Wtorkowe notowania skończyły się znacznie lepiej, niż można się było spodziewać po sygnałach płynących z innych rynków (zwłaszcza zza Oceanu). Oczywiście można utyskiwać, że dobra postawa głównych indeksów nieco zafałszowuje rzeczywistość, bo przecież we wtorek większość spółek (prawie 140) straciła na wartości. Ale trzeba docenić, że WIG20 utrzymuje bezpieczny, prawie stupunktowy dystans do pierwszej bariery, której przebicie mogłoby sugerować początek dłuższej przeceny.
Indeksu w największym stopniu „bronią” spółki surowcowe, paliwowe i energetyczne, wspierane przez branżę budowlaną. Na drugim biegunie znalazły się banki, spółki informatyczne (nie licząc Prokomu) i medialne. Obroty rzędu 1,6 mld zł wskazują, że na parkiecie nie ma zbytniego tłumu sprzedających.
To wszystko nie przesądza jeszcze, że korekta będzie krótka, a dalsza jej część będzie tak płaska, jak do tej pory. Póki wielu inwestorów wciąż wierzy w to, że mamy jedynie krótki przystanek przed kolejną falą hossy, nic złego rynkowi nie grozi. Ale gdyby się okazało, że te rachuby są płonne, na rynek trafi znacznie więcej akcji. Tak właśnie często wyglądają korekty – dopiero po pierwszej, nieśmiałej fali spadków i krótkim odpoczynku nadchodzi główna fala spadkowa.
To oczywiście tylko jeden, skrajnie negatywny scenariusz. Będzie miał szansę realizacji dopiero wtedy, gdy na wykresie WIG20 „pęknie” bariera 3330 pkt. Póki co jeszcze nic na to nie wskazuje, bo rynek trzyma się dzielnie. Niezłe nastroje panowały we wtorek wieczorem w USA, zaś całkiem dobre na rynkach Ameryki Łacińskiej. Czyżby więc po raz kolejny nasz rynek miał uratować się przed solidniejszą, nawet kilkusetpunktową korektą, którą duża część analityków wieszczy już od grudnia?