Powagę sytuacji podniosło najbardziej emocjonalne przemówienie od 11 września 2001 r. wygłoszone przez Prezydenta Georga Busha oraz włączenie się do prac nad przyjęciem planu obu kandydatów do prezydenckiego urzędu. Przez cały tydzień losy tzw. planu Paulsona ważyły się, bowiem na część proponowanych rozwiązań nie chcieli się zgodzić republikanie.
Jakiekolwiek zagrożenie natychmiast skutkowało spadkami na giełdach, ale nasz rynek do tych wahań podchodził mimo wszystko z dużą rezerwą. Widać więc wyraźnie, iż nasi inwestorzy założyli, że Amerykanie dopracowują jedynie szczegóły, a samo przyjęcie planu jest koniecznością, dla której nie ma alternatywy. Nerwowy był dla nas jedynie wtorek, kiedy w reakcji na poniedziałkowe czteroprocentowe spadki za oceanem nasze indeksy traciły powyżej 3 proc. Od połowy tygodnia sytuacja znów zaczęła się stabilizować. Szczególnie interesująca była sesja czwartkowa. Pomimo napływu samych złych raportów makroekonomicznych z USA, rynki (w tym także nasza GPW) wyraźnie się umacniały. Można wprawdzie zakładać, że pewien wpływ na te zwyżki mógł mieć zbliżający się koniec kwartału i związany z tym window dressing, ale po wystąpieniu prezydenta Busha trudno było zakładać, że USA pozwolą sobie na odrzucenie planu ratunkowego. Na taki scenariusz postawi przede wszystkim nasi inwestorzy liczący, iż po weekendzie wszystko będzie już jasne.
Podobnie jak w poprzednich tygodniach niezbyt duży wpływ na zachowanie naszego rynku miały wydarzenia makroekonomiczne z naszego podwórka. Publikowany w tym tygodniu raport o sprzedaży detalicznej (7,7 proc. w relacji rocznej przy oczekiwaniach 12,4 proc.) potwierdził wyraźne oznaki spowolnienia gospodarczego, które wcześniej sygnalizowały już dane o dynamice produkcji przemysłowej. Raport ten musiał dać do myślenia członkom Rady Polityki Pieniężnej, którzy zgodnie z oczekiwaniami pozostawili w środę stopy procentowe na dotychczasowym poziomie. Coraz więcej jednak słyszy się, że Rada zdecyduje się na zaostrzenie polityki pieniężnej w październiku, do czego skłania konieczność sprowadzenia inflacji do poziomu 2,5 proc. do 2010 roku w związku z planami szybszego przyjęcia wspólnej waluty europejskiej. Czy takie posunięcie przy zwalniającej gospodarce jest zasadne, to już zupełnie inna kwestia, ale biorąc pod uwagę zachowanie złotego po tych wypowiedziach, rynek nie do końca wierzy w możliwość realizacji tak śmiałego scenariusza.
Jacek Rzeźniczek
Secus Asset Management SA