W USA poniedziałek w tygodniu przed długim weekendem (3 września w USA jest Dzień Pracy) zapowiadał się jako niezbyt ekscytujący z punktu widzenia graczy na rynkach finansowych. Jednak handel nie był taki znowu bardzo spokojny. Pretekstem do rozpoczęcia korekty na rynku akcji były dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym.
Teoretycznie nie wniosły one nic nowego do obrazu sytuacji, bo oczekiwano spadku sprzedaży o 1 procent, a w rzeczywistości NAR (stowarzyszenie handlarzy nieruchomościami) poinformowało, że spadła o 0,2 proc. Nieznacznie (0,1 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca) spadła też mediana cenowa. Jednak czołówki komentarzy mówią przede wszystkim o ilości domów wystawionych na sprzedaż i niesprzedanych. Wzrosła ona w kategorii „wszystkie nieruchomości” do poziomu historycznego maksimum (NAR prowadzi tę statystykę od 1999 roku), a w kategorii domów jednorodzinnych do poziomu minimum 16. letniego. Wyraźnie widać, że Amerykanie, którzy traktowali kupno nieruchomości jako inwestycję na rzazie ciągle wstrzymują się ze sprzedażą domów po niskiej cenie. Pytanie, jak długo wytrzymają.
Faktem jest jednak, że sytuacja jest od dawna graczom giełdowym znana, więc dane w niczym nie zmieniły obrazu sytuacji i tego, że posiadacze akcji czekają na jeszcze większą pomoc Fed. Trochę niepokoju wzbudził jednak raport NABE (bardzo poważane stowarzyszenie ekonomii biznesu). W tym raporcie znalazło się zdanie „Połączone zagrożenie ze strony niewypłacalności w kategorii ryzykownych kredytów hipotecznych i nadmiernego zadłużenia Amerykanów zastąpiło terroryzm i Bliski Wschód jako największe zagrożenie dla gospodarki USA”. Poważne ostrzeżenie, ale kto by się ekonomistami przejmował, skoro Ben Bernanke, szef Fed Bernanke obiecał użycie wszelkich narzędzi, żeby przezwyciężyć kryzys…
Podsumowując, można spokojnie powiedzieć, że informacje, które powinny były bardzo niepokoić, nie miały szansy na doprowadzenie do dużych ruchów na rynkach, bo liczyła się przede wszystkim obietnica szefa Fed. Taki stan powinien się utrzymywać do 18 września (posiedzenie FOMC). Nic dziwnego, że rynek walutowy był bardzo spokojny. Dolar trochę się wzmocnił, ale pomógł mu Jean-Claude Trichet, prezes ECB, który zasygnalizował, że europejski bank centralny może nie podnieść stóp w przyszłym tygodniu. Wydawałoby się, że mocniejszy dolar i wątpliwości co do rozwoju gospodarki USA powinny przecenić surowce, ale tak się nie stało. Owszem, ropa przed większą część dnia taniała, ale w końcówce zdrożała o ponad jeden procent. Nieznacznie zdrożała też miedź i staniało złoto (tylko cena tego metalu zachowała się logicznie). Generalnie widać było, że nadal rośnie apetyt na ryzyko.
Akcjom szkodziła obniżona przez Lehman Brothers prognoza zysku dla Countrywide Financial i oczywiście wyżej wymienione czynniki. Indeksy od rozpoczęcia sesji przez 2,5 godziny spadały, ale wtedy osiągnęły sesyjny dołek i zaczęły się piąć na północ. Widać było, że spadki nie są paniczne, a podaż nie jest agresywna, co dawało bykom dużą szansę na niezłe zakończenie sesji. Nie udało się, indeksy spadły całkiem wyraźnie, ale ja traktuję je jako klasyczne odreagowanie wzrostów z zeszłego tygodnia. W niczym nie zmienia ono pozytywnego (w krótkim terminie) obrazu rynku.
Dzisiaj przed południem niemiecki instytut Ifo opublikuje swój sierpniowy indeks klimatu gospodarczego. Prognozowany jest niewielki spadek, co nie miałoby żadnego wpływu na zachowanie rynków. Tylko duże odchylenie od prognoz zmusiłoby graczy do reakcji, a i tak byłaby ona chwilowa. Pół godziny po rozpoczęciu sesji w USA Conference Board opublikuje swój indeks zaufania konsumentów. Zawsze przypominam, że nie ma on wielkiego znaczenia, bo konsumenci niezwykle często co innego mówią, a co innego robią, ale często ta publikacja wpływa na rynek. Tym razem prognozy mówią o sporym spadku, co nikogo by nie zdziwiło, więc i reakcja negatywna (dolara i akcji) byłaby niewielka. Dane lepsze od oczekiwań bardzo by posiadaczom akcji pomogły. Teoretycznie najważniejszym wydarzeniem powinno być opublikowanie protokołu z ostatniego posiedzenia FOMC, ale ja zakładam, że jego wpływ na rynek będzie praktycznie żaden. Dużo się od czasu tego posiedzenia zmieniło, a rynek teraz czeka na pomocną dłoń Fed-u i nie zmieni tego treść protokołu.
Korekta bez większego znaczenia
Poniedziałek na naszym rynku walutowym był sennym dniem. Brak graczy z Wielkiej Brytanii zdecydowanie ograniczał aktywność, a czekanie na dane z USA i na środową decyzję RPP też nie sprzyjało podejmowaniu odważnych decyzji. Widać było brak zdecydowania, a kursy walut krążyły wokół poziomu piątkowego zamknięcia dnia. Jednak spadający kurs EUR/USD i USD/JPY doprowadził w końcu dnia do niewielkiego osłabienia złotego do obu głównych walut.
Dzisiaj rozpoczyna się posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej (decyzja jutro), ale nie wierzę, żeby miało to choćby niewielki wpływ na zachowanie rynków. W dalszym ciągu na złotego najmocniej będzie wpływało to, co będzie się działo na rynkach globalnych, a tam kierunek indeksów zostanie ustalony dopiero w drugiej połowie dnia. W zasadzie można założyć, że publikacja indeksu zaufania konsumentów amerykańskich (16.00) powinna zdeterminować to, co będzie się działo na rynku do końca dnia.
Na GPW też nie było widać przekonania do zajmowania pozycji. Po początkowym okresie chaotycznych notowań, kiedy to indeksy przez pół godziny wpierw rosły, a potem spadały kierunek na 30 minut został ustalony – indeksy rosły. Zdecydowanie mocniejszy był rynek małych i średnich spółek (MWIG40 ma dużo więcej do odrobienia niż WIG20), ale WIG20 też rósł o jeden procent. Od tego momentu indeksy zaczęły się jednak osuwać. W okolicach godziny 14.00 WIG20 wylądował na minusach. Warto jednak pamiętać, że piątkowe zamknięcie sesji było zafałszowane mocnym podciągnięciem na fixingu, co przy małym obrocie, było niezwykle ułatwione.
Po prostu w poniedziałek oczekiwanie na korektę w USA wprowadziło rynek w stan wyczekiwania, zmniejszenia popytu, a to zaowocowało spadkiem indeksów. Spadkiem, który nie ma żadnego większego znaczenia. W dalszym ciągu obowiązują bowiem sygnały kupna, a korekta lipcowo – sierpniowych spadków powinna trwać przynajmniej do posiedzenia Fed. Ciągle przy założeniu, że to jest tylko korekta, a nie powrót do hossy – tego zdecydowanie jeszcze nie wiemy, a w zgadywanie (szansa na trafienie jest pięćdziesięcioprocentowa) się bawić nie będę.
Dzisiaj też możemy rozpocząć sesję od spadku. Dużo zależy jednak od tego, co w czasie pierwszych 30 minut handlu będą robili inwestorzy na innych giełdach europejskich. Nie wykluczam nawet, że koniec też będzie spadkowy, ale gdyby nawet tak było to można by jedynie powiedzieć, że jest to spadkowy fragment wzrostowej korekty. Dopóki coś strasznego nie pojawi się w sektorze finansowym (bankructwo dużego funduszu) to trudno spodziewać się, żeby przed wrześniowym posiedzeniem FOMC indeksy zakończyły wzrostową korektę.
