Tylko te, weekendowe informacje wystarczyłyby do wywołania wzrostu indeksów w USA, ale to nie było wszystko. Okazało się, że w marcu sprzedaż detaliczna wzrosła nieco mocniej niż oczekiwano, a co bardziej istotne wzrost sprzedaży bez samochodów był zdecydowanie wyższy od prognoz (0,8 proc., a oczekiwano 0,4 proc.). Poza tym dane z lutego zrewidowano wyraźnie w górę. Są to według mnie dane zaskakujące. Skoro ponad 60 procent Amerykanów boi się recesji to skąd taki wzrost sprzedaży? Częściowo tłumaczą go święta Wielkiej Nocy – zakupy pod koniec marca mogły mieć już związek ze świętami. Jednak najbardziej prawdopodobne jest, że Amerykanie co innego mówią, a co innego robią.
Zdecydowanie gorzej wyglądała jednak w kwietniu gospodarka w regionie Nowego Jorku. Indeks NY Empire State co prawda wzrósł z poziomu 1,85 pkt. do 3,80 pkt., ale oczekiwano wzrostu do 10 pkt. Okolice Nowego Jorku to przede wszystkim usługi, a sektor usług to w USA ponad 80 procent gospodarki, więc niewątpliwie taki skromny wzrost ostrzega, że zagrożenie stagnacją jest ciągle bardzo realne. Nadal bardzo słabo prezentuje się też rynek nieruchomości. Indeks HMI, publikowany przez NAHB (stowarzyszenie firm budowlanych), w marcu wyraźnie spadł do poziomu 33 pkt., czyli do najniższego poziomu w tym roku. Oczekiwano nieznacznego osunięcia się z 36 do 35 pkt. Słabszy od prognoz był też napływ kapitału do USA.
Jak widać, jeśli zapomni się o impulsach „gadanych”, a spojrzy tylko na twarde dane to przeważały złe informacje. Nic dziwnego, że rentowność obligacji spadła a dolar trochę osłabł. Osłabienie dolara wzmocniło (wyraźnie) złoto i miedź, ale cena ropy nie zmieniła się. Ten rynek najwyraźniej czeka na nowe impulsy. Zupełnie inaczej reagowały giełdy akcji. Tutaj obowiązywała zasada: złych informacji nie widzimy, a dobre wychwalamy. Poza tym przejęcie przez Google za 3,1 mld USD akcji DoubleClick oraz przez Citigroup za 25 mld USD akcji Sallie Mae poprawiało nastroje w sektorach internetowym i finansowym, a dane o sprzedaży detalicznej podnosiły kursy w segmencie sprzedaży detalicznej. Pomagały też raporty kwartalne Citigroup i Eli Lilly. Były uznane za lepsze od prognoz. Specjalnie piszę „uznane”, bo zysk Citigroup spadł o 11 procent (podobno z powodu odpraw dla zwalnianych pracowników). Wynik był w tej sytuacji łatwy do przewidzenia. Indeksy mocno wzrosły potwierdzając siłę byków.
Dzisiaj przedpołudniowe publikacje indeksu koniunktury niemieckiego instytutu ZEW i bilansu handlu zagranicznego w strefie euro będą miały ograniczony wpływ na rynki, które będą czekały na dane z USA. Jednak możemy zobaczyć chwilowe ruchy na rynku walutowym. Im wyższy będzie indeks ZEW i lepszy bilans handlowy tym lepiej dla euro. Wątpię, żeby rynek akcji zareagował na te dane. O 14.30 dowiemy się, jak w USA rosły ceny detaliczne i jaka jest sytuacja na rynku nieruchomości. Co prawda wiemy już jaka była inflacja PPI, a ilość rozpoczętych budów domów nie do końca odzwierciedla procesy zachodzące na tym rynku, ale jednak gracze będą na te dane reagowali. Im mniejsza będzie inflacja bazowa tym gorzej dla dolara i lepiej dla akcji. Stabilizacja lub poprawa na rynku nieruchomości wzmocniłaby zarówno dolara jak i akcje.
Kolejne raporty (dynamika produkcji przemysłowej i rozpoczęte budowy domów) nie będą miały prawie żadnego wpływu na zachowanie rynku (gracze je lekceważą). Mogą tylko utrwalić obowiązujący już trend. Duży wpływ na zachowanie giełd będą miały nadal publikowane w wielkiej ilości raporty kwartalne spółek, ale problem w tym, że te najważniejsze (Intel i Yahoo) zostaną opublikowane po sesji. Jeśli nastroje w czasie sesji będą dobre to zapewne kursy Yahoo i Intela będą rosły wyprzedzając same publikacje. Oczywiście, przy złych nastrojach trend będzie odwrotny.
Okazałe urodziny GPW
W poniedziałek nawet nasz rynek walutowy całkowicie zlekceważył (słusznie) zawirowania polityczne. Nikt nie przejął się też oświadczeniem Haliny Wasilewskiej-Trenkner, która wezwała do podniesienia stóp już w kwietniu. Nic dziwnego, że reakcji nie było, bo rynek od dawna zdyskontował taką decyzję. Złoty po prostu stabilizował się, bo gracze czekali na publikację amerykańskich raportów makroekonomicznych. Z czasem jednak wzrost kursu EUR/USD umocnił naszą walutę zarówno do euro jak i do dolara. Kurs USD/PLN najwyraźniej podąża w kierunku 2,70 PLN.
GPW sesję w dzień swoich urodzin (przypominam, że pierwsza sesja odbyła się 16 kwietnia 1991 roku) rozpoczęła szybkim wzrostem indeksów. Nie było w tym nic dziwnego skoro atmosfera na świecie była wręcz wyśmienita. Bykom pomogło zakończenie sesji w USA oraz wszelkie, wymienione przeze mnie wyżej informacje, które napłynęły na rynek w czasie weekendu. Bardzo mocny był nie tylko sektor surowcowy, ale i bankowy. Widać było, że byki niepodzielnie rządzą na parkiecie. Koło południa nastroje się pogorszyły, bo prezes PKN Orlen poinformował, że wyniki spółki będą na poziomie operacyjnym dobre, ale czynniki jednorazowe (Możejki?) pogorszą wynik netto. Wydawało się, że sesja zamknie się niewielkim wzrostem, ale bardzo dobry początek sesji w USA i spory wzrost WIG20 na fixingu doprowadził do całkiem pokaźnej zwyżki.
Dzisiaj dowiemy się, jakie w marcu było przeciętne wynagrodzenie i wzrost zatrudnienia. Dane niby nie tak znowu istotne dla krótkoterminowych graczy na rynkach finansowych, ale warto zwrócić uwagę na płace. Gdyby szybko rosły to zwiększyłoby się zagrożenie wzrostem inflacji, a to korzystne dla akcji nie jest. Jednak nie przypuszczam, żeby te dane miały jakiś wpływ na zachowanie graczy.
Rynki są coraz bardziej rozpalone i chętne do wzrostu, chociaż akurat na GPW widzę sporą wstrzemięźliwość. Nie jest jednak prawdopodobne, żeby nasz rynek pierwszy rozpoczął korektę. Dlatego też początek sesji powinien być dzisiaj pozytywny, ale potem powinna rozpocząć się korekta, a o końcówce zadecydują dane o inflacji w USA (14.30).