W poniedziałek na WGPW obroty znowu znacznie spadły, a indeksy giełdowe trzymały się ciągle blisko piątkowego zamknięcia. Szkodził trochę spadek ceny ropy (po południu zamienił się we wzrost), która nie poddawała się wzrostowi napięcia geopolitycznego. Słabe zachowanie rynków Eurolandu nie zachęcało do kupna akcji, ale z kolei mocno rosnący węgierski BUX i drożejąca miedź zachęcały popyt do ataku. Indeksy jednak do godziny 12.30 osuwały się, ale od tego czasu znowu transakcje koszykowe, wykorzystując bardzo mały obrót, podniosły indeksy. Najsilniejszy był sektor bankowy i KGHM. Leniwy handel doprowadził w końcu do osuwania się rynku, czemu sprzyjało czekanie na negatywne otwarcie w USA. Mimo tego WIG bez problemów pobił w czasie sesji rekord wszech czasów i wyrównał go na jej zakończenie, ale styl tego przełamania był beznadziejny. Nie było to zachowanie rynku hossy, ale można je zrozumieć, bo u nas fundusze w ostatnim dniu miesiąca bardzo często już się tylko pilnują, żeby konkurencja nie wykazała nadmiernych zysków. Takie patrzenie sobie na ręce prowadzi najczęściej do marazmu.
Słabo zachowywała się wczoraj TPSA. Po sesji nadeszło wytłumaczenie. Bank of New York zmniejszył do 4,99 % liczbę posiadanych głosów na WZA TPSA. Istnieje obawa, że nadal będzie zmniejszał swoje zaangażowanie, a to może kursowi TPSA szkodzić. Dla rynku istotne jest to, że dzisiaj wyniki kwartalne opublikuje BZ WBK, a to może znaleźć przełożenia na zachowanie całego segmentu bankowego. Oczekiwania są bardzo duże, więc istnieje zagrożenie, że wyniki mogą być słabsze. Gdyby tak się rzeczywiście stało to zaszkodziłoby wszystkim bankom. Gdyby zyski i przychody były tylko nieznacznie lepsze od prognoz to też nie powinno pomóc, bo zazwyczaj rozpoczyna się wtedy realizacja zysków. Tylko dane znakomite będą pozytywnym impulsem dla rynku.
W dalszym ciągu rynek jest „byczy” i nie jest już tak bardzo technicznie wykupiony jak w piątek. Warto też zauważyć, że test szczytu wszech czasów na indeksie WIG nie wywoła do tablicy większej podaży. Wszystko to sygnalizuje, że indeksy mogą nadal rosnąć, ale kluczem do tych wzrostów mogą być jedynie doskonałe raporty kwartalne dużych spółek. Wydaje się bowiem, że rynki amerykańskie zdyskontowały już zakończenie cyklu podwyżek stóp, a jeśli tak rzeczywiście jest to trudno będzie teraz znaleźć powód do zwyżki indeksów. Dzisiaj jednak jest to jeszcze całkiem możliwe, bo początek miesiąca bardzo często posiadaczom akcji pomaga (świeże pieniądze wpływają do funduszy).
Spokojny koniec miesiąca
W poniedziałek od rana indeksy w Eurolandzie lekko traciły. Szkodziły im wyniki ABN Amro i Statoil. Rynek walutowy stabilizował się. Dane o nastrojach panujących w Eurolandzie wśród konsumentów, biznesmenów i w całej gospodarce były lepsze od prognoz, ale nie zachęciły graczy na żadnym rynku do reakcji. Nie było w tym nic dziwnego, bo gracze na publikację tych danych praktycznie nigdy nie reagują. Rynki po prostu maja swoje ulubione raporty makroekonomiczne, na które zwracają uwagę. Zazwyczaj są to po prostu raporty amerykańskie.
W USA poniedziałek zapowiadał się całkiem dobrze, bo w czasie weekendu Wal-Mart poinformował, że jego sprzedaż w lipcu wzrosła o 2,4 procent (prognozował 1 – 3 proc.). Rzeczywiście, ta informacja podniosła trochę ceny akcji w sektorze sprzedaży detalicznej, ale nie na tyle, żeby miało to duży wpływ na szeroki rynek. Czekano na dane makroekonomiczne i wypowiedzi członków Fed. Okazało się, że w lipcu indeks Chicago PMI, obrazujący aktywność sektora przemysłowego w okolicach Chicago, nieznacznie wzrósł zamiast, jak oczekiwano, równie niewiele spaść. Kosmetycznie spadł subindeks cenowy, ale nie na tyle, żeby można mówić o malejącej presji inflacyjnej. Indeks Chicago PM potrafi zmieniać się bardzo gwałtownie, więc rynki na te dane zareagowały jedynie nic nieznaczącym drgnięciem.
Wypowiedzi członków Fed nie różniły się od tego, co ostatnio mówił Ben Bernanke, szef Fed. Williama Poole szef Fed z St. Louis powiedział, że według niego jest pięćdziesiąt procent szans na podwyżkę stóp w sierpniu. Rynek odebrał to tak, że po pierwsze jest tylko 50 procent szans na podwyżkę, a po drugie, że wzrasta prawdopodobieństwo zatrzymania cyklu podwyżek po 8 sierpnia. Jeszcze dobitniej wypowiedziała się Janet Yellen, szefowa Fed z San Francisco. Według niej Fed nie może podwyższać stóp do momentu, kiedy presja inflacyjna zacznie spadać, bo może zaszkodzić gospodarce. Ogólna wymowa jej wypowiedzi była oczywista: Fed już skończył z podwyżkami lub podniesie stopy do 5,50 proc. i zakończy cały cykl. Oczywiście przy założeniu, że inflacja nie będzie szybko rosła, czyli na przykład, jeśli cena ropy nie wzrośnie w ciągu kilku miesięcy do 100 USD za baryłkę.
Bardzo ciekawa była reakcja rynków. Kurs EUR/USD najwyraźniej nie miał już siły na większą zwyżkę po kolejnym zapewnieniu o zbliżającym się końcu podwyżek stóp. Słabą reakcją usprawiedliwiać jednak może wyższy od prognoz odczyt indeks Chicago PMI. To samo usprawiedliwienie można wystawić rynkowi obligacji – rentowność nie uległa zmianie. Tracący (nieznacznie, ale jednak) dolar podnosił ceny surowców, w czym pomagała zła sytuacja geopolityczna oraz, w przypadku miedzi i ropy, problemy podaży. Tylko rynek złota zachował się równie leniwie jak kurs EUR/USD i rentowność obligacji. Cena jednej uncji nie uległa zmianie.
Rosnące ceny ropy szkodziły cenom akcji linii lotniczych, a poza tym słabe wyniki opublikowały Avon Products i Tyson Foods. Indeksy giełdowe lekko się osuwały, ale tak naprawdę można było mówić jedynie o konsolidacji. Ostatni dzień miesiąca musiał pomagać bykom, ale cześć graczy chciała już realizować zyski i stąd taka niepewność. Warto jednak zauważyć, że rynek już nie zareagował na zapewniania członków Fed. Może to być pierwszy sygnał całkowitego zdyskontowania zakończenia cyklu podwyżek stóp. Pewności jeszcze nie mam – potrzebne jest jeszcze jedno potwierdzanie, ale gdyby koniec cyklu podwyżek był już zawarty w cenach to byki będą miały bardzo utrudnione zadanie. Sesja w niczym nie zmieniła pozytywnego obrazu rynku, a dzisiaj jest pierwszy dzień miesiąca, co sprzyja bykom, bo na początku miesiąca do funduszy napływają nowe pieniądze.
Workowe kalendarium jest bardzo bogate w wydarzenia. Jednak przedpołudniowe publikacje indeksów PMI pokazujących jak rozwijał się w lipcu sektor przemysłowy w poszczególnych krajach Eurolandu i w całej strefie euro nie będą miały trwałego wpływu na zachowanie rynku walutowego. Na rynku akcji nie zobaczymy zapewne nawet drgnięcia indeksów, ale warto te dane obserwować, bo im będą lepsze tym pewniejszy będzie dalszy rozwój gospodarki. Trzeba jednak pamiętać, że sektor produkcyjny stanowi mniej niż 30 procent gospodarki Eurolandu.
Po południu rozpoczną się prawdziwe emocje, bo dojdzie do publikacji raportów amerykańskich. Raport Challengera o planowanych zwolnieniach zostanie zwyczajowo zlekceważony, ale na publikowane godzinę później raporty rynki powinny zareagować. Dane o przychodach i wydatkach Amerykanów będą analizowane zarówno pod kątem rozwoju gospodarki jak i inflacji. Im wyższe wydatki tym lepiej dla gospodarki, ale jeśli za tym pójdzie duży wzrost przychodów to wzrośnie zagrożenie inflacją. Dla rynku akcji najlepiej byłoby, żeby dane były neutralne, a dla kursu EUR/USD, żeby wzrost wydatków i przychodów był niewielki.
Minie następne 1,5 godziny i dowiemy się, jakie były w czerwcu w USA wydatki na konstrukcje budowlane oraz jaki poziom osiągnął indeks ISM dla sektora produkcyjnego. Pierwsze dane pokażą, jaki jest kierunek w inwestycjach, ale skoro rynek nieruchomości wyraźnie zwalnia to mogą być słabe. Wątpię, żeby miało to wpływ na zachowanie rynków. Raport instytutu ISM może być dla graczy impulsem, ale warto pamiętać, ze ten sektor to mniej niż 20 procent gospodarki amerykańskiej, więc tak naprawdę dane mogą być wykorzystane jako pretekst. Dla akcji najlepiej byłoby, żeby indeks główny wzrósł, a subindeks cenowy spadł. Dla dolara najlepszy byłby wzrost obydwu tych wskaźników.