Najlepsza w ciągu roku pogoda zbiega się tu z wielkoszlemowym turniejem tenisowym na Wimbledonie. Ale miasto bardziej niż na sport, stawia na biznes i walczy z Nowym Jorkiem o tytuł największego centrum finansowego świata. O Londynie, który najbardziej zmienia się dzięki emigrantom rozmawiamy z Tomaszem Krakowiakiem, pracującym tam w branży IT, z zamiłowania podróżnikiem i fotografem, współzałożycielem portalu podróżniczego monoloco.pl.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Wiem, że dużo i chętnie Pan podróżuje. Czyżby miasto z największym portem lotniczym (Heathrow) w Europie, miało być przede wszystkim doskonałą bazą wypadową?
Tomasz Krakowiak: Można tak powiedzieć. Londyn posiada pięć lotnisk międzynarodowych i dlatego jest doskonałym miejscem dla każdego, kto często podróżuje. Aczkolwiek na moją decyzję o przeprowadzce do Londynu złożyło się kilka czynników. Jeszcze w trakcie studiów dostałem ofertę pracy w jednym z banków inwestycyjnych w Dublinie, gdzie pracowałem przez okres sześciu miesięcy jako kontraktor. Już wtedy Dublin nie za bardzo mi się podobał. Może dlatego, że położony jest trochę z boku i nie za dużo się tam działo. Trudno było się też z niego wydostać gdzieś dalej, gdyż tamtejsze lotnisko obsługuje głównie połączenia europejskie i amerykańskie.
Właśnie wtedy zacząłem się zastanawiać nad Londynem. Stolica Wielkiej Brytanii, największe europejskie miasto i jedno z głównych centrów finansowych na świecie wydawało się bardzo dobrym wyborem. Nieskończona ilość parków, muzeów, restauracji, kin, teatrów itd. dawała mi pewność, że zawsze znajdę coś ciekawego do zrobienia czy zobaczenia w wolnych chwilach. A rozbudowana siatka połączeń międzynarodowych to możliwość szybkiej zmiany otoczenia podczas kilkudniowych wypadów weekendowych na kontynent lub dłuższych wypraw na drugi koniec świata.
Wtedy też wiedziałem już, że jedyną formą zatrudnienia pozwalającą mi na częste podróżowanie, będzie kontrakt. Nie jestem dzięki temu związany umową na czas nieokreślony z 25 dniami urlopu w roku. Jako kontraktor sam decyduję kiedy pracuję, a kiedy mam urlop i co najważniejsze, jak długi on jest. Ilość kontraktów IT w Londynie jest bardzo duża i to też był jeden z głównych powodów mojej przeprowadzki do Londynu.
Mieszka Pan w Londynie od czterech lat. Czy to miasto potrafi Pana jeszcze zaskoczyć?
Londyn to jedno z tych miast, w których zawsze jest coś nowego do zobaczenia, nawet jeśli mieszka się tu od zawsze. Dobrym przekładem są teatry, których jest tu mnóstwo. Sporo z nich gra stały repertuar (chociażby musical Mamma Mia!, który grany jest w Londynie cały czas od debiutu 1999 r. na West Endzie), ale są też takie, które wystawiają nowe sztuki czy musicale dość często. To samo można powiedzieć o muzeach, które dość często zmieniają swoje wystawy.
Dla mnie osobiście jedną z ciekawszych rzeczy jest słynny turniej tenisowy rozgrywany na kortach Wimbledonu. Po raz pierwszy udało mi się go zobaczyć na żywo po 2 latach pobytu w Londynie. Możliwość zobaczenia najlepszych tenisistów świata dla kogoś, kto interesuje się tenisem jest niesamowitym przeżyciem i polecam to każdemu. Jeśli nawet ktoś planuje tylko tygodniowy pobyt to okres, w którym rozgrywany jest Wimbledon jest chyba najlepszym czasem na odwiedzenie Londynu. Nie tylko ze względu na możliwość wybrania się na korty, ale także z powodu pogody, która jest właśnie w tym czasie (przełom czerwca i lipca) najlepsza. To właśnie tych kilka tygodni nazywane jest tu prawdziwym brytyjskim latem.
O, ciekawa rzecz! Zastanawiam się, ilu turystów, narzekających na deszcz w Londynie, zdaje sobie z tego sprawę. Przy okazji – czy w takim mieście daje się jeszcze rozpoznać turystę w tłumie?
Chyba każdy Londyńczyk potrafi, mimo że różnorodność narodowościowa jest tu ogromna i tak naprawdę każdy mógłby być turystą, gdybyśmy na to patrzyli właśnie z tego punku widzenia. Zresztą w większości miast na świecie tak to wygląda. Turystę poznajemy po języku, ubiorze (specyficznym dla ludzi przyjeżdżających z krajów arabskich chociażby) czy też kolorze skóry. W Londynie to się nie sprawdza, tu jest trochę inaczej.
Turysta to zazwyczaj ktoś, kto wygląda na zagubionego na stacji metra, osoba nerwowo przeglądająca mapę w poszukiwaniu stacji docelowej. Najlepszym chyba miejscem, gdzie można rozróżnić turystę od mieszkańca, są schody ruchome. Panuje tu zasada, że stoimy zawsze po prawej stronie tak, aby nie blokować ludzi, którzy chcą przejść. Większość turystów o tym nie wie i nie przestrzega tej zasady, co oczywiście denerwuje tych, którzy się gdzieś spieszą i nie mogą się przecisnąć przez grupę turystów.
Żona byłego premiera Marcinkiewicza zachwyca się w mediach Londynem z powodu tamtejszej różnorodności kultur i narodowości. Czy i w Pana opinii to jest wiodącą zaletą miasta?
Nigdzie indziej na świecie, może poza Nowym Jorkiem, nie słyszy się na ulicy tylu różnych języków i nie spotyka ludzi z tylu różnych krajów co w Londynie. I nie chodzi tylko o turystów, których oczywiście jest dużo, ale również stałych mieszkańców. Londyn zawsze przyciągał emigrantów, zarówno z kontynentalnej Europy, jak i z odległych, egzotycznych krajów. Główną tego zasługą jest kolonialna przeszłość Królestwa Brytyjskiego. Dzięki temu mamy tu dużą mieszankę kultur, kuchni i wspomnianych już języków, dlatego każdy nowy przyjezdny może poczuć się choć trochę jak w swoim ojczystym kraju.
Dla mnie osobiście dużą zaletą tego zróżnicowania kulturowego Londynu są festiwale, które przybyły do miasta wraz z napływem emigrantów. Jednym z ciekawszych jest Diwali – hinduistyczne święto światła („zapalenie lampy to metafora zwycięstwa światła nad ciemnością, dobra nad złem”) obchodzone na przełomie października i listopada. Festiwal świętowany jest w całym Londynie, a główne obchody odbywają się na Trafalgar Square.
Pomówmy dla odmiany o problemach, jakie wiążą się z tak dużą liczbą imigrantów.
Zróżnicowanie narodowościowe i kulturalne Londynu stwarzają ich sporo. Jednym z bardziej widocznych jest izolowanie się emigrantów i powstawanie mini-społeczności’ w poszczególnych dzielnicach Londynu, w efekcie zamieszkiwanych głównie przez ludzi pochodzących z jednego kraju. Mamy więc Polaków na zachodzie, w dzielnicach takich jak Hammersmith czy Ealing, mieszkańców pochodzących z Bangladeszu w okolicach Bethnal Green i Whitechapel, podobnie wygląda sytuacja z innymi grupami mniejszościowymi w Londynie.
Ogrom Polaków powrócił z zarobkowej emigracji do ojczyzny, kiedy tylko warunki gospodarcze w Wielkiej Brytanii pogorszyły się. Dlaczego, w Pana opinii, Londyn nie zdołał zatrzymać ich na dłużej?
Wydaje mi się, że to zależy od indywidualnego podejścia do emigracji i oczekiwań, jakie ma każda osoba przybywająca do Londynu w celach zarobkowych.
Większość Polaków traktowała pobyt i pracę w Londynie jako tymczasowe zajęcie, mające na celu uzbieranie gotówki na zakup mieszkania, samochodu czy bieżące wydatki rodziny w Polsce. Większość wybierała Londyn ze względu na duży rynek pracy, gdzie w miarę łatwo można było znaleźć nową pracę (z odpowiednią znajomością angielskiego, oczywiście).
To, że Londyn sam w sobie ma do zaoferowania dużo więcej niż tylko rynek pracy, dla przeciętnego emigranta zarobkowego z Polski nie miało specjalnego znaczenia. Było to raczej miłym dodatkiem, niż celem samym w sobie. Dlatego kiedy tylko złotówka zaczęła się umacniać, przyszedł kryzys i za każdego zarobionego funta można było dostać coraz mniej, większość z tych osób postanowiła wrócić do Polski albo wyjechać do innych krajów, takich jak Norwegia, gdzie zarobki były i są znacznie lepsze, niż tutaj.
W ten sposób mit o Londynie jako ziemi obiecanej, rozbił się o kant kryzysu. Pociągnijmy wątek, żeby dopowiedzieć czym jeszcze… „grzeszy” to miasto.
Jest to niestety bardzo drogie miasto i aby pozwolić sobie na pełne wykorzystanie tego, co ma do zaoferowania, trzeba dobrze zarabiać. Większość emigrantów zarobkowych przyjeżdża tu bez znajomości języka lub z angielskim na bardzo podstawowym poziomie. Jest to główny powód, dla którego nie mogą znaleźć dobrze płatnej pracy, która pozwoliłaby im na doświadczanie tego wszystkiego, co Londyn ma do zaoferowania. Minimalna stawka godzinowa (tzw. National Minimum Wage), na którą może liczyć większość przyjezdnych bez dobrej znajomości języka lub/i dobrego wykształcenia wynosi – o ile dobrze pamiętam – 5,80 funta. To nie wystarcza, żeby się w Londynie utrzymać (London Living Wage, czyli minimalna stawka pozwalająca na utrzymanie w Londynie wynosi 7,85 funta), nie wspominając już o korzystaniu w pełni z londyńskich atrakcji. Dlatego też od dłuższego czasu toczy się tu debata nad zrównaniem minimalnej stawki godzinowej z London Living Wage. Coraz więcej pracodawców zobowiązuje się do wypłacania LLW, ale są to głównie duże i znane firmy. Większość małych firm nadal płaci swoim pracownikom NMW, a to właśnie tam znajduje pracę większość emigrantów.
Jak się dzisiaj ma rynek pracy na Wyspach?
Jeśli chodzi o kryzys sprzed kilku lat, to z tego co widzę, najgorsze już za nami i można zauważyć ożywienie na rynku pracy. Oczywiście, pewnie sytuacja nie wygląda tak samo we wszystkich branżach.
A u Pana, w sektorze IT?
Na pewno jest dużo lepiej, niż chociażby rok temu. Obecnie firmy mają problemy ze znalezieniem dobrych specjalistów, dlatego też ostatnio duże korporacje nie przyjęły z entuzjazmem planów rządu o zmniejszeniu ilości wiz pracowniczych dla pracowników wykwalifikowanych spoza Unii Europejskiej.
Poza tym Londyn jest bardzo dużym miastem i przede wszystkim ogromnym centrum finansowym z zapotrzebowaniem na usługi IT, a co za tym idzie, rynek pracy w sektorze IT jest bardzo rozwinięty. Także nawet w czasie kryzysu było tu z pracą dużo lepiej, niż w innych miastach Europy. Dlatego właśnie cały czas przyciągał i będzie przyciągał osoby, które wybrały go na swoje nowe miejsce pracy.
Spotyka Pan jeszcze Polaków, którzy dopiero teraz dobijają w to miejsce z nadzieją na lepszą przyszłość?
Ja osobiście nie spotykam tu Polaków aż tak często, szczególnie tych nowo przyjezdnych, trudno mi więc powiedzieć czy faktycznie jest to nadal jedno z popularniejszych miast wśród polskiej emigracji. Ale wydaje mi się, że Londyn jest tym miastem, które nigdy nie przestanie być popularne bez względu na to, czy przyjeżdżamy tu zarobić, czy po prostu przeprowadzamy się do Londynu dla samego Londynu i jego atrakcji.
Ostatnio miałem okazję rozmawiać z kilkoma osobami, które kilka miesięcy temu przyjechały do Londynu, ale ich przygoda z tym miastem zaczęła się pewnie inaczej, niż u większości przybywających tu emigrantów. Znaleźli dobrą pracę, będąc jeszcze we własnym kraju. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji przeprowadzka jest mniej stresująca, bo odpada (w niektórych przypadkach długi) okres poszukiwania pracy na miejscu i stres związany z opcją powrotu do kraju w przypadku, kiedy nic się nie znajdzie.
Skoro już mówimy o stresie – praca, mieszkanie, służba zdrowia, tempo życia – co najbardziej frustruje obcokrajowca w Londynie?
Nieustający remont metra. Metro Londyńskie jest najstarsze na świecie i niestety wymaga ciągłych napraw i unowocześnień, by mogło obsługiwać coraz to większą ilość pasażerów. Dziennie z metra korzystają tu 3 mln osób, co w połączeniu z zamkniętymi stacjami, awariami czy często niedziałającymi całymi liniami (głównie w weekendy) sprawia, że poruszanie się po Londynie staje się bardzo uciążliwe. Jakby tego było mało, dość częste strajki pracowników metra sprawiają, że jest jeszcze gorzej. Pod koniec zeszłego roku przez kilka miesięcy strajki odbywały się regularnie co 3-4 tygodnie. Wtedy jedyną opcją dla większości mieszkańców jest dojazd autobusem, co zazwyczaj zajmuje dużo więcej czasu, niż metrem.
Mamy więc mały komunikacyjny horror.
Projekty związane z poprawą publicznego transportu, a zwłaszcza metra nasiliły się w ostatnich latach, powodując niezadowolenie mieszkańców Londynu. Oczywiście każdy zdaje sobie sprawę z tego, że są one konieczne, nie zmienia to jednak faktu, że dla przeciętnego londyńczyka to właśnie ta zmiana jest najbardziej widoczna, bo jest też najbardziej uciążliwa.
Co jest teraz głównym motorem napędzającym zmiany nad Tamizą?
Na pewno jednym z głównych powodów zmian w Londynie jest emigracja. Nowi emigranci przybywają tu codziennie w poszukiwaniu lepszego jutra. I to właśnie dzięki nim Londyn zmienia się najbardziej. Jest to w szczególności widoczne, kiedy przybywa ich dużo z tego samego kraju. Tak, jak to było kilka lat temu z Polakami albo ostatnio z obywatelami nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej, którzy szturmowali Londyn w poszukiwaniu pracy.
Innym powodem są nowe inwestycje, zarówno te związane z Olimpiadą, jak i czysto komercyjne, tak jak budowa wieżowca Shard London Bridge – kiedy zostanie ukończony w 2012, będzie najwyższym budynkiem w Unii Europejskiej.
Działo się pewnie będzie jeszcze wiele, bo tak, jak Polska szykuje się do Mistrzostw EURO, tak Londyn do wspomnianych Igrzysk Olimpijskich. Jak Pan myśli, jakie jeszcze aspiracje ma to miasto?
Główną aspiracją Londynu jest pozostać największym centrum finansowym świata. Nowy Jork (Tam mieszkam: Nowy Jork) depcze Londynowi po piętach i wszyscy robią co tylko mogą, aby nie stracić tej lukratywnej pozycji. Może wydaje się to dość trywialne, ale idą za tym ogromne pieniądze pochodzące między innymi z podatków tych wszystkich firm finansowych (banków, hedge fund’ów, jak również podwykonawców – m.in. firm z branży IT).
Ostatnio burmistrz Nowego Jorku wyraził nadzieję na przeniesienie głównej siedziby brytyjskiego banku Barclays do Nowego Jorku, po tym jak UBS opublikował raport rekomendujący szefostwu Barclaysa przeniesienie głównych operacji ze względu na propozycje niekorzystnych zmian w prawie bankowym w Wielkiej Brytanii. Spotkało się to z natychmiastową ripostą ze strony burmistrza Londynu, Borisa Johnsona. Opowiedział się on też przeciwko zaostrzeniu prawa bankowego i podniesieniu podatków od dochodów firm, które to zmiany mogłyby spowodować, że wiele firm działających na rynku finansowym przeniosłoby swoje siedziby do innych krajów.
Mam nieodparte wrażenie, że zainteresowanie londyńskim rynkiem bankowym pozostaje dalece w tyle za innym ostatnim głośnym wydarzeniem – królewskim ślubem. W jakim stopniu w codziennym życiu daje o sobie znać monarchistyczny ustrój Wielkiej Brytanii?
Monarchia pełni w tej chwili funkcję głownie reprezentacyjną i raczej w taki sposób jest tu postrzegana. Oczywiście Królowa jest powszechnie szanowana przez społeczeństwo, ale coraz częstsze wpadki członków rodziny królewskiej (chociażby huczne imprezy Księcia Harrego, które omawiane są zazwyczaj na pierwszych stronach tutejszych brukowców) sprawiają, że wizerunek monarchii jest nadszarpywany.
Wydaje mi się, że młodsi mieszkańcy traktują rodzinę królewską (no, może poza samą Królową) bardziej jak zwykłych celebrytów, niż kogoś, kogo wypadałoby szanować – z tego też powodu tak duże zainteresowanie ślubem (który nota bene transmitowany był na żywo w tak odległych miejscach jak Nepal, gdzie akurat przebywałem w tym czasie). Ale wiele osób, podobnie jak ja, chciało uciec od całego tego zamieszania i korzystając z dodatkowego dnia wolnego (ustanowionego przez rząd specjalnie, aby naród mógł wziąć udział w tym wydarzeniu), wyjechało z kraju na wakacje.
Wyjechało, ale wróciło. Znane jest Panu inne miasto, które ma w sobie podobny magnes, jak Londyn? Widział Pan przecież już wiele.
Na myśl przychodzą mi tylko dwa miasta, do których ściągają ludzie z całego świata. Jest to Nowy Jork, który w moim odczuciu podobny jest bardzo do Londynu, o czym wspominałem już wcześniej, a drugim takim miastem jest Sydney. Zawsze przyciągało mnóstwo emigrantów z Azji. W ostatnich latach stało się bardzo popularnym kierunkiem dla Brytyjczyków. Głównie ze względu na swoje położenie (nad ciepłym oceanem), plaże, dużo więcej możliwości aktywnego spędzania wolnego czasu, pogodę (każdy wie, że brytyjska pogoda nie należy do najlepszych) i mniej stresujący tryb życia. Są to rzeczy, dla których wielu mieszkańców Londynu jest w stanie wyjechać z tego miasta.
Rozmawiała Malwina Wrotniak
Źródło: Bankier.pl