Konta za zero to w większości przypadków mit. Łatwo się o tym przekonać zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Wystarczy „odstawić” taki rachunek na miesiąc czy dwa – przykładowo wyjechać za granicę – by bank skwapliwie naliczył opłaty karne za niekorzystanie z ROR-u czy karty.
Cenniki banków naszpikowane są pułapkami, a droga do mitycznego 0 zł za konto wiedzie tylko jedną ścieżką, wytyczoną przez bank.
Daj pieniądze, płać kartą
Nie jest tajemnicą, że klient musi tańczyć tak, jak mu bank zagra. Melodia jest dobrze znana i opiera się na dwóch taktach: wpłać nam pieniądze i wydaj je, płacąc naszą kartą. Cenniki banków są tak skonstruowane, by klient regularnie zasilał ROR wpływami z zewnątrz i często płacił kartą debetową.
Konta osobiste są nieoprocentowane i bank zarabia już tylko na tym, że trzymamy tam pieniądze. W żargonie bankowym takie leżące na koncie środki nazywane są osadem. Bank zarabia też na każdej płatności kartą debetową. Nas to bezpośrednio nie dotyka, bo prowizja pobierana jest od sprzedawcy. Od każdej zaakceptowanej płatności kartą sklep musi odprowadzić około 1 proc. prowizji do banku. Pośrednio ma to natomiast wpływ na ceny produktów: sprzedawca odbija sobie na klientach prowizje bankowe. podnosząc marże w sklepie.
Bezpłatne konto kosztuje 10 zł
Żeby zweryfikować ten mechanizm, wystarczy przyjrzeć się cennikom największych banków. Jeden z nich – PKO BP – oferuje klientom „darmowe” Konto za Zero. Jego prowadzenie jest bezpłatne, jeśli klient zasili rachunek w danym miesiącu kwotą 1500 zł. W przeciwnym wypadku płaci 6,9 zł. Do konta wydawana jest karta debetowa. Bezpłatna tylko wtedy, gdy klient wyda za jej pomocą 250 zł miesięcznie. Jeśli klient nie spełni tych warunków, zapłaci za Konto za Zero 9,80 zł.
Drugi na rynku bank – Pekao SA – ma darmowe Eurokonto Mobilne. Kosztuje ono 5,99 zł, jeśli klient nie zasili go kwotą 500 zł. Karta standardowo kosztuje 3,99 zł, ale opłaty można uniknąć, dokonując 4 transakcji. W czarnym scenariuszu jest to 9,98 zł. Czy tak trudno o ten czarny scenariusz? Wbrew pozorom nie – wystarczy wyjechać, stracić pracę lub trafić do szpitala. Bank tylko na to czeka. Tego typu opłaty ma większość banków w Polsce, włącznie z internetowymi mBankiem, Inteligo czy Getin Bankiem (Getin UP).
Uwiązać klienta za nogę
Banki tłumaczą się w ten sposób, że chcą ograniczyć koszty związane z nieużywanymi produktami. Nie jest to do końca prawda, bo nieużywane konto, na którym leży nawet niewielki osad, przynosi zysk. Prawdą jest natomiast kwestia związana z kartą – wydanie i wysyłka plastiku kosztuje od kilku do kilkunastu złotych. W rzeczywistości banki chcą na siłę przywiązać klienta do swojej oferty. Korzystanie będzie opłacalne, jeśli klient kompleksowo przeniesie tam swoje pieniądze. Problem polega na tym, że nie ma banków z uniwersalną ofertą: jeśli bank ma dobre lokaty, to drogie kredyty. Jeśli ma wygodną bankowość elektroniczną, to nie daje jej za darmo. Dlatego klienci korzystają wybiórczo.
Ale wbrew pozorom nie jest to zjawisko masowe. Z raportu NBP na temat zwyczajów płatniczych Polaków wynika, że dwa konta ma zaledwie 8 proc. klientów banków. Reszta jest lojalna wobec swojego banku.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że trend kopania dołków pod klientem będzie się nasilał. To efekt niskich stóp procentowych oraz spadających opłat interchange. Nie mogąc zarabiać za dużo na kredytach i tracąc przychody z transakcji kartowych, banki będą szukały innych pól biznesowych, na których odrobią sobie straty. Praktyka pokazuje, że najczęściej w takich sytuacjach sięgają do kieszeni klientów. Warto więc z uwagą śledzić wszelkie zmiany w cennikach usług. Tylko na wakacje podwyżki zapowiedziało już kilkanaście banków.