Bank HSBC, jeden z największych banków brytyjskich, w jednym ze swoich oddziałów zrezygnował z obsługi mniej zamożnych klientów. Placówka banku znajdująca się w Canford Cliffs obsługuje wszystkich mieszkańców miasteczka Sandbanks. Od czerwca ta do tej pory zwykła placówka będzie jednak obsługiwała wyłącznie klientów zaliczanych do tzw. segmentu Premier Service.Z informacji serwisu This is Money wynika, że aby zostać zaliczonym do najbardziej prestiżowej grupy klientów, należy posiadać oszczędności w wysokości minimum 50 000 funtów, kredyt hipoteczny zaciągnięty w banku HSBC na kwotę minimum 200 000 funtów lub jednocześnie roczne zarobki co najmniej 75 000 funtów i kredyt hipoteczny na kwotę minimum 100 000 funtów. Całkiem nieźle.
W przypadku, gdy dana osoba nie spełnia tych kryteriów, a mimo to chce korzystać z usług banku w tej placówce, musi ponieść opłatę w wysokości 19,95 funtów miesięcznie. Bank nazwał to kosztem członkostwa w grupie Premier Service. Klienci, którzy nie chcą ponosić dodatkowych kosztów, a jednocześnie nie spełniają postawionych przez bank kryteriów, zmuszeni są do korzystania jedynie z bankomatów znajdujących się w obszarze Sandbanks lub z usług innej placówki banku.
Decyzja banku HSBC dyskryminuje mniej zamożnych mieszkańców miasteczka Sandbanks, którzy wprawdzie są zamożni i są właścicielami rozległych posiadłości, jednak nie dysponują dużą gotówką. Narażone są szczególnie osoby w wieku emerytalnym, które nie mają zaciągniętych kredytów lub nie mają tak dużych zarobków czy oszczędności.
Zdaniem banku, decyzja o ograniczeniu dostępności usług dla osób mniej zamożnych, pozwoli na wyspecjalizowanie się placówki w obsłudze klientów najbogatszych. W oddziale banku w Canford Cliffs będą pracować 3 osoby specjalnie szkolone pod kątem doradztwa dla najbogatszych. Pozostali klienci chcąc skorzystać z usług w placówce banku będą musieli udać się do oddalonego o ok. 1,6 km oddziału w Westbourne, w którym pracuje 15 osób lub do oddziału w Poole oddalonym o ok. 3,2 km, gdzie pracuje 35 osób i gdzie świadczony jest pełen zakres usług bankowych.
Całkiem ciekawe rozwiązanie. To, co wzbudza w Wielkiej Brytanii swego rodzaju oburzenie, w pewnym sensie w Polsce już jest od jakiegoś czasu. Nie chodzi tu nawet o lepsze warunki obsługi dla posiadaczy kont VIPowskich. Żeby nie być gołosłownym. DB PBC ma w warszawskim Metropolitanie placówkę, gdzie obsługuje się jedynie klientów z zarobkami powyżej 10 tysięcy złotych netto. W sumie ciekawy sposób na obserwację kto ile zarabia. Tyle, że DB PBC raczej nie twierdzi, że jest „The world local bank”.
Nie trzeba być bardzo spostrzegawczym, że banki dbając o rynek masowy, preferują bogatszych klientów. Dla tych mniej zamożnych pozostaje ostatnio przede wszystkim bankowość internetowa lub kolejki i wysokie opłaty za operacje w placówkach.
Znacznie ciekawszą sprawą jest to, jak zareagują klienci, którzy nie łapią się do segmentu premium. Co mają pomyśleć klienci BZ WBK, którzy zarabiają mniej niż 3 tysiące netto? Są obsługiwani przez kilku gorszych doradców? Problem jest i niektóre banki nie potrafią się z tym uporać.
Najłatwiej w takim przypadku jest po prostu stworzyć nową markę (Citi Gold, Millennium Prestige). Co jednak z bankami, które unikały do tej pory takiej strategii? I nie chodzi tutaj o private banking. Nożyce dochodów pomiędzy bankowością osobistą a prywatną rozwierają się coraz szerzej. Oznacza to, że w tej samej placówce będzie się obsługiwać klientów z całkowicie różnymi zarobkami i potrzebami. Co zrobić, gdy w danej okolicy będzie skupisko „bogatszych” klientów? Jak się z nimi komunikować? W takim BRE jest powiedzmy MultiBank i mBank. Co jednak zrobią inne banki? Ściszonym głosem będą mówić klientom, że ta placówka obsługuje tylko wybrańców?
Oczywiście w tym momencie to jeszcze raczej problem hipotetyczny, aczkolwiek patrząc na BZ WBK można stwierdzić, że problem z komunikowaniem się i obsługą trochę lepiej zarabiających klientów (ale nie na tyle, żeby mogli dostąpić zaszczytu obsługi w ramach private bankingu) będzie szybko narastał.