Złotemu nie pomogły nawet niezłe raporty makroekonomiczne. Okazało się, że w maju w Polsce przeciętne wynagrodzenie i zatrudnienie wzrosły odpowiednio o 5,2 proc. i 3,1 proc. w stosunku do zeszłego roku. Były to dane nieco lepsze od prognoz. Co prawda wzrost wynagrodzeń był duży, ale jednak w stosunku do kwietnia płace spadły o 0,8 proc. Widać z tego, że to zapewne baza z zeszłego roku była niska – nie widać stałego, miesięcznego wzrostu wynagrodzeń. Jednak komentarze były jednoznaczne: popyt wewnętrzny utrzyma się na wysokim poziomie. Raport nie wpłynął na zachowanie rynków, a złoty po jego opublikowaniu zaczął nawet tracić. Była to jednak tylko przypadkowa koincydencja – tracił węgierski forint po nieoczekiwanej decyzji banku centralnego Węgier, który podniósł stopy o 25 pb. (do 6,25 proc.), a to osłabiało złotego. Nie widać na razie niczego, co mogłoby ten trend na osłabienie naszej waluty zmienić.
Indeksy giełdowe w poniedziałek rosły. Najmocniejszy był PKO BP i PKN, których fixingi w dużym stopniu przysłużył się bardzo słabemu zamknięciu piątkowej sesji. Zwyżki na początku sesji bardzo nieznacznie, ponieważ dolar na świecie pozostawał silny, co wywołało spadki cen na rynku surowców. Ciśnienie popytu było jednak tak duże, a sytuacja na świecie tak dobra, że nawet taniejące surowce nie przeszkodziły naszemu rynkowi w zwyżce. Z każdą godziną obóz byków nabierał pewności. Gwiazdą była Agora, ale gwałtownie rósł również kurs PKN, mimo że cena ropy spadała. Nawet KGHM praktycznie nie reagował na duże spadki ceny miedzi. Skąd takie reakcje? Odpowiedź tkwi w obrocie, który był o połowę niższy od uznawanego za normalny dla hossy. Wystarczyło, żeby jeden z funduszy doszedł do wniosku, że jakieś akcje są tanie i musiały one, przy biernej postawie rynku, mocno wzrosnąć. Sesja niestety ma w związku z tym bardzo małe znaczenie prognostyczne. Zwrot i to gwałtowny może nastąpić z byle powodu.
Już dzisiaj początek sesji powinien być spadkowy (reakcja na zamkniecie sesji w USA), ale potem będziemy bacznie obserwowali rynki surowców i giełdy Eurolandu. Nie ulega bowiem wątpliwości, że poniedziałkowa akcja polskich funduszy może być w każdej chwili ostro skontrowana przez zagraniczne fundusze, które z cała pewnością mają jeszcze u nas bardzo dużo akcji. Musiałoby je tylko coś znowu wystraszyć. W nocy nic takiego się nie wydarzyło.
Dzisiaj dowiemy się, jaka była w maju dynamika produkcji i jej ceny. Po ostatnich, niezbyt dobrych danych tłumaczonych mniejsza ilością dni pracy w kwietniu (Wielkanoc) prognozy są znowu optymistyczne. Prognozuje się, że produkcja wzrosła o około 13 procent i gdyby tak rzeczywiście było to znacznie zmniejszyłyby się obawy o stan naszej gospodarki. Takie, lub lepsze dane pomogłyby złotemu i akcjom. Gdyby jednak wzrost był znowu jednocyfrowy to pojawiłyby się komentarze, w których widać by było zwątpienie w trwałość rozwoju gospodarki, a to zaszkodziłoby zarówno akcjom jak i złotemu. Nie wydaje się prawdopodobne, żeby informacja o cenach produkcji wpłynęła znacząco na rynek. Wzrost inflacji musiałby być naprawdę bardzo duży, zbliżony do 3 procent, żeby zaszkodziło to akcjom.
Atmosfera na rynkach nadal nerwowa
W poniedziałek indeksy w Eurolandzie od początku sesji wyraźnie rosły. Okazało się bowiem, że w USA piątkowa sesja nie zakończyła się tak źle jak tego oczekiwano, a poza tym Nokia i Siemens poinformowały, że łączą swoje wysiłki w celu walki z Ericssonem na polu sprzętu sieciowego. Pomagało również nocne osłabienie euro do dolara. Bezpośrednim jego powodem było osłabienie jena, który tracił z powodu zapowiedzi Korei Północnej, która chce wkrótce przeprowadzić test rakiety balistycznej dalekiego zasięgu. Wydawało się, że giełdy eksplodują i sesje zakończą się bardzo dużymi zwyżkami, ale początek sesji w USA ochłodził nastroje i wzrosty indeksów były na zakończenie sesji jedynie umiarkowane.
Poniedziałek na rynkach finansowych w USA nie należał do dobrych dla posiadaczy akcji. Nie było żadnej publikacji istotnych danych makro, ale i tak gracze wypatrzyli coś, co zawsze lekceważą. NAHB (Narodowe Stowarzyszenie Budowniczych Domów) poinformowało, że jego indeks spadł 4 punkty, do poziomu 42 pkt., który jest najniższy od 1995 roku. Indeks powyżej 50 sygnalizuje, że warunki biznesowe są dobre lub przeciętne. Nie jest to oczywiście dobra informacja dla całej gospodarki, ale miesiąc temu indeks dużo wyżej wcale nie wylądował, a jednak mało kto się nim przejmował. W poniedziałek jednak indeksy giełdowe po publikacji raportu NAHB przyśpieszyły w swojej drodze na południe.
Już wcześniej, po pozytywnym otwarciu, indeksy spadały. Winiono za to Jacka Guynna, szefa Fed z Atlanty, który znowu straszył wzrostem inflacji bazowej. Problem jest jednak w tym, że powiedział on dokładnie to samo, co mówił około 2 tygodnie temu, a co już wydawało się być w pełni zdyskontowane przez rynki. Wyrazem tego zdyskontowania był przecież duży wzrost indeksów w zeszły czwartek. Poniedziałkowe zachowanie rynków nie było logiczne i odzwierciedlało panującą wśród graczy dużą niepewność. Niewiele pomagało podniesienie przez UBS rekomendacji dla Intela, a przez Lehman Brothers dla Procter & Gamble. Szkodził za to kolejny wzrost rynkowych stóp procentowych (rentowności obligacji).
Szkodziły też szerokiemu rynkowi nie tylko akcje z sektora budowlanego, ale również taniejące akcje segmentu surowcowego (szczególnie paliwowego). Na każde wydarzenie na rynkach surowców komentatorzy mieli wytłumaczenie. Mówiło się, że Iran bardziej chce porozumienia w sprawie wzbogacania uranu i dlatego tanieje ropa. Twierdziło się też, że zaostrzenie polityki monetarnej przez Chiny (ograniczenie podaży pieniądza i akcji kredytowej) zaszkodziło cenom miedzi. Częściowo pewnie tak nawet było, ale sytuacja w Iranie nie zmieniła się tak naprawdę ani na jotę, a Chiny ostrzegły, że będą ograniczą podaż pieniądza już w zeszłym tygodniu. O ograniczeniu kredytów mówią zaś od dawna. Tak naprawdę na rynek surowców działało wzmocnienie dolara i każąca sprzedawać sytuacja techniczna.
W ostatnich 30 minutach byki usiłowały kontratakować, ale ta ich szarża zakończyła się niepowodzeniem. Indeksy wyraźnie spadły i tylko mały wolumen daje szanse bykom, bo nie potwierdza istotności zniżki. Jak widać gracze zupełnie nie wiedzą co mają teraz robić, a to ułatwia grę day traderom w niczym nie wyjaśniając sytuacji.
Dzisiaj w USA zostanie opublikowany raport z rynku nieruchomości, który jest od pewnego czasu zagrożeniem dla rozwoju całej gospodarki. Dowiemy się ile w maju rozpoczęto budów domów i ile wydano zezwoleń na ich budowę. Prognozy mówią, że zmiany w stosunku do kwietnia będą niewielkie i jeśli tak rzeczywiście się stanie lub jeśli dane będą lepsze od prognoz to raport nie będzie miał wpływu na zachowanie rynków finansowych. Gdyby jednak ilość nowych budów znacznie spadła, co wcale nie jest wykluczone, to powinno zaszkodzić dolarowi akcjom.
Komentarz przygotował
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi