Nawet umocnienie euro do dolara nie zmieniło kierunku kursów na naszym rynku walutowym. Wydaje się, że to była jednak tylko korekta, ale musimy zobaczyć zachowanie w dniu dzisiejszym, żeby rzeczywiście handel piątkowy w ten sposób podsumować. Nie dziwiłbym się wcale, gdyby wątpliwości dotyczące budżetu i obawy przed wyborami samorządowymi zaczęły w końcu złotego osłabiać. Wątpię jednak, żeby na rynek miały wpływ ostrzeżenia wicepremiera Leppera – albo pieniądze dla rolników albo koniec koalicji. Wiadomo, że pieniądze się znajdą, a przed wyborami każdy polityk chce pokazać, że walczy o wyborców. Nie traktowałbym wypowiedzi sygnalizujących wzrost napięcia w koalicji zbyt poważnie.
Indeksy giełdowe rozpoczęły piątkową sesję niewielkim spadkiem, ale widać było, że podaż nie ma najmniejszej ochoty na atak. To oczywiście szybko doprowadziło do przejścia indeksów nad kreskę, ale sesję zakończyliśmy neutralnie. Przy stanie wykupienia technicznego, który widać na kontraktach i wielu indeksach takie zachowanie było najbardziej rozsądne.
Wydaje się, że dzisiaj nasz rynek nie ma innego wyboru i musi pokonać szczyt wszech czasów na WIG i wyraźnie podnieść WIG20. W końcu przecież w piątek indeksy w Eurolandzie wzrosła, a w USA wręcz eksplodowały, więc u nas pozytywna reakcja powinna nastąpić. Wszystko wygląda tak znakomicie, że wcale się nie zdziwię, jeśli po początkowym entuzjazmie nastąpi realizacja zysków. Wykupiony rynek ma swoje prawa, a jednym z nich jest właśnie konieczność wystąpienia od czasu do czasu realizacji zysków. Dużo jednak zależy od tego, co będzie się działo w Eurolandzie i na rynkach surowców.
Nie można wykluczyć, że gracze nie będą się w najmniejszym stopniu przejmowali spowolnieniem gospodarki USA i założą, że kapitały przejdą tam, gdzie wzrost jest większy, czyli na przykład do nas. I rzeczywiście, w krótkim terminie tak może się rzeczywiście stać. W dłuższym terminie takie rozumowanie nie ma sensu, bo jeśli dwa silniki zaczną się krztusić (USA i Chiny) to samolot globalnej gospodarki znacznie zwolni, a to w końcu uderzy i w Polskę. Na razie jednak, nawet jeśli nastąpi korekta, nie widzę żadnego zagrożenia dla posiadaczy akcji.
Jak długo można się cieszyć ze spowolnienia gospodarki?
W piątek w USA rynki reagowały wyłącznie na dane makro. Reagowały w sposób niezbyt logiczny, ale z rynkiem się przecież nie dyskutuje. Spory udział w tym, co działo się na rynku akcji miał niewątpliwie proces „window dressing”. Przecież w poniedziałek kończy się miesiąc, więc fundusze muszą wykorzystać każdą okazję, żeby podciągnąć indeksy. Popatrzmy jednak, co pokazały dane makroekonomiczne.
Okazało się, że PKB (przypominam, że to jest dopiero pierwsze przybliżenie) wzrósł jedynie o 2,5 procent. Miary inflacji też nie mogły zachwycić. Deflator wzrósł o 3,3 procenta (tyle samo ile kwartał wcześnie, bo dane zweryfikowano z 3,1 na 3,3 proc.). ECI (indeks kosztów zatrudnienia) wzrósł o 0,9 proc. (oczekiwano, ze wzrośnie o 0,8 proc.), a PCE bazowy (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) wzrósł aż o 2,9 proc. (najwięcej od 1994 roku). Ten ostatni wskaźnik jest uważany przez Fed za wyprzedający sygnał presji inflacyjnej. Indeks nastroju konsumentów Uniwersytet Michigan lekko wzrósł potwierdzając to, co już wcześniej pokazał indeks Conference Board.
Dane można było zinterpretować w jeden tylko sposób: gospodarka zwalnia bardziej niż tego oczekiwano, a inflacja rośnie. Ciekawe jest to, że spadek dynamiki wzrostu PKB był taki duży, mimo że PCE tak mocno wzrósł. Konsumenci wydają jak szaleni, a PKB ledwo drgnie? W gospodarce, w której za 2/3 PKB odpowiada właśnie konsument? Widać gołym okiem, że coś tu nie gra. Gracze jednak w takie dywagacje się nie wdawali. Rynek założył, że mimo wzrostu inflacji takie spowolnienie gospodarki wstrzyma cykl podwyżek stóp procentowych. Być może mają rację, chociaż głowy bym za to nie dał, bo jednak presja inflacyjna jest duża.
Logicznie w tej sytuacji zachował się rynek walutowy i obligacji. Kurs EUR/USD wzrósł, a rentowność obligacji wyraźnie spadła. Jedynie po części logiczne było to, co robił rynek surowców. Miał do wyboru: albo pójść za słabnącym dolarem albo przestraszyć się, że słabnąca gospodarka amerykańska, w połączeniu z zapowiadanym spowolnieniem w Chinach, muszą doprowadzić do spadku popytu na surowce. Wybrano rozwiązanie pośrednie. Cena ropy spadła reagując na spowolnienie, a miedzi i złota wzrosła reagując na osłabienie dolara.
Irracjonalnie zachował się rynek akcji. Wydawało się, że inwestorzy skupią się już na danych mówiących o stanie gospodarki, ale było to błędne założenie. Znowu ucieszono się tym, że gospodarka zwalnia i starano się zapomnieć o rosnącej inflacji, a przecież gołym okiem widać, że gospodarka szybkim krokiem idzie w kierunku stagflacji. Trudno oczekiwać, żeby w stagflacji dynamicznie rosły zyski spółek, a akcje kupuje się przecież dlatego, że spółki będą pooprawiały wyniki. Dziwaczną logikę rynku widać było szczególnie dobrze w reakcji sektora sprzedaży detalicznej. Akcje detalistów, pod wodzą Wal Mart, drożały reagując na wzrost PCE i indeksu nastroju. Faktem jest, że Wal-Mart drożał przede wszystkim dzięki decyzji o sprzedaży swoich niemieckich sklepów, ale reszta sektora takiego powodu do zwyżki nie miała. Brak logiki zasadza się w tym, że PCE mocno wzrósł w drugim kwartale – kwartale, który już minął i w którym zyski detalistów przecież nie zachwyciły. Jak widać akcje drożały bazując na zupełnie fałszywej przesłance. Pozostaje spokojnie czekać, kiedy gracze dojdą do wniosku, że nawet jeśli stopy nie będą już rosły to w gospodarce nie dzieje się nic dobrego. Być może będziemy czekali na otrzeźwienie do posiedzenia FOMC (8 sierpnia).
W czasie weekendu Wal-Mart poinformował, że sprzedaż w lipcu wzrosła o 2,4 procent (prognozował 1 – 3 proc.), bo rozpoczyna się już sezon zakupów przed rozpoczęciem roku szkolnego. To plus dla rynku. Sytuacja w geopolityce pogorszyła się, bo Iran znowu ostrzegł, że może ostro zareagować na zbyt mocną ingerencję zagranicy w jego sprawy (a mocno to chyba tylko odcinając częściowo dostęp do swojej ropy). Wojna Izraela z Hezbollahem i cywilna ludnością Libanu nasila się i co prawda nie ma to na razie nic wspólnego z ropą, a rynki finansowe na walki już nie reagują, ale wystarczy iskra, żeby na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna, która może rzeczywiście podciąć dostawy ropy. Takie zaostrzenie sytuacji geopolitycznej oczywiście jest minusem, ale wątpię, żeby miało to wpływ na rynki akcji – gracze przyzwyczaili się, że to nie ma znaczenia i musiałoby się wydarzyć coś jakościowo i ilościowo innego, żeby zmienić tę optykę rynku. Wzrost napięcia może jednak podnieść cenę ropy. W poniedziałek może i powinno się okazać, że gracze otrzeźwieją po piątkowych zwyżkach, ale sporo zależy od danych makro, kolejnych raportów kwartalnych oraz wypowiedzi dwóch pojawiających się dzisiaj publicznie dwóch członków Fed (William Poole i Janet Yellen). Może się okazać, że niedźwiedzie dostaną wsparcie właśnie ze strony członków Fed, którzy wcale nie musieli tak zmienić zdania jak graczom się wydaje.
Dzisiaj przed południem dowiemy się, jakie nastroje panują w Eurolandzie wśród konsumentów i biznesmenów. Zazwyczaj te dane nie mają żadnego wpływu na zachowanie rynków, ale to nie znaczy, że trzeba je lekceważyć. Im lepsze są bowiem nastroje tym bardziej pewne jest nadchodzące ożywienie gospodarki krajów strefy euro. Dowiemy się też, jaka była w lipcu inflacja w strefie euro, ale rynki zareagują tylko wtedy, jeśli będzie ona wyższa od prognoz. Nasiliłyby się wtedy obawy o szybsze i większe podwyżki stóp, a to wzmocniłoby euro i zaszkodziło akcjom.
W drugiej połowie dnia zostanie opublikowany w USA indeks Chicago PMI pokazujący, jak w lipcu rozwijała się gospodarka w regionie. Jak zwykle istotna będzie nie tylko liczba główna, ale i subindeks cenowy. Gospodarka amerykańska zwalnia, więc mały spadek indeksu lub jego wzrost zostanie przyjęty przez rynek akcji i dolara pozytywnie. Gdyby jednak mocno spadł, a subindeks cenowy wyraźnie wzrósł to rynek walutowy nie bardzo wiedziałby co robić, a dla akcji byłby to już chyba impuls negatywny. W końcu kiedyś gracze muszą zrozumieć, że nie da się prowadzić indeksów do góry, skoro zyski spółek będą mniejsze.