Są dużo radośniejsi niż Polacy, kochliwi, uwielbiają zabawy i zachowują się głośno. Nawet w tzw. fawelach, czyli dzielnicach biedy. W Brazylii wszyscy wiedzą, że cokolwiek się nie zdarzy, cierpią zawsze najubożsi, opowiada Mateusz Radek, fotograf, podróżnik, specjalista ds. ekonomii społecznej.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Słyszał Pan, że od niedawna i Polska ma swój pomnik Jezusa?
Mateusz Radek: Tak, słyszałem.
Informację o monumencie wyprzedzającym słynny pomnik z Rio de Janeiro podawał Reuters, BBC, Daily Mail. W brazylijskich mediach też pojawiła się choćby wzmianka?
Śledzę media brazylijskie i żadnej wzmianki nie widziałem. Dla pewności pytałem moich znajomych Brazylijczyków mieszkających w różnych częściach kraju, nikt nic takiego nie słyszał. Myślę, że informacja ta nie miała żadnej wartości dla głównych stacji telewizyjnych czy gazet, bo przecież monument znajdujący się w Rio de Janeiro, zwany potocznie „O Christo Redentor”, największym nie był. Większy znajduje się w Columbii – „El Cristo Corcovado”, może tam pojawiła się jakaś wzmianka. Uważam, że – pomimo dużej religijności – Brazylijczyków nie interesują tego typu manifesty religijne.
Odważnie pytam o Rio de Janeiro, tymczasem Pan związany jest z północno-wschodnią częścią kraju.
Tak, jestem mocno związany z północno-wschodnim regionem Brazylii, zwanym Nordeste, a szczególnie z regionem Bahia, gdzie na stałe mieszkałem. Z historycznego punktu widzenia, stan Bahia jest lokalizacją pierwszego portu Portugalczyków i miejscem przywozu niewolników z innych portugalskich kolonii w Afryce. W wyniku tego na całym wybrzeżu Nordeste, jak i częściowo we wnętrzu regionu dominują osoby pochodzenia afrykańskiego. W stanie Bahia jest ich dokładnie 80%.
Jaki to region?
Region charakteryzuje się dużym wpływem kultury afrykańskiej w przeróżnych aspektach życia, zaczynając od kuchni, kończąc na religiach. Nordeste poza granicami kraju słynie głównie z tropikalnego klimatu, gorących plaż, egzotycznych owoców, tradycji capoeiry i samby, a miasta Salvador da Bahia i Recife z zapierającego dech w piersiach karnawału. Nordeste jest również jednym z najbiedniejszych regionów w Brazylii, mieszkańcy którego przez ponad pół wieku migrowali z powodu klęsk suszy do wielkich metropolii jak São Paulo czy Rio de Janeiro szukając tam pracy, a w większości kończąc jako nowi mieszkańcy okolicznych fawel (slumsów).
Jak Pan tam trafił i kiedy?
Początek mojej przygody miał miejsce na Uniwersytecie Warszawskim, a dokładniej w Centrum Studiów Latynoamerykańskich CESLA. Kurs podyplomowy na tym wydziale był jedną z moich najlepszych decyzji życiowych. Poznałem tam nie tylko mnóstwo ciekawych osób, ale też zmieniłem pogląd na życie. Nie ukrywam, że dr Renata Siuda-Ambroziak, specjalista ds. Brazylii, zaraziła mnie tym regionem, a moja praca podyplomowa była swoistego rodzaju biznesplanem organizacji pozarządowej, tworzącej małe spółdzielnie rolnicze w brazylijskim regionie Nordeste.
Na dodatek skończywszy studia, uzyskałem nieocenioną pomoc od kilku wykładowców w postaci telefonów kontaktowych do wykładowców z uczelni latynoamerykańskich. Od tego momentu wszystko potoczyło się znacznie szybciej. Wraz z moimi przyjaciółmi z Rzeszowa założyłem Organizację Pozarządową Humanitarian League.
Na początku 2009 r. wyjechałem do Brazylii, gdzie rozpocząłem pracę w formie wolontariatu, przeprowadzając restrukturyzację niewielkich spółdzielni rolniczych, rybackich i pszczelarskich, dorabiając sobie na boku fotografią, tworzeniem stron internetowych i innymi projektami graficznymi. Nie ukrywam, nie było łatwo, szczególnie na początku, ale nigdy nie żałowałem tej decyzji.
Zanim wejdziemy w szczegóły powiedzmy jeszcze, że ten odcinek bardziej niż „tam mieszkam” powinien nazywać się „tam mieszkałem i tam będę mieszkał” – bo chwilowo przebywa Pan w Madrycie.
Tak, obecnie od trzech miesięcy przebywam w Madrycie. Przyjechałem tu, by zrealizować studia z zakresu Zarządzania Spółdzielniami w Ameryce Łacińskiej na Uniwersytecie Complutense w Madrycie. Część badawcza mojej pracy doktorskiej zlokalizowana będzie jednak w północno-wschodnim regionie Brazylii i kilku innych okolicznych państwach, tak więc już cieszę się na myśl odwiedzenia brazylijskich przyjaciół, którzy czekają na mój przyjazd. Nie ukrywam też, że od ponad roku myślę o zakupie niedrogiego domu w Brazylii, ale na razie jeszcze za wcześnie na szczegóły.
To, że mieszkam obecnie w Madrycie nie zmienia faktu, że jestem na bieżąco z informacjami o tej części Brazylii, mam regularny kontakt z moimi brazylijskimi przyjaciółmi. Docelowo wraz z moją partnerką, która jest Brazylijką i obecnie pisze pracę doktorską w Niemczech, planujemy przeprowadzić się na stałe do Brazylii.
I my wróćmy więc do Brazylii. Jakie spostrzeżenia na temat tego kraju zebrał Pan w ciągu pierwszych kilku miesięcy pobytu? Co Pana zaskoczyło najbardziej, a co wcale? Studiował Pan w końcu latynoamerykanistykę.
Pierwsze miesiące były pełne wrażeń, i nie ma zbytnio znaczenia, czy poznało się wcześniej ten kraj z książek i wykładów.
Pierwszym zderzeniem z rzeczywistością tej części Brazylii był głęboki szok kulturowy. Przyjechałem do Salvadoru da Bahia z plecakiem i adresem hostelu. Może mi Pani uwierzyć lub nie, ale myślałem, że wylądowałem w Afryce. Obskurne dzielnice, kolorowe i brudne budynki, dzieci biegające po kilkumetrowych murach. Pamiętam jak dzisiaj, że taksówkarz zawiózł mnie w okolice hostelu w centrum, był to koniec karnawału, było ciemno, brak latarni, żebrzące dzieci, śmieci na ulicy i powiedziałem mu – po hiszpańsku – „przykro mi, ale nie wysiądę z samochodu, albo mnie pan podprowadzi, albo proszę zadzwonić po kogoś z hostelu”. Po krótkiej wymianie zdań przyszła właścicielka hostelu. Po prostu nie chciałem w pierwszy dzień stracić wszystkich moich rzeczy i dokumentów.
Z perspektywy czasu, śmieje się z siebie, bo sytuacja była w 100% bezpieczna. Od tego czasu codziennie zaskakiwały mnie nowe sytuacje, co powoli nauczyło mnie żyć w tym nowym miejscu, nie być potencjalną ofiarą złodziei, kupować po cenach „realnych”, a nie „turystycznych”, poznać różnice kulturowe i radzić sobie ze słońcem. Jedyne, do czego ciągle nie mogę się przyzwyczaić, to poczucie braku bezpieczeństwa w niektórych sytuacjach, ale Brazylijczycy też na to cierpią i wiąże się to z takim samym brakiem zaufania do policji, jak do kryminalistów.
Po kilku miesiącach, gdy już poznałem miejsce i ludzi, mogłem przejść kolejny etap poznawania kultury brazylijskiej – przez pryzmat, historii, polityki, religii, problemów społecznych i etnicznych, skrajnej biedy i skrajnego bogactwa. Wszystko to było możliwe w stosunkowo krótkim czasie dzięki specjalistycznym studiom i znajomości języka.
Sądzi Pan, że te pierwsze spostrzeżenia byłyby inne, gdyby trafił Pan do São Paulo, Rio de Janeiro czy innej części kraju? Sam tylko region północno-wschodni zamieszkuje 51 mln ludzi, więc zakładam, że i warunki gospodarcze, i wzorce kulturowe mogą być różne.
Tak, uważam, że moje odczucia byłyby inne. Jeśli istnieje pewne podobieństwo pomiędzy Rio de Janeiro i Salvadorem ze względu np. na oparcie gospodarki o turystykę, to metropolia São Paulo jest już typowym miastem komercyjnym.
Wiele miesięcy spędziłem też z rolnikami z półpustynnej części regionu Nordeste, zwanego „caatinga”. Takie miejsca nie istnieją na południu czy w centrum kraju. Mieszkając całkowicie na południu Brazylii, np. w stanie Santa Catarina czy Rio Grande do Sul miałbym do czynienia z kulturą europejską, jedzeniem, muzyką czy mniejszościami etnicznymi jak Niemcy, Włosi czy Polacy. Południe kraju jest także dużo bardziej rozwinięte ekonomicznie niż północ.
Nie istnieje więc „typowy Brazylijczyk czy Brazylijka”, może za to istnieć typowy dla danej części kraju. Brazylia jest zbliżona rozmiarem do Europy, ciężko więc mówić o unifikacji w dziedzinie kultury, etni, ekonomii, tradycji czy religii. Charakterystyczne dla wszystkich części Brazylii jest jednak to, że ich mieszkańcy są dużo radośniejsi niż Polacy, zawsze z dużą dawką optymizmu i niesamowitą otwartością podchodzą do nowych znajomości. Są też bardzo kochliwi, uwielbiają zabawy i zachowują się głośno – szczególnie na północy.
Pierwsze 3 miesiące pobytu w Brazylii nie rodzą konieczności posiadania wizy. Czy pozostanie tam na dłużej wiąże się z wieloma utrudnieniami? Długi pobyt warto planować jeszcze przed wyjazdem czy nie powinno być problemów z przedłużeniem wizyty już na miejscu?
Każdy obywatel Unii Europejskiej może przebywać na terytorium Brazylii maksymalnie do 6 miesięcy w roku z wizą turystyczną. Okres ten dzieli się na pierwsze 3 miesiące, które dostajemy przy wjeździe do kraju (pieczątka wbijana na lotnisku) oraz możliwość przedłużenia w Komisariacie Policji Federalnej o kolejne 3 miesiące.
Teoretycznie to, czy dostaniemy kolejne 3 miesiące zależy od panów mundurowych, praktycznie wszyscy otrzymują przedłużenie, jeśli wykonane jest nie później niż 10 dni przed wygaśnięciem pierwszych 3 miesięcy. W przeciwnym wypadku może się to wiązać z karą, jak pamiętam ok. 15 zł za każdy dzień zwłoki.
Po przekroczeniu 6 miesięcy od przyjazdu Policja Federalna oblicza karę pieniężną (nie wyższą jednak niż 860 Reais), dając 10 dni na opuszczenie kraju.
Urzędowym językiem w całym kraju jest portugalski, ale podobno do porozumiewania się wystarczą ręce, nogi, angielski i hiszpański – właśnie w tej kolejności. Też ma Pan takie spostrzeżenia?
Ręce, nogi, angielski lub hiszpański teoretycznie wystarczą, pytanie jest jaką cenę wytargujemy w taki sposób na targu owoców czy ryb. (śmiech) Mówiąc serio, podróżni powinni dać sobie radę w dużych miastach, posiłkując się językiem angielskim. Od razu mówię, że wyjeżdżając w głąb kraju, odwiedzając miejsca nieturystyczne, koniecznym minimum jest język hiszpański, a najlepiej tzw.” portunhol”, czyli zlepek hiszpańskiego i portugalskiego. Osobiście przeszedłem taka drogę i uważam ją za wysoce efektywną.
Znajomość języka wydaje się nieoceniona w biznesie. O Brazylii mówi się dziś często w kontekście trzech innych krajów – Rosji, Indii i Chin (razem tzw. BRIC). Czy takie towarzystwo dla Brazylii uważa Pan za słuszne? Jakie są Pana spostrzeżenia na temat tamtejszej kondycji gospodarczej? Dostrzegł Pan w niej potęgę? W których branżach leży siła?
Brazylijskie media zapewniają, że kryzysu w Brazylii nie ma. Ciężko stwierdzić, czy jest to faktem, z perspektywy Hiszpanii mogę powiedzieć, że gospodarka i rynek pracy mają się znacznie lepiej. Powiedziałem, że ciężko to stwierdzić, gdyż rządowi na rękę są takie zapewnienia budujące morale i patriotyzm mieszkańców.
Na co zwróciłem uwagę – większość produktów, szczególnie RTV, AGD, elektroniki użytkowej posiada informację, że zostały wyprodukowane w Brazylii. Ciężko mnie jednak przekonać, że drukarka znanej firmy, sprzedawana w cenie 250 zł w Brazylii oznaczona jest jako Made in Brazil, a w Unii Europejskiej identyczna, w tej samej cenie, jako Made in China. Brazylia nie jest potentatem technologicznym, ani nie oferuje taniej siły roboczej, może być co najwyżej „ostatecznym monterem”, tak więc dużo w tym propagandy.
Na ile się orientuję, Brazylia jest znaczącym graczem w sektorach wydobywczym, rolniczym, finansowym oraz energetycznym. Jest największym producentem cukru i etanolu z trzciny cukrowej, służącego jako paliwo, ma bardzo mocny przemysł celulozowy, odkryto także olbrzymie złoża ropy w stanie Amazonas, no i nie można zapomnieć, że posiada swój własny rynek konsumentów, liczący prawie 200 milionów mieszkańców.
Brzmi dumnie.
To wszystko prawda, z pominięciem małych szczegółów. Głównymi są, zwane z angielskiego, „negative externalities”, czyli realne pozarynkowe koszty wytworzenia (nie uwzględniane w sprawozdaniach ekonomicznych). Do nich w Brazylii zaliczyć możemy największe kontrasty ekonomiczne na świecie, zaraz po Republice Południowej Afryki, znikające lasy deszczowe w Amazonii czy ginące plemiona Indian z powodu wyrębu drzew i powstawania hydroelektrowni rzecznych.
Wspomniany przez Panią BRIC pełen jest tego typu kosztów pozaekonomicznych. Pytanie, czy w przyszłości po ich wyliczeniu nie okaże się, że rynkowy kolos stał na glinianych nogach? Tylko jak finansowo wycenić krzywdę chińskich pracowników fabryk, produkujących nasze tanie ubrania czy krzywdę plemion indiańskich płacących cenę za nasze parkiety z drewna egzotycznego?
Uderzył Pan w podniosłe tony, a zamierzałam podjąć temat lżejszy. Nawet przecież gospodarka bierze w Brazylii oddech w czasie karnawału. Czy w tym okresie faktycznie firmy zamykają się, by podziwiać sambę?
Jest wręcz odwrotnie, firmy które w jakiś sposób powiązane są z turystyką – schroniska i hotele, restauracje, dystrybutorzy piwa, supermarkety, sklepiki itp. przeżywają podczas karnawału istny złoty sezonowy okres, generując często w ciągu tych kilku dni obroty wysokości półrocznych. Firmy niepowiązane jak fabryki, biura, banki również nie przerywają pracy. Korzystając z okazji, że karnawał przeważnie trwa od środy do wtorku, osoby pracujące wciąż mają weekend na zabawę.
Mówiąc o Brazylii, nie godzi się nie wspomnieć o słynnych, tamtejszych plażach. Są obecne w świadomości całego świata, a na ile uczestniczą w życiu samych Brazylijczyków?
Prawda jest taka, że Brazylijczycy są dumni ze swoich plaż. Wydaje mi się jednak, że są one punktem weekendowego programu głównie klas średnich i niższych. Każda klasa społeczna ma „swoje” plaże, choć podział dotyczy wyłącznie miejsca zamieszkania. Tak więc plaże główne – turystyczne odwiedzane są przez klasę średnią-niższą. Przedmieścia i biedniejsze dzielnice mają swoje plaże, gdzie bogatsi mieszkańcy lub turyści nigdy się nie pojawiają. Klasy średnia i średnia-wyższa, włączając w to imigrantów, rodzinnie spędza weekendy na plażach w okolicach willowych dzielnic poza miastem. Nawet miejskie fawele mają dostęp do plaż i mieszkańcy, szczególnie młodzi, też spędzają tam czas wolny.
Zapewniam z doświadczenia, że wszystkie plaże są fenomenalne, trzeba jednak wiedzieć jak się ubrać i zachowywać, aby czuć się bezpiecznie i przede wszystkich chronić przed słońcem. Północna Brazylia tym się różni od Hiszpanii czy Włoch, że bez względu na to jak jesteśmy opaleni, lepiej zawsze stosować krem z filtrem 30.
Nie wiem jak Pan podróżował po Brazylii, ale podobno odradza się autostop – z racji przestępczości. Poradniki przestrzegają też przed poruszaniem się po mieście nocą, a przecież wielkie metropolie żyją zwykle całą dobę. Napady z bronią w ręku czy porwania dla okupu to ponoć wcale nie rzadkość?
Na północy w 100% odradzam autostop, chyba że turysta jest pochodzenia afrykańskiego. Proszę sobie wyobrazić, że bywa niebezpiecznie podróżować nawet kursowym autobusem lub własnym samochodem na większych odległościach.
Mieszkając w dużym brazylijskim mieście powinniśmy przestrzegać kilku podstawowych zasad. Po pierwsze nie rzucać się w oczy (choć czasem to trudne ze względu na naszą słowiańską urodę), starać się nosić jak najmniej przy sobie, nie chadzać tam gdzie kończy się asfalt, gdzie nie ma ludzi lub samochodów, no i ostatnia jest ta, o której Pani wspomniała – w nocy po mieście się nie chodzi.
Naturalnie mieszkając w centrum historycznym Pelourinho, gdy wyjdziemy na spacer o 23:00 nic się nie stanie, ale wracanie z imprezy czy spacerowanie gdzieś dalej po godzinie 22-23:00 jest niebezpieczne. Trzeba się do tego przyzwyczaić, to nie jest Kuba, a Brazylia, tu samochody nie zatrzymują się w nocy na czerwonym świetle z obawy przed napadem.
Posiadanie broni jest dozwolone w całej Brazylii? Czy korzystają z tego prawa przeciętni Brazylijczycy, mając w szufladzie zabezpieczenie na czarną godzinę? Od którego roku życia można posiadać broń?
Nie wiem czy posiadanie broni jest dozwolone czy nie, wydaje mi się jednak, że powinno się posiadać licencję. Nieformalnie można kupić broń tak samo, jak można sprzedać głos w głosowaniu na radnego. Nielegalna broń, która trafia do Brazylii jest jednym z głównych powodów wzrostu przestępczości w fawelach.
Nie sadzę, by ktokolwiek nie będący policjantem chciałby mieć w domu broń, bo to nie zabawka, a złodzieje czy inni kryminaliści są przeważnie młodzi, pod wpływem narkotyków i nie obchodzi ich życie innych. Najlepszym wyjściem w takiej sytuacji zaistniałej w domu, na ulicy czy w autobusie jest po prostu dać się okraść. W przeciwnym razie cena może być wyższa. Brazylia nie jest miejscem dla bohaterów.
Nie do końca bezpiecznie jest też podobno w tzw. fawelach. Miał Pan kiedyś możliwość przyjrzenia się tym dzielnicom biedy z bliska? Te „domy” powstają z tektury i desek…
Tak, dwukrotnie miałem możliwość wejścia do faweli „z przewodnikiem”, przez 2 miesiące mieszkałem też na przedmieściach Salvadoru w dzielnicy przylegającej do faweli zwanej Bate Coração (Bicie Serca).
W zależności od dzielnicy domy są albo murowane, albo wykonane z resztek materiałów – tafli azbestowych, blach falistych, drewnianych desek. Śmieci są wszędzie, a prąd, woda, kanalizacja podpięte „na dziko”, jeśli w ogóle. Zabudowa fawel jest niekontrolowana, tzw. „Invações” – inwazje, pojawiają się w różnych miejscach, niektóre niewielkie w samym centrum miast, inne na obrzeżach, gdzie tylko jest jakaś niewykorzystana przestrzeń. Mieszkając w pobliżu faweli „Bate coração” byłem świadkiem, jak oddział komandosów (tzw. Policja Szokowa) na pełnym gazie uciekała z faweli, a z powybijanych okien wystawała broń długa.
Z biedą mamy do czynienia wszędzie, nie ma Pan jednak wrażenia, że ta południowoamerykańska jest bardziej… intensywna?
Problemy związane z biedą i skrajnościami społecznymi w Brazylii są pośrednim wynikiem mrocznej historii tego państwa: konkwisty, kolonizacji, chrystianizacji. Później nadszedł czas na nową kolonizację, czyli wszelkie działania udokumentowane i opisane np. przez Domosławskiego w swojej książce „Gorączka Latynoamerykańska”.
Wynikiem tego jest państwo wielkości Europy, w którym nie przeprowadzono reformy rolnej, dziesiątki tysięcy hektarów ziemi, telewizje, prasa, największe firmy znalazły się w rękach pojedynczych rodzin – dawnych „coronel” oligarchów, a bezrolni wieśniacy walczą o ziemię, okupując ją. Na uniwersytety publiczne można się dostać jedynie z prywatnych szkół średnich, ogrodzenia z drutów kolczastych i elektrycznych są coraz wyższe, a dzieci z fawel zbierają się o określonej godzinie pod supermarketami, aby pożywiać się na bieżąco wyrzucanymi resztkami. Ubóstwo, zarówno to w mieście, jak i na wsi było dla mnie wielkim szokiem kulturowym.
Obcując z biedą na co dzień ciekawym zjawiskiem jest, że mieszkańcy i tak żyją radośnie, cieszą się każdą chwilą, mężczyźni oglądają się za kobietami nie kryjąc swojego zainteresowania, w dzielnicowych sklepikach zwykle uśmiechnięte twarze, na przystanku autobusowym nieznane sobie osoby prowadzą zbiorowe dyskusje. Pomimo wszystkich problemów, ekonomicznych, społecznych, rasowych politycznych Brazylijczyk po oglądnięciu swojej telenoweli pod koniec dnia powie „Tudo vai da certo” (Wszystko się ułoży, będzie dobrze) pełen optymizmu w stosunku do jutra. Wspaniali i uśmiechnięci ludzie są głównym powodem mojej decyzji o osiedleniu się w Brazylii.
Czy takie dzielnice biedy, rozlegle i niezwykle gęsto zaludnione to norma w każdym z większych miast, także i Salvador?
Tak, dzielnice biedy są nieodłączną częścią krajobrazu Brazylii. Fawele zaczynają się pojawiać już w miastach mających ok. 100 tys. mieszkańców. Dochodzi także do paradoksów, gdzie istnienie fawel jest powodem dumy mieszkańców, gdyż świadczy o wielkości i potędze miasta.
Fawele są niestety problemem, z którym nie mogą sobie poradzić rosnące miasta. Wykluczenie ekonomiczne i edukacyjne nie pozwala na rozwój klasy najniższej, która okupuje zwykle tereny narażone na osunięcia ziemi, ruiny domów, fabryk zwykle na obrzeżach miast, zwanych „subúrbios”. Jeżeli więc przez 2 tygodnie codziennie pada ulewny deszcz, osuwiska niszczą domy najbiedniejszych, jeżeli w mieście pojawia się choroba np. „Dengue”, najbardziej narażone są najbiedniejsze dzielnice, gdzie rozmnażają się roznoszące ją komary. Wszyscy w Brazylii wiedzą, że cokolwiek się nie zdarzy, cierpią zawsze najubożsi.
A jak wyglądają przeciętne domy przeciętnych Brazylijczyków?
W Brazylii, inaczej niż w Polsce, nie ma licznej klasy średniej. Porównując jednak obydwie klasy ekonomiczne mieszkańców różnice nie są duże, może komfort apartamentów jest minimalnie wyższy, jest w nich siłownia i basen. Klasa średnia-niższa mieszka skromniej, często w nieotynkowanych domach, ma jeden samochód.
Czy mieszkania w Brazylii, z Pana punktu widzenia, należą do drogich, droższych niż w Europie?
Ceny nieruchomości różnicują się ze względu na lokalizację. W Salwadorze oscylują w granicach cen w polskich mniejszych miastach. São Paulo, chyba najdroższe miasto w Brazylii, może poszczycić się cenami dużo wyższymi, ale także i życie jest droższe. W mniejszych miastach ceny są atrakcyjne, ale brak jest dróg, infrastruktury i przemysłu, co nie zachęca do zakupu.
Co w tych domach jest zupełnie innego od tego, co znamy?
Po pierwsze domy nie są hermetycznie szczelne, w niektórych pomieszczeniach jak łazienki, kuchnie, tyły domów nie stosuje się okien, tylko kraty. Wszędzie w drzwiach i oknach widoczne są szczeliny pozwalające na cyrkulację powietrza. Tynki domów z powodu dużej wilgotności powietrza szarzeją bardzo szybko i konieczne jest regularne malowanie i odgrzybianie. Wiele z tych domów nie ma też zgody na zabudowę.
Kiedy będzie Pan leciał po raz kolejny do Brazylii, jakich błędów nie zamierza powtórzyć?
Najważniejszą rzeczą jest dbać o zdrowie. Moim błędem na początku pobytu było odżywianie się w barach. Skończyło się dosyć nieciekawie, bo kilkumiesięczną walką z pasożytami żołądkowymi. Tak więc doradzam unikanie szczególnie surowej sałaty, bo to głównie ona zawiera zalążki pasożytów. Poza tym jednym, nie popełniłem zbyt wielu błędów na początku mojego pobytu. Prawdę mówiąc można się jeszcze nieszczęśliwie zakochać, ale tego błędu nie da się uniknąć.
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl
Kontakt: [email protected]
Źródło: Bankier.pl