Poniedziałek na giełdzie rozpoczął się od silnego wzrostu o 3 proc. Nic konkretnego nie uzasadniało takiego optymizmu. Ani zachowanie azjatyckich giełd, ani jakiekolwiek dane makroekonomiczne nie dawały powodu do takiego optymizmu.
Jedynie można było podejrzewać, że to jeszcze echa piątkowego zakończenia sesji kiedy indeksy w ostatnich 15 minutach wzrosły o 4 procent. Wszyscy którzy nie załapali się na tamten rajd liczyli, że w nowym tygodniu nastąpi kontynuacja. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
Po wzroście szybko pojawiła się większa podaż, która zepchnęła WIG20 do poziomu piątkowego zamknięcia. To było idealne miejsce na stabilizacje notowań, jednak nowe minima na rynkach zachodnich bardziej w dalszej rozgrywce faworyzowały niedźwiedzie. Największe obroty i największe spadki dotyczyły oczywiście sektora bankowego. Z sześcioprocentowych wzrostów PEKAO i PKO BP nic nie zostało, a notowania zakończyły się nawet na przecenie. Ostatecznie rynek z początkowych wzrostów zakończył spadkiem o 1,3 proc. gromadząc znacznie mniejszym obrót niż w poprzednim tygodniu.
Giełdzie nie pomagał nawet umacniający się złoty. Na początku dnia krajowa waluta zyskiwała kosmetycznie, ale cały obraz sytuacji na rynku walutowym zmienił komunikat z NBP. Bank poinformował o możliwym podjęciu interwencji, ponieważ uważa, że ostatnie silne osłabianie się krajowej waluty nie ma odzwierciedlenia w sytuacji ekonomicznej, a co najważniejsze – szkodzi gospodarce. Podobne oświadczenia wydały również Banki Centralne Czech i Węgier. Banki ostrzegają, że zamierzają prowadzić wspólne interwencje na rynkach walutowych, aby zapewnić stabilność kursów. Na razie była to tylko interwencja słowna, ale jak się okazało niezwykle skuteczna. Tuż po informacji zloty wzmacniał się o 14 groszy do euro i dolara oraz 10 groszy do franka. Pod koniec dnia połowę z tego umocnienia nasza waluta straciła, ale wiązało się to ze spadkami na rynkach w Stanach.
Wczorajsza sesja w USA zakończyła się na 3,5 proc. spadkach, co nie jest imponującą skalą przeceny, ale ten spadek oznacza, że indeksy znalazły się na najniższych poziomach od 1997 roku. Przebijając ubiegłoroczne minima potwierdził się trend spadkowy i w związku z tym nie należy oczekiwać dziś dobrej sesji w Europie. Za główną przyczynę wczorajszego wyłamania indeksów amerykańskich uważa się AIG. Największy amerykański ubezpieczyciel został już we wrześniu dofinansowany przez rząd kwotą 85 mld dolarów, a mimo to wciąż ma problemy. Firma ujawniła już ponad 55 mld dolarów strat i szacuje się, że najbliższym kwartale powiększą się one o kolejne 60 mld. Jeżeli nawet pomoc rządowa, a więc ostatniej instancji nie pomaga to nic dziwnego, że rynki są przerażone.
Nawet nasz rynek będzie się kierował nastrojami wyznaczonymi przez wczorajsze zamknięcie w USA. Szczyptą optymizmu mogą być jedynie dane makro z gospodarek europejskich oraz informacja o sprzedaży detalicznej i stopie bezrobocia w kraju. Jednak nawet bardzo dobre odczyty nie zmienią obowiązującej niedźwiedziej atmosfery. Możliwe, że w tak jednoznacznym układzie sił pojawi się jakieś zaskakujące wydarzenia, które ostatecznie zadecyduje o panicznej wyprzedaży lub wręcz przeciwnie – o ignorowaniu wszystkiego co złe i przechyli szalę na byczą stronę.
Paweł Cymcyk
Analityk
A-Z Finanse
Źródło: AZ Finanse