Jednak tuż po godzinie 12.00 indeksy przebiły najniższy poziom sesji, a to wyzwoliło kolejny spazm podaży. Nawet trudno powiedzieć, co wywołało tę wyprzedaż, bo kolejne instytucje (szczególnie ubezpieczeniowe) zapewniały, że mają w swoich portfelach bardzo niewielką ilość instrumentów bazujących na amerykańskich kredytach hipotecznych. Atmosfera przeniosła się na rynek walutowy – wzmacniała się dolar, a szczególnie mocno zyskiwał jen, a to jeszcze bardziej pogarszało sytuację na rynku akcji. Początek sesji w USA nie pozwolił na zredukowanie skali spadków.
Niewiele można napisać o tym, co działo się w piątek na rynkach w USA. Nie znaczy to oczywiście, że nic się nie działo, bo zmienność rynków była nadal olbrzymia, ale opisywanie tego, co miało na nią fundamentalnie wpływ nie ma sensu, bo liczyły się tylko nastroje i psychologia tłumu. No i może jeszcze działania funduszy hedżingowych, ale o tym niżej. Dla porządku odnotujmy, że publikacja danych o cenach płaconych w eksporcie i imporcie amerykańskim oczywiście nie miały najmniejszego znaczenia. Wzrosły o 0,2 procent w obu kategoriach (w eksporcie bez żywności, a w imporcie bez ropy). Nie był to wzrost duży, więc i w normalnej sytuacji nie miałby wpływu na zachowanie rynków.
Gracze nadal byli przerażeni stanem sektora finansowego i nadal od początku sesji panicznie pozbywali się akcji. Bardzo szybko indeks DJIA spadł o 200 punktów. Wtedy powtórzyła się dokładnie ta sama akcja, która obserwowaliśmy w czwartek. Byki zaatakowały i już po 18.00 indeksy wróciły lub nawet przekroczyły poziom czwartkowego zamknięcia. Tym razem odpowiadały za ten wzrost inne czynniki niż zwykła chęć kupna przecenionych akcji. Przed rozpoczęciem sesji na Wall Street Fed, wcześniej niż zwykle, przeprowadził operację otwartego rynku wpuszczając gotówkę do systemu (19 mld USD), a po paru godzinach jeszcze raz te operację powtórzył. Co bardziej istotne Fed opublikował oświadczenie, w którym stwierdzał, że zapewni niezbędne do działania systemu dostawy gotówki, bo „jest to okres, w którym instytucje finansowe mogą doświadczyć problemów z finansowaniem”. Brzmi to niewinnie, ale komentatorzy zwracali uwagę, że takich komentarzy Fed przy przeprowadzaniu tego typu operacji prawie nigdy nie publikuje. Wyjątkiem był okres po ataku na WTC i po krachu w 1987 roku, kiedy Rezerwa Federalna ratował system finansowy.
Oczywiście można było fakt opublikowanie tego komunikatu odczytać na dwa różne sposoby. Oba zresztą prawdziwe. Po pierwsze, że Fed zrobi wszystko, żeby uchronić rynki od krachu, a po drugie, że uważa sytuację za równie poważną jak ta z roku 1987 i 2001. Wynikało z tego, że Rezerwa Federalna zgadza się z Samem Molinaro, dyrektorem finansowym Bear Stearns, który tydzień temu właśnie tak ocenił obecną sytuację. W pierwszym odruchu gracze zauważyli tylko tę optymistyczną stronę medalu i zaczęli akcje kupować – stąd ten zwrot indeksów. Po chwili zastanowienia zaczęli znowu sprzedawać, bo zrozumieli, że Fed uznał to, co dzieje się na rynkach za bardzo groźne. Po rynku krążyły tez pogłoski zgodnie z którymi w tym tygodniu FOMC niespodziewanie obetnie stopy. Otwarcie taki pogląd głosił Joseph Shatz, analityk Merrill Lynch. Nic dziwnego, że dolar stracił do euro, a ceny surowców zmieniły się jedynie nieznacznie (złoto jednak zdrożało o 1,5 proc.).
Jak widać wszystko sprzyjało bykom, bo po tak dużych spadkach mocno zadeklarowana pomoc Fed była bardzo ważnym atutem w ich rękach. Można było, słusznie, argumentować, że być może sytuacja jest bardzo poważna, ale zarówno w 1987 roku jak i po 2001 Fed rynki wyprowadził z czasem na prostą. Uprawnione było postawienie tezy, że jeśli tym razem inwestorzy Rezerwie Federalnej nie uwierzą to będzie to sygnał zapraszający do krachu. W tej sytuacji wydawało się, że byki muszą wygrać, Na wszelki wypadek czekano jednak z ostateczną rozgrywką do ostatniej godziny sesji. Problemem było to, na co od dawna zwracam uwagę: posunięcia funduszy hedżingowych. Te, potężne, instytucje mogą przecież zarabiać na spadkach. Jeśli więc ich stratedzy, lub automatyczne systemy komputerowe, postanowili, że trzeba sprzedawać, to zachowanie rynków wcale nie musiało być logiczne. Na szczęście dla posiadaczy akcji rynek zachował się tak, jak zwykle zachowuje się w takich sytuacjach. Pisałem o tym zresztą w piątek rano: wpierw duży spadek, a zakończenie neutralne. To dobrze, ale nie jest to jeszcze rozwiązanie problemu.
Dzisiaj opublikowane będą dane o sprzedaży detalicznej w USA. Przypominam, że w czerwcu nieoczekiwanie dla większości analityków sprzedaż spadła. Tym razem prognozują oni niewielki jej wzrost, co wynikać ma przede wszystkim z sezonu przedszkolnego. Nie jest wykluczone, że rzeczywiście sprzedaż wzrośnie (najważniejsza jest sprzedaż nieuwzględniająca samochodów) – istotna będzie skala wzrostu. Jeśli będzie większy od prognoz to pomoże dolarowi i akcjom. Mniejszy podziała odwrotnie. Dane o zapasach w firmach nie będą miały żadnego wpływu na zachowanie rynku. Najważniejsze będą jednak nadal informacje docierające z rynku długu i z funduszy inwestycyjnych. Jeśli na rynek nie dotrą nowe, złe informacje to indeksy wzrosną. Jeśli jednak znowu jakaś duża instytucja poinformuje o problemach to nic nie uratuje indeksów przed spadkami. Sytuacja wtedy znacznie się pogorszy, bo inwestorzy stwierdzą, że działania banków centralnych nie odnoszą skutku.
Techniczne wyprzedanie rynku zaprasza do korekty
W piątek polski rynek walutowy całkowicie zlekceważył politykę i zapowiedź (bardzo według mnie wstępną i niepewną) wcześniejszych wyborów. Reagowano tylko i wyłącznie na zmiany kursów EUR/USD i USD/JPY, a ponieważ trwała tam korekta osłabiająca euro i jena to złoty delikatnie zyskiwał. Już po południu sytuacja się jednak zmieniła, bo dolar i jen zaczęły zyskiwać, ale koniec dnia znowu odwrócił sytuację, co pozwoliło na niewielkie umocnienie naszej waluty do dolara. Kurs EUR/PLN prawie się nie zmienił.
Dzisiaj dowiemy się, jakie w czerwcu był w Polsce bilans płatniczy, ale jak zwykle wpływ tego raportu na rynek walutowy będzie bardzo niewielki i krótkoterminowy. Nie wierzę też w to, żeby zawirowania polityczne, za którymi mało kto już chyba nadąża, mogły wpłynąć na kursy walut. Nadal najważniejsze wydaje się to, co będzie się działo z kursami EUR/USD i USD/JPY, a tego w tej chwili przewidzieć się nie da.
Piątkowa sesja w Warszawie rozpoczęła się od przeceny, która szczególne mocno dotknęła rynek małych i średnich spółek. MWIG40 spadał ponad 4 procent, co już niewątpliwie oznaczało, że gracze wpadli w panikę. W takiej sytuacji widać najlepiej, że płynność w tym segmencie rynku jest niezwykle mała, co wymusza bardzo duże spadki kursów akcji. WIG20 też zresztą na otwarciu stracił blisko 3 procent. Podobnie jak na innych giełdach europejskich panowała u nas duża nerwowość, a sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Co mogło szczególnie martwic to fakt braku pozytywnej reakcji rynków europejskich na zwiększanie podaży pieniądza przez ECB (i inne banki centralne) oraz na zapewnienia kolejnych instytucji finansowych zapewniających o bezpieczeństwie swoich portfeli. Trudno się dziwić, że zapanowała panika, bo jeśli nic nie pomaga w odwróceniu trendu to inwestorzy muszą się czuć zaniepokojeni. Końcówka sesji była bardzo niedźwiedzia, ale stan z otwarcia nie pogorszył się.
Dzisiaj sytuacja jest bardzo złożona. Oglądany przez pryzmat analizy technicznej rynek aż krzyczy o poważne odbicie. Kontrakty na WIG20 dotknęły linii rocznego trendu. WIG ją tylko lekko naruszył, a WIG20 ma już do niej bardzo blisko, a poza tym zszedł już poniżej poziomu 3.470 pkt., którego osiągnięcie było zapowiadane przez wyłamanie się indeksu dołem z klina wzrostowego. Co najważniejsze to obserwowane przeze mnie oscylatory weszły w obszar wyprzedania, który prawie zawsze poprzedzał większą korektę. Wniosek wydaje się być prosty – w tym tygodniu taka korekta powinna się rozpocząć. Ostrzegam jednak, że słowa „prawie zawsze” zawierają ostrzeżenie – wyprzedanie oscylatorów nie doprowadza do korekty, jeśli rynek jest w głębokiej bessie.
I tu jest właśnie pies pogrzebany. W normalnej sytuacji, po tak dużych spadkach, przy takim wyprzedaniu rynku i po neutralnym zakończeniu sesji (na szerokim rynku reprezentowanym przez indeks S&P 500) dzisiaj indeksy powinny od początku sesji rosnąć. Jednak tak się stanie jedynie przy założeniu, że na rynki światowe nie trafią w międzyczasie kolejne, negatywne informacje z rynku długu. Jeśli nie trafią to wszystkie indeksy wzrosną, a skala ich wzrostów będzie zależała o determinacji popytu na innych giełdach europejskich. Jeśli zaś tafią to wyprzedanie techniczne nie pomoże, a spadki będą kontynuowane.
Wpłynąć na rynek może też publikacja raportu kwartalnego, który opublikuje dzisiaj PKN Orlen. To może wpłynąć na zachowanie sektora surowcowego. Trudno powiedzieć, jaki będzie ten raport, bo bardzo trudno oszacować wpływ Możejek. Jednak jaki by nie był to i tak wszyscy będą wpatrzeni w to, co będzie działo się na innych rynkach światowych.