Na inicjatywę banków skupionych wokół PKO Banku Polskiego można patrzeć z kilku perspektyw. Ewenementem na skalę światową jest fakt, że banki, do tej pory dość bierne w obliczu rozwoju płatności mobilnych, postanowiły nie tylko odegrać pierwszoplanową rolę, ale również skoordynować swoje wysiłki. Ciekawa jest też kwestia technologicznej implementacji nowego standardu, zupełnie pomijająca np. operatorów komórkowych. Jednak najciekawsze pytanie dotyczy relacji banków i organizacji płatniczych – do tej pory żyjących w bliskim związku.
Projekt, który zaprezentowało 6 banków, można śmiało nazwać przełomem na polskim rynku płatności mobilnych. Oczywiście na razie to tylko zapowiedź, ale żadna z poprzednich inicjatyw nie miała nawet zbliżonego potencjału. Wiadomo, że fundamentem przymierza ma być IKO PKO BP – system opierający się na jednorazowych kodach, umożliwiający zarówno płatności w punktach handlowych, jak i wypłaty z bankomatów oraz szybkie przekazy pomiędzy osobami fizycznymi. Samo PKO ma już dziś olbrzymią masę klientów i dostęp do sieci akceptantów (za pośrednictwem agenta rozliczeniowego eService). Dodanie potencjałów BZ WBK, ING Banku Śląskiego, Banku Millennium, mBanku oraz Alior Banku daje aliansowi masę, która zapewne będzie kolejno wciągać w swoje pole grawitacyjne kolejne instytucje.
W strategicznym rozkroku
Banki próbujące stworzyć lokalny system płatności znajdują się w ciekawym położeniu. Z jednej strony są wydawcami kart płatniczych noszących logo międzynarodowych organizacji, z drugiej – budują system, który ma bezpośrednio konkurować z plastikiem i to na niemal wszystkich polach (łącznie z transakcjami w internecie i gotówkowymi). Organizacje kartowe ostrożnie komentują zamiary wydawców, ale na pewno widzą w nowej inicjatywie poważne zagrożenie. Ich przychody są uzależnione nie tylko od obrotu kartami, ale także od ilości emitowanego plastiku. Wiele modeli płatności mobilnych wykorzystywało dotąd karty płatnicze jako źródło pieniądza i pozwalało utrzymać się organizacjom w łańcuchu wartości. W tym przypadku jest jednak inaczej.
Nowa propozycja banków wydawałaby się mniej rewolucyjna, gdyby na polskim rynku działał lokalny system kartowy. W wielu krajach z międzynarodowymi gigantami z powodzeniem konkurowały miejscowe rozwiązania. Ich ważną zaletą jest najczęściej niższy koszt dla akceptanta – przykładem Dania, w której system Dankort przez lata z powodzeniem opierał się zagranicznej konkurencji. Dziś jednak sytuacji się skomplikowała – Duńczycy często korzystają z kart noszących jednocześnie logo Visy. Podobny los spotkał kilka innych systemów na świecie.
W Polsce banki odrzuciły w pewnym momencie lokalny standard (karty PolCard) i zdecydowały się na masowe wydawanie kart wyłącznie z logo międzynarodowych organizacji. Z jednej strony ma to niezaprzeczalne zalety – karta polskiego banku zadziała na całym świecie, a zagraniczni turyści nie napotykają w Polsce na przeszkody w posługiwaniu się swoimi plastikami. Są jednak także wady, chociażby uzależnienie od polityki cenowej narzucanej przez kartowych gigantów i konieczność dzielenia się z nimi przychodami. Bliski związek z Visą i MasterCardem trwał kilkanaście lat i wiele wskazuje na to, że teraz nadciąga znaczące ochłodzenie relacji.
Powrót do idei lokalnych płatności
Projekt „IKO+”, jak można go tymczasowo nazwać, zanim pojawi się właściwy brand, da się traktować jako powrót do idei krajowego systemu płatności kartowych. Tym razem jednak nie ma karty, lecz nowy instrument – telefon wyposażony w odpowiednią aplikację. Banki, zaczynając od zera, napotkają jednak na tę samą przeszkodę, co inni próbujący stworzyć alternatywę wobec produktów organizacji kartowych.
Nowo powstające systemy płatnicze, aby osiągnąć masę krytyczną pozwalającą na przetrwanie, muszą szybko rozwijać dwie strony rynku jednocześnie – sieć akceptacji i płatników-użytkowników. Dotychczasowi konkurenci mogą w tym zadaniu przeszkadzać na różne sposoby, czasem sięgając po radykalne środki. Amerykańska organizacja Discover, najmłodszy system kartowy, który zdołał przetrwać na tamtejszym rynku, walczyła w zeszłym dziesięcioleciu w sądzie z Visą i MasterCardem, które narzuciły wydawcom zakaz emitowania kart z konkurencyjnego systemu.
Cmentarzyska finansowych innowacji usłane są nagrobkami przedsięwzięć, które nie zdołały osiągnąć odpowiedniej skali. Można tutaj przywołać chociażby przykłady z amerykańskiej historii – nieudany projekt Choice Citibanku z lat 70. czy nowszy przypadek Revolution Card, biznesu przejętego przez American Express. Na europejskim gruncie nie przyjęła się także idea lokalnej konkurencji wobec Visy i MasterCarda – systemu Monet, chociaż tym razem problem stanowił raczej brak chęci współpracy.
Zarzewie konfliktu
W Polsce do tak dramatycznych wydarzeń, jak szantażowanie wydawców lub agentów rozliczeniowych, zapewne nie dojdzie, ale banki stawiają się w sytuacji, która grozi mniej lub bardziej otwartym konfliktem. Utrzymanie równowagi w stosunkach z organizacjami płatniczymi będzie dla instytucji promujących nowy standard m-płatności trudnym zadaniem.
Obie strony są od siebie uzależnione. Klienci banków chcą mieć w portfelu karty płatnicze, a nową usługę będą początkowo traktowali raczej jako dodatek niż substytut. Organizacje płatnicze nie mogą obyć się bez banków, nawet jeśli te otwarcie reklamują wynalazek, który pozbawia je przychodów. Zewnętrznym obserwatorom trudno będzie zapewne dostrzec oznaki napięć, ale można być pewnym, że jeśli jeszcze się nie pojawiły, to pojawią się w najbliższym czasie.