W 2010 roku na rynkach finansowych ogromną popularność zdobyła gra „Eurobankrut”. Najwięksi finansiści inwestują niemałe kwoty, obstawiając prawdopodobieństwo bankructwa poszczególnych państw strefy euro. Oceniając dane makroekonomiczne oraz znając mechanizmy europejskiej polityki, trzeba przyznać, że w grze tej trudno będzie przegrać. Koszt całej zabawy jak zwykle sfinansują najbardziej naiwni, do końca wierzący w rządowe obietnice.
Dynamika PKB w 2009 roku w poszczególnych krajach Europy.
Źródło: Eurostat.
Kłopoty budżetowe Grecji wypłynęły na powierzchnię jako pierwsze, bo już w grudniu 2009 roku. Socjalistyczny rząd przyznał, że dane dotyczące faktycznego zadłużenia i deficytu budżetowego zostały zafałszowane i że rzeczywisty stan finansów publicznych jest katastrofalny: ponad 100% PKB długu i 12,7% planowanego niedoboru w kasie państwa. Na rynku zapanowała lekka panika, a globalni spekulanci na cel wzięli nie tylko Grecję, ale także samą wspólnotową walutę, obstawiając jej deprecjację względem dolara. W rezultacie unijni politycy musieli zwoływać kolejne nadzwyczajne szczyty, grecki rząd z trudem pożycza brakującą gotówkę, płacąc za nią więcej niż Polska, a kurs EUR/USD zalicza wielomiesięczne minima. Ale to dopiero początek.
Skrajnie nieodpowiedzialna polityka fiskalna, jaka miała i nadal ma miejsce w wielu państwach Wspólnoty, w połączeniu z kiepską sytuacją gospodarczą sprawiła, że strefa euro chwieje się w posadach. Eurokolos postawiony na glinianych nogach w postaci krajów europejskiego Południa grozi spektakularną katastrofą będącą konsekwencją niewypłacalności kolejnych państw Eurolandu. Poniższa tabela wskazuje, że Grecja to tylko wierzchołek góry lodowej, która jest na kursie kolizyjnym z interesami bardzo dużej liczby wierzycieli.
Źródło: CIA, Komisja Europejska, Trading Economics, EBC.
* prognoza Komisji Europejskiej, ** rentowność koszyka obligacji długoterminowych
Martwe kryteria konwergencji
Kryteriów traktatu z Maastricht tak naprawdę nie spełnia żadne państwo strefy euro. Wszędzie tegoroczny deficyt budżetowy najprawdopodobniej przekroczy dopuszczalne 3% PKB i według prognoz Komisji Europejskiej w większości krajów taka sytuacja utrzyma się także w roku 2011. Obecnie tylko 4 z 16 państw unii może pochwalić się zadłużeniem niższym niż dozwolone 60% PKB. Ale nawet w tych państwach dług szybko przyrasta. Analiza powyższych danych może nam jednak podpowiedzieć, które kraje Eurolandu są najbardziej narażone na bankructwo, a obligacje których są w miarę bezpieczne.
Biorąc pod uwagę kryterium wielkości długu publicznego względem PKB, najbardziej zagrożone są Włochy, które z chronicznymi problemami budżetowymi zmagają się od dwóch dekad. Ale na razie rynek jest spokojny o sytuację trzeciej gospodarki strefy euro, a włoskie obligacje uznawane są tylko za nieco bardziej ryzykowne niż np. słowackie. Drugie miejsce najbardziej zadłużonych państw zajmuje wspomniana wcześniej Grecja, którą przed niewypłacalnością uratować może tylko pożyczka z MFW lub innych państw Unii (czytaj: Niemiec). Jednakże kolejne pozycje mogą dla wielu być zaskoczeniem. Belgia (99%), Francja (80%), czy Niemcy (77%) uznawane są za bardzo solidnych dłużników, mimo że ich sytuacja pod względem poziomu zadłużenia jest gorsza niż np. Portugalii czy Hiszpanii. Bezpieczne wydają się za to Luksemburg, Słowenia, Słowacja i Finlandia, z relacją dług/PKB nieprzekraczającą 50%.
Sytuacja europejskich dłużników jest zróżnicowana. Państwa strefy euro można z grubsza podzielić na cztery grupy. W pierwszej znaleźliby się dłużnicy, których problemy są natury strukturalnej i które z niedoborami w kasie państwa zmagają się od lat. Są to Włochy, Grecja oraz Belgia. W drugiej są do niedawna szybko rozwijające się gospodarki, w których mieliśmy do czynienia z załamaniem boomu budowlano-kredytowego: Hiszpania, Irlandia i Portugalia. W trzeciej kategorii można zgrupować kraje stosunkowo nieznacznie zadłużone, o otwartych i konkurencyjnych gospodarkach, które jednak mocno ucierpiały na skutek globalnej recesji. Są to Finlandia, Słowenia, Słowacja oraz Luksemburg. I w końcu w czwartej grupie znalazłyby się Niemcy, Francja i Holandia, czyli kraje stanowiące trzon strefy euro. Tutaj mówimy o umiarkowanie wysokim, ale jeszcze nie katastrofalnym zadłużeniu państwa, które co prawda szybko narasta, ale przede wszystkim z powodu decyzji politycznych o „wspieraniu gospodarki” i prowadzeniu ekspansywnej polityki fiskalnej w ostatnich trzech latach.
Dług to nie wszystko
Lecz sam poziom długu to nie wszystko. Liczy się jeszcze względne tempo jego przyrostu. I tu bezwzględnym rekordzistą jest… Irlandia (14,7%), wyprzedzająca nawet Grecję (12,7%). Rządy obu krajów usiłują zredukować ogromne dziury w finansach publicznych, ale chyba nikt nie ma złudzeń, jak te wysiłki skończą się w przypadku Grecji. Irlandczycy co prawda usiłują zacisnąć pasa, ale mają poważne problemy z systemem bankowym, który z powodu masy złych długów de facto przestał być wypłacalny. Ogromnymi deficytami, przekraczającymi unijną średnią (7,5%), mogą też „pochwalić się” władze Hiszpanii (10%), Francji (8,2%) i Portugalii (8%). Co gorsza, rządy tych państw nie podejmują żadnych konkretnych działań zmierzających do naprawy stanu finansów publicznych.
Wszelako nie wszędzie gigantyczny deficyt jest winą błędnej polityki. W takich krajach, jak Irlandia, Słowacja, Słowenia, Finlandia czy Niemcy, głównym winowajcą jest najcięższa w powojennej historii recesja. Spadek PKB rzędu 5–7% to szok, który momentalnie przełożył się na kryzys budżetowy. Niestety, popularna w czasach prosperity metoda łatania dziur budżetowych bazująca na rosnącym PKB (dzięki czemu można obniżać relację deficytu do PKB bez zmniejszania wydatków lub podnoszenia podatków) tym razem nie zadziała. Według prognoz KE rok 2010 będzie stał pod znakiem recesji lub stagnacji gospodarczej z dynamiką PKB wahającą się od –1,4% w Irlandii do +1,9% na Słowacji.
W związku z kiepską sytuacją w gospodarce szanse na wyraźny wzrost dochodów budżetowych w najbliższych latach są raczej niskie. A ponieważ władztwo nad europejską walutą sprawuje niezależny (przynajmniej formalnie) od rządów Europejski Bank Centralny, to rozmycie długu za pomocą inflacji również nie wchodzi w rachubę. Dlatego też europejskie rządy będą zmuszone wybierać pomiędzy bankructwem (dość niepopularna sprawa w kręgach finansowych) a zaostrzeniem polityki fiskalnej (czytaj: podwyżkami podatków i cięciem wydatków), co z kolei zazwyczaj budzi spore opory wśród wyborców. Tymczasem baza podatkowa dość wydatnie się skurczyła. Banki miały gigantyczne straty, które jeszcze przez lata będą sobie odpisywały od podatków. Bezrobocie sięgające średnio 10% (w Hiszpanii aż 19%) niszczy dochody z podatków dochodowych i ogranicza konsumpcję szczodrze opodatkowaną VAT-em. W tym kontekście najgorzej wygląda sytuacja rządów Hiszpanii, Słowacji oraz Irlandii. Takich kłopotów nie mają za to politycy z Holandii, Austrii czy Luksemburga.
Reasumując, na czele stawki potencjalnych eurobankrutów pozostaje Grecja, której wskaźniki na każdym polu prezentują się zatrważająco źle. Podobnie sprawę widzą wierzyciele, żądając od Greków rekordowej premii za ryzyko, liczonej jako różnica w rentowności obligacji względem papierów niemieckich. Na sporządzonej w ten sposób „liście alertów” wysoko znalazły się też Portugalia, Hiszpania, Włochy oraz Irlandia, czyli państwa z grupy PIIGS. Ponadto bardzo źle wygląda sytuacja Belgii i Francji, o których rynek ma zaskakująco dobre zdanie, zadowalając się niewielką premią za ryzyko.
Źródło: Bankier.pl