Rozwój wydarzeń na rynkach nie pozostawia wątpliwości. Kryzys wszedł w fazę, w której Europejski Bank Centralny musi stracić cnotę niezależności i spróbować odegrać rolę ostatniej instancji.
Grecki dramat trwający od dwóch lat obnażył nieporadność unijnych instytucji i polityków. Pociągnął za sobą kolejne kraje, uderzając w największe gospodarki kontynentu i siejąc strach na świecie, Stanów Zjednoczonych nie wyłączając.
W ostatnich dniach europejscy politycy i instytucje pochowały głowy w piasek i zachowują się tak, jakby na rozwiązanie narastających problemów miały kolejne dwa lata. Czas liczyć teraz jednak trzeba nie w latach, ale tygodniach. O ile jeszcze niedawno zdawało się, że bankructwo Grecji lub jej wypchnięcie poza strefę euro uratuje sytuację, to teraz nikt nie ma wątpliwości, że to nie wystarczy. Lada chwila możemy mieć do czynienia z powtórką scenariusza Lehman Brothers. W tej sytuacji upieranie się przy koncepcji niezależności Europejskiego Banku Centralnego, forsowanej przez kanclerz Angelę Merkel, wygląda jak trwanie w bezruchu w łodzi nabierającej wody. Jeszcze chwila a będzie konieczna kolejna skoordynowana akcja głównych banków centralnych świata, by nie utonąć w kryzysie.
Nawet jeśli taki obraz wydaje się przerysowany, inwestorzy muszą się z nim zmierzyć. I mierzą się tak po raz kolejny. Biorąc pod uwagę powagę sytuacji miejsca do spadku indeksów jest jeszcze sporo. Trudno bowiem sądzić, że trwające od lipca do września zniżki uwzględniły czarny scenariusz, realizujący się w ostatnich tygodniach, a październikowa fala wzrostów zapoczątkowała nową hossę.
W czwartek byki na głównych europejskich parkietach starały się otrząsnąć po przedpołudniowych spadkach, przekraczających w Paryżu i Frankfurcie 2 proc. Udało się to jedynie częściowo. Ostatecznie CAC40 spadł o 1,8 proc. a DAX o 1,1 proc. Była to kolejna sesja, wytyczająca krótkoterminową tendencję. Spadkową. Jeśli w najbliższym czasie nie stanie się cud, korygowanie zawiedzionych nadziei może cofnąć indeksy o kilkanaście procent, w okolice wrześniowych dołków.
Seria dobrych danych z amerykańskiej gospodarki pozwoliła indeksom na Wall Street utrzymać się w okolicy środowego zamknięcia jedynie przez pierwszą część sesji. W drugiej przewaga niedźwiedzi była bezdyskusyjna. Dow Jones spadł o 1,1 proc., a S&P500 o 1,7 proc. W ciągu dnia zniżka przekraczała 2 proc. S&P500 przez moment zbliżył się do 1200 punktów, poziomu osiągniętego 1 listopada, po tąpnięciu spowodowanym pomysłem greckiego referendum. Przełamanie tego poziomu będzie miało fatalne dla byków konsekwencje.
Notowania kontraktów terminowych sugerują, że dzisiejsza sesja rozpocznie się od kontynuacji przeceny. Pochodne na Dow Jonesa, S&P500 i DAX-a traciły po 0,3 proc. Przebieg handlu w Azji także nie doda europejskim bykom skrzydeł. Nikkei stracił 1,2 proc. Na godzinę przed końcem handlu po ponad 2 proc. traciły indeksy w Szanghaju, na Tajwanie i w Korei.
Źródło: Open Finance