To, co działo się na rynkach akcji w poniedziałek zdecydowanie mnie zaskoczyło. Pięcioprocentowe spadki indeksów w Europie i fatalne zachowanie amerykańskich rynków akcji nie mogło być wywołane obniżeniem ratingu USA przez agencję Standard&Poor’s. Nawiasem mówiąc grupa biznesmenów pod wodzą Warrena Buffeta twierdzi, że agencja popiera Tea Party i nie chodzi jej wcale o finansową stabilność USA. Nie mnie sądzić, czy tak jest, ale z pewnością w decyzji Standard&Poor’s jest dużo polityki.
Dlaczego według mnie powodem przeceny akcji nie było obniżenie ratingu? Nadal uważam, że jego obniżka jest co najmniej nieporozumieniem. Twierdzę też, że rynki powinny były to nieporozumienie zobaczyć. I zobaczyły. Tak, to prawda – zobaczyły. Warto spojrzeć na dolara i obligacje USA. Kurs EUR/USD spadał, a ceny obligacji szybko rosły (rentowność spadała). Gdzie tu jest obawa o rating? Przecież dług najbardziej powinien odczuć jego obniżenie. Powinno ono doprowadzić do dużych spadków cen obligacji. Jak widać inwestorzy nadal uważają dług USA za bezpieczną przystań.
Najbardziej (dla mnie) nieoczekiwane było zachowanie rynku akcji. Przecena rozpoczęła się od początku sesji, a pogłębiła po tym jak agencja Standard&Poor’s obniżyła ratingi firm mających wspomaganie rządowe (takich jak Fannie Mae i Freddie Mac). Agencja zapowiedziała też publikację raportu z ratingami dla różnych klas aktywów dotkniętych przez obniżkę ratingu USA (m.in. obligacji miejskich). Obniżyła też perspektywę ratingową dla Berkshire Hathaway, firmy Warrena Buffeta. Jeśli pamięta się o tym, że właśnie Buffet najgłośniej oprotestował decyzję agencji w sprawie ratingu USA to obniżka perspektywy ratingowej Berkshire Hathaway wygląda dziwnie.
Bykom w najmniejszym stopniu nie pomogło wystąpienie Baracka Obamy usiłującego poprawić nastroje i twierdzącego, że USA nadal mają najwyższą wiarogodność kredytową. To, że akcje nie reagowały na słowa prezydenta można jeszcze zrozumieć, ale dużo trudniej zaakceptować to, że nie widać było najmniejszej próby gry pod wtorkowe posiedzenie FOMC. Zachowanie rynku było wręcz histeryczne, bo inaczej nie można nazwać sześcioprocentowych przecen. Przecież słabsze dane makro z zeszłego tygodnia nie zasługiwały na taką przecenę. Po prostu mamy kryzysy zaufania do polityków, banków i agencji.
W ostatnie godzinie sesji wydawało się, że byki zabiorą się do roboty, ale nic z tego nie wyszło. Indeksy nadal traciły i straciły ponad sześć procent. Po takich panicznych wyprzedażach pierwsze odbicie będzie równie mocne jak ta ostatnia przecena. Jednak potrzebny jest do tego jakiś impuls. Byki muszą trzymać kciuki za to, żeby we wtorek dostarczył go Fed. Nie wykluczałbym też tego, że dojdzie do globalnej interwencji, o której mówi Societe General. Niedźwiedzie muszą pamiętać, że politycy będą musieli cos zrobić. Zamykanie krótkich pozycji doprowadzi z byle powodu do potężnych wzrostów indeksów.
Na GPW sytuacja w poniedziałek zmieniała się jak w kalejdoskopie. Nie było w tym niczego dziwnego, bo podobnie zachowywały się inne rynki europejskie. Rozpoczęliśmy dzień od umiarkowanego spadku (1,5 proc.) WIG20. Potem bardzo szybko indeks zabarwił się na zielono równie szybko znowu zaczął spadać. Strach przed rozpoczęciem sesji w USA był wyraźnie widoczny, ale spadki indeksów dużo mniejsze niż w Europie. Po pobudce w USA, kiedy kontrakty na amerykańskie indeksy nie miały wcale ochoty odbijać, a indeksy w Europie traciły ponad dwa i pół procent, również u nas podaż mocniej przycisnęła.
Zakończyliśmy jednak sesję bardzo umiarkowanym (jak na ostatnie czasy) spadkiem WIG20 o 2,34 proc. Można powiedzieć, że rynek czekał na to, na co i ja czekałem: na opanowanie nerwów przez Amerykanów. Okazało się, że zarówno rynek jak i ja pomyliliśmy się, ale nadal twierdzę, że ja bym się w tej sytuacji już akcji nie pozbywał i czekał na odbicie (musi pojawić się „na dniach”), które powinno podnieść indeksy wyżej niż wczoraj sesję kończyły.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi