W USA opublikowane zostały trzy raporty makroekonomiczne, które nie wyjaśniły jednak, co tak naprawdę dzieje się w gospodarce. Raport Challengera o planowanych zwolnieniach w USA jak zwykle nie miał żadnego wpływu na rynek. Ilość zwolnień była o około 10 procent wyższa niż miesiąc temu, ale taki wzrost nic nie mówi o sytuacji na rynku pracy. Kolejny raport pokazał, że co prawda wydajność pracy w trzecim kwartale została zweryfikowana w górę, ale tylko o 0,2 proc. (oczekiwano 0,5 proc.). Rynek zauważył tylko to, że została zweryfikowana w górę, co zmniejsza możliwość wystąpienia większej presji inflacyjnej. Poza tym zweryfikowano koszt jednostkowy pracy – wzrósł on w trzecim kwartale nie o 3,8, a o 2,3 proc. Mniejszy koszt pracy ogranicza wzrost inflacji.
Półtorej godziny po tym raporcie dowiedzieliśmy się, że indeks ISM w sektorze usług (80 procent gospodarki USA) nieznacznie wzrósł (oczekiwano niewielkiego spadku). Takie dane musiały wywołać komentarze o niezłym stanie gospodarki USA, ale sprawa wcale nie jest taka prosta. Od listopada aktywność sektora usług zazwyczaj rośnie (szczególnie w USA), bo koniec roku i zbliżające się Święta Bożego Narodzenia znacznie zwiększają aktywność w tym segmencie gospodarki. Prawdę poznamy na początku 2007 roku. Takie dane musiały jednak poprawić humory posiadaczom akcji. Nie zepsuło ich też to, że w październiku amerykańskie zamówienia fabryczne spadły aż o 4,7 procenta, co było największym spadkiem od sześciu lat.
Bardzo rozsądnie na ten zestaw danych zareagowały rynki obligacji i walutowy. Rentowność obligacji wzrosła bardzo nieznacznie, a dolar, po początkowym umocnieniu, wrócił blisko poniedziałkowego zamknięcia. Widać więc, że te rynki uznały wtorkowy zestaw danych za co najmniej dwuznaczny. Rynek surowców poszedł tym razem prawie niezależną drogą, ale brak impulsów płynących z rynku walutowego spowodowało, że złoto staniało o 0,3, a ropa zdrożała o 0,05 procenta. Jedynie miedź zdrożała o ponad 2 procent na fali wzrostu cen innych metali przemysłowych, które drożały wcale nie z powodów fundamentalnych.
Rynek akcji oczywiście parzył tylko na pozytywną część danych. Poza tym Morgan Stanley podniósł rekomendację dla Coca Coli, akcje Boeinga drożały dzięki spekulacjom o możliwej sprzedaży samolotów dla Kuwait Airways, a Qualcomm pomagał indeksowi NASDAQ, bo mówiło się, że Chiny mogą w tym miesiącu wydać pierwszą licencję na telefonię 3 G. Kruche to były podstawy dla zwyżki indeksów, ale w tej fazie rynku nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać.
Środowe kalendarium nie prezentuje się imponująco. Dane o niemieckich zamówieniach przemysłowych wywołają co najwyżej (a i to nie jest pewne) drgnięcie na rynku walutowym. Być może większy ruch zobaczymy po publikacji raportu ADP o zmianie zatrudnienia w amerykańskim sektorze prywatnym. Co prawda korelacja z oficjalnymi danymi z rynku pracy (piątek) nie jest chyba tak duża jak mówi ADP (przynajmniej ostatnio), ale reakcję z pewnością zobaczymy. Im lepsze będą te dane (więcej miejsc pracy) tym lepiej dla dolara, ale niekoniecznie dla akcji. Ostatni będzie raport o zmianie zapasów ropy w USA. Jak zwykle będzie to doskonały pretekst do wywołania ruchu na rynku, ale wcale nie jest pewne, że kierunek tego ruchu utrzyma się dłużej niż przez 2 – 3 godziny.
WIG20 też już na rekordowym poziomie
We wtorek nasz rynek walutowy podążał za zmianami kursu EUR/USD. Wzmocnienie dolara na rynkach światowych nieznacznie osłabiało złotego do dolara i równie nieznacznie osłabiało do euro. Jednak przed publikacją danych makro w USA dolar zaczął znowu tracić, a to umocniło złotego do dolara i osłabiło do euro. I tak bujaliśmy się przez cały dzień, a ponieważ kurs EUR/USD zmienił się jedynie nieznacznie to i u nas złoty kosmetycznie stracił do euro i dolara.
Dzisiaj odbędzie się przetarg obligacji dwuletnich, ale nie spodziewam się, żeby miał on większy wpływ na kurs złotego. Wszyscy wiedzą, że obligacje rozejdą się jak świeże bułeczki, więc rynek powinien wynik przetargu potraktować obojętnie. Dla akcji to nie jest w ogóle żadne wydarzenie.
We wtorek rynek akcji rozpoczął dzień niewielkim, trwającym kilka minut spadkiem WIG20. Bardzo szybko spóźnieni kupujący rzucili się na akcje, ale to też trwało bardzo krótko i wróciliśmy do poziomu z poniedziałku. Korekta, choćby niewielka, po dużym wzroście zawsze się rynkowi należy. Ta była bardzo mała, bo już po 1,5 godziny WIG20 ruszył na północ. Najsilniejszy był nadal sektor bankowy pod wodzą PKO BP. Korygował się nieznacznie indeks MidWig.
Od 13.00 indeksy zaczęły się osuwać, ale dane o drgnięciu wydajności pracy i zweryfikowaniu w dół kosztu pracy w USA były wygodnym pretekstem do kontynuowania zwyżki. Bardzo w tym okresie pomagał rynkowi nie tylko sektor bankowy, ale i surowcowy, a szczególnie KGHM – rosła zarówno cena ropy jak i miedzi. Końcówka przyniosła zwiększenie skali wzrostu, w czym pomogła publikacja indeksu ISM dla amerykańskiego sektora usług. Rekord wszech czasów na WIG, WIG20 i MidWig został pobity, a sygnał kupna umocnił się.
Nie wydaje się prawdopodobne, żeby w tym tygodniu doszło do większej korekty, ale to nie znaczy, że korekty w ogóle nie będzie. Najlepiej byłoby, gdyby to była korekta śródsesyjna. Klasycznym zachowaniem rynku byłby dzisiaj wzrost indeksów, doprowadzenie do euforii i wtedy rozpoczęcie korekty, która jednak nie powinna być duża. Gdyby ten scenariusz nie został zrealizowany to dobrze świadczyłoby o rynku nawet wtedy, gdybyśmy zobaczyli po prostu lekką korektę. Euforia zawsze jest dla rynku szkodliwa.
Inwestując trzeba jednak pamiętać o tym, że w przyszłym tygodniu wygasa seria grudniowych kontraktów. Arbitrażyści będą więc zamykali pozycje na kontraktach i akcjach, a to zazwyczaj sprowadza na rynek korektę. Profesjonaliści o tym wiedzą, więc wyprzedzająca korekta może się zacząć już w czwartek lub piątek.