Miał Pan upaść i co? Minęły cztery miesiące i wciąż nie złożył Pan wniosku do sądu.
Wydawało mi się, że to prosta sprawa – jestem niewypłacalny, mam dług w wysokości 700 tys. zł, zgłaszam to sądowi, a on ogłasza upadłość. Ale to o wiele bardziej skomplikowane – muszę udokumentować, kwitek po kwitku, ostatnie dziewięć lat mojego życia. Historię mojego upadku. I to tak, żeby z dokumentów wynikało jasno, że ja sam nie zawiniłem.
Co na przykład musi Pan udokumentować?
Że to pracodawca wyrzucił mnie z pracy, a nie sam odszedłem ani nie zwolniono mnie dyscyplinarnie. Stało się to po tym, jak wziąłem kredyt mieszkaniowy. Drugą pracę straciłem po tym, gdy zachorowałem na gruźlicę. Ale nie mam całej dokumentacji choroby, a też jest potrzebna. Muszę też co do złotówki udokumentować wszystkie długi, wierzyciel po wierzycielu. Jeśli pominę któregoś przez nieuwagę, nawet takiego, któremu zalegam 50 zł, sąd oddali mój wniosek.
W końcu jakoś Pan te dokumenty pozbiera.
Największy problem będę miał z uzasadnieniem tego, że zrobiłem debet na karcie już wtedy, kiedy miałem spore długi. Sąd może uznać, że zrobiłem to naumyślnie, wiedząc, że nie będę miał z czego zadłużenia spłacić. Wtedy odprawi mnie z kwitkiem.
Myśli Pan, że dlatego tak mało osób złożyło wniosek o upadłość? Mają takie same problemy jak Pan?
Wydaje mi się, że ludzie czekają na pierwsze orzeczenia sądów, żeby zobaczyć, czy jest sens składać wniosek. 200 zł opłaty dla takich jak ja to dużo. Wielu bankrutów weźmie pewnie także prawnika.
Tyle zachodu, a jeśli sąd przychyli się do wniosku o upadłość, straci Pan wszystko, co jeszcze Panu z majątku zostało.
Najbardziej żałuję mieszkania. Paradoksalnie, gdyby było ono socjalne, to bym go nie stracił, a tak dostanę pieniądze na rok wynajmu, a potem… Sam nie wiem co. Jednak jestem pełen nadziei. Dla mnie to jedyna szansa, żeby jeszcze normalnie żyć. Nie jestem aż tak stary, żeby już położyć się do grobu. Mogę więc zacząć życie od zera.