Amerykanie mają dość bałaganu w Europie, Chińczycy próbują na nim zrobić interes, europejscy politycy są jak tonący, który wykonuje coraz bardziej rozpaczliwe ruchy i za chwilę będzie gotów chwycić się brzytwy.
Liczba plotek, pogłosek, informacji, które za chwilę dementowane, nadinterpretacji i wyrywania wypowiedzi z kontekstu, sprzecznych i niespójnych opinii w ostatnich dniach jest tak duża, że należy podziwiać inwestorów za spokój i opanowanie. Spokój względny, bo notowania często dostają drgawek, które jednak i tak są mało adekwatne do skali chaosu, wyłaniającego się z obserwacji tego, co się dzieje i tego co słychać w mediach oraz na finansowych i politycznych salonach.
Wygląda na to, że Ameryka jest zniecierpliwiona tym, co dzieje się w strefie euro. Sekretarz Skarbu USA Timothy Geithner już po raz drugi w ciągu kilku dni będzie na naszym kontynencie, by uczestniczyć w spotkaniach gremiów finansowych i politycznych. To sytuacja bezprecedensowa. Z poniedziałkowych doniesień o tym, że Chiny są gotowe kupować włoskie obligacje i firmy, w ciągu następnych dni ostał się jedynie ten ostatni element, a jego realizacja obwarowana miała być warunkami bardzo dla Chin korzystnymi politycznie i gospodarczo. Wynikiem wspólnej telekonferencji kanclerz Niemiec, prezydenta Francji i premiera Grecji było oświadczenie tych dwóch pierwszych osobistości, że Grecja powinna pozostać w strefie euro, a grecki premier potwierdził deklarację dotrzymania danych zobowiązań.
Unijni politycy miotają się od ściany do ściany w opiniach i deklaracjach dotyczących sposobów rotowania strefy euro przed kryzysem. Przykładem jest kwestia euroobligacji. Parlament europejski jest za ich emisją, a głównym oponentem są Niemcy. W efekcie mamy sytuację podobną do tej, którą obserwowaliśmy w USA w kwestii podwyższenia limitu zadłużenia. W Europie pewnie też w ostatniej chwili ktoś nie wytrzyma i kompromis w końcu się znajdzie. Ta gra, nie tylko wykańcza inwestorów na rynkach finansowych, ale wpędza w kłopoty globalną gospodarkę, która i bez tego ledwie zipie. Amerykańscy inwestorzy w środę po chwilowych wahaniach doszli do wniosku, że Europa jednak da sobie radę. Tylko przez pierwszą godzinę handlu na Wall Street niedźwiedzie starały się coś ugrać. Później byki miały zdecydowaną przewagę. W jej wyniku S&P500 dotarł w najlepszym momencie do 1202 punktów, zyskując 2,5 proc. Końcówka była już gorsza, ale zwyczajem komentatorów, można by złożyć to na karb realizacji zysków. Ostatecznie S&P500 zyskał 1,35 proc., a Dow Jones wzrósł o 1,27 proc.
Lekki pesymizm przeniósł się także na dzisiejsze poranne notowania kontraktów terminowych na amerykański indeksy, które zniżkowały rano po 0,1 proc. W Azji na godzinę przed końcem sesji nastroje były niezłe. Nikkei rósł o 1,5 proc., na Tajwanie zwyżka sięgała 2 proc. W Szanghaju indeksy traciły po 0,2-0,3 proc.
Nasz rynek wczoraj sprawował się słabo, szczególnie w końcówce, ale to daje pewną szansę na dobry początek czwartkowych notowań. Zbyt wiele trudno się jednak spodziewać.
Źródło: Open Finance