Neutralna zazwyczaj Szwajcaria określając maksymalny kurs franka wkroczyła w świat wojen walutowych być może wciągając weń także Norwegię i Szwecję. Rynki akcji zyskują, bo kolejny kraj dostarcza nielimitowanych środków o zerowym oprocentowaniu.
Na wczorajszą decyzję Narodowego Banku Szwajcarii można patrzeć z wielu stron. Jest to naturalnie przejaw protekcjonizmu gospodarczego i wszczęcie wojny walutowej. Rynek przyjął decyzję jako wiarygodną, ale jakie będą jej długofalowe skutki? SNB emitując nielimitowane ilości franków, które wydać można przecież tylko w Szwajcarii, ryzykuje wywołaniem presji inflacyjnej. SNB zgodził się na psucie własnego pieniądza i reputacji w imię ochrony interesów eksporterów, ale pytanie brzmi, co się stanie, jeśli sytuacja w strefie euro będzie nadal się pogarszała i rynki staną wkrótce oko w oko z dylematem pozwolić na rozpad strefy czy zgodzić się na redukcję długów jej członków? Euro będzie wciąż traciło na wartości wobec dolara, funta, złota i ropy, ale SNB będzie je wciąż skupował po wysokim kursie? Może za daleko wybiegam w przyszłość, ale chcę tylko zwrócić uwagę, że poziom 1,20 CHF za EUR wcale nie musi okazać się zaporą, która nie zostanie przekroczona. Decyzja SNB trochę przypomina politykę Chin i sztywnego kursu juana wobec dolara. Chiny chronią eksport, ale muszą też walczyć z inflacją, którą później eksportują na cały świat przyczyniając się do globalnych zagrożeń. W rezultacie pozwalają na stopniowe umocnienie własnej waluty.
Warto zwrócić uwagę, że z wczorajszej sesji zwycięsko wyszły tylko niektóre rynki wschodzące – Warszawa, Budapeszt, Sao Paulo, Buenos Aires. Trwają poszukiwania nowych safe haven i przy okazji nowych ofiar wojen walutowych. Kraje Europy Środkowej oferują zbyt małe rynki i zbyt niepewną przyszłość, ale korony norwerska i szwedzka mogą zostać uznane za wartościowy substytut franka.
Dziś jednak rynki bardzo chcą wzrostu. Widać to było już wczoraj po wzroście rentowności amerykańskich 10-latek powyżej 2 proc., widać dziś po spadku ceny złota o 1,5 proc., wreszcie widać także po rosnących indeksach azjatyckich – Nikkei zyskał 2 proc., a Kospi 3,8 proc. Przypomnę, że na dwóch wcześniejszych sesjach Kospi zgubił ponad 5,5 proc. – zmienność nastrojów jest więc wciąż olbrzymia i niebezpieczna dla niewprawionych inwestorów. Ale ostatecznie mamy przecież wojnę, SNB mógł wskazać drogę także Bankowi Korei, który również zmaga się z wysokim kursem wona (lecz także z wysoką inflacją).
W Europie zobaczymy zapewne wzrosty na otwarciu mimo słabości rynków akcji wczoraj po południu. Ale zwyżka w Azji, dobre zachowanie kontraktów na S&P, wczorajsze dobry odczyt ISM sektora usług w USA i ujawnienie planów Barracka Obamy, który chce pobudzić rynek pracy z pomocą 300 mld USD wstrzykniętych za sprawą cięć podatkowych i wydatków publicznych – oto atuty kupujących akcje. Dodatkowymi mogą być dane o produkcji przemysłowe w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Rynek czeka także na decyzję w sprawie legalności niemieckiej pomocy na rzecz Grecji.
Nie ma powodów, dla których Warszawa miałaby zachowywać się całkowicie odmiennie od pozostałych rynków europejskich, RPP prawie na pewno stóp nie zmieni i retoryką zapewne także nie zaskoczy.
Emil Szweda, Noble Securities
Źródło: Noble Securities SA