Indeksy wzrosły tylko nieznacznie – WIG20 o 0,1 proc., a mWIG o 0,2 proc., zaś obroty spadły o 25 proc. – do poziomu 1,5 mld zł. Z jednej strony takie zatrzymanie po ostrym skoku cen w górę jest naturalne – chyba nikt nie przypuszczał, że giełda będzie w stanie przez kilka dni z rzędu iść w górę po 3-4 proc. Ale z drugiej strony pojawiła się niepewność. A jeśli wzlot po dobrej dla giełd decyzji amerykańskiego Fed był tylko jednorazowym wyskokiem, jeśli to łabędzi śpiew zwolenników hossy?
Odpowiedź na te wątpliwości powinniśmy poznać już niedługo. Po środowej euforii WIG20 jest już tylko jakieś 3-4 proc. od swojego historycznego szczytu. Jego pokonanie jest więc możliwe po dwóch-trzech dobrych sesjach. Wystarczy tylko, że optymiście zmobilizują wszystkie siły. Ostatnie sesje niestety pokazały, że tych sil nie ma zbyt wiele – nawet jeśli giełda pięła się w górę, to z dużym trudem i przy niskiej aktywności inwestorów. Na parkiecie nie było widać ani wsparcia ze strony kapitału zagranicznego, ani fali pieniędzy z funduszy inwestycyjnych, do których ostatnio przestały płynąć grube miliardy z kieszeni ciułaczy.
Szlak może wytyczyć zachowanie giełd amerykańskich. Indeks Dow Jones jest w bardzo podobnej sytuacji do naszego WIG20. Jemu też do rekordów przed czwartkowymi notowaniami brakowało niewiele, ledwie 2-3 proc. W USA inwestorzy mają jeszcze więcej wątpliwości. Z jednej strony nie zażegnany chyba jeszcze kryzys na rynku nieruchomości, a z drugiej – aktywna polityka banku centralnego. Co weźmie górę? Czy perspektywy dla gospodarki amerykańskiej – wciąż najpotężniejszej gospodarki świata – są na tyle pozytywne, by można było mówić o biciu rekordów przez indeksy?
