Już kilkanaście lat temu, gdy bankowość internetowa dopiero raczkowała, eksperci przepowiadali, że będzie ona doskonałym narzędziem do tzw. cross sellingu. W końcu wszystko, co jako zalogowani klienci robimy w serwisie pozostawia po sobie ślady. Wystarczy wychwycić sygnały (np. niskie saldo) i zaproponować odpowiedni produkt (np. pożyczkę). Lata lecą, a tylko nielicznym udało się te nadzieje spełnić. Do tego grona zaliczyć można z pewnością Alior Bank. Przekonałem się o tym osobiście.
Automatycznie generowane oferty to element, który znajdziemy w wielu serwisach bankowości internetowej. Niektóre instytucje podsuwają nam karty kredytowe lub inne produkty z dopasowanymi do naszej sytuacji warunkami oparte na tzw. prescoringu. Zazwyczaj jednak tego rodzaju wabiki mają osobne miejsce w serwisie transakcyjnym – tkwią gdzieś w sekcji „oferta dla ciebie” i czekają aż ktoś je dostrzeże.
Wyższym poziomem zaawansowania w sztuce automatycznej sprzedaży jest dostarczenie oferty dokładnie w najbardziej odpowiednim do tego momencie. Takim wyczynem zaskoczył mnie ostatnio Alior Bank, w którym posiadałem lokatę terminową. Gdy nadszedł termin zapadalności depozytu, środki wróciły na rachunek, a ja zdecydowałem się dać szansę konkurencji. Przygotowałem przelew i w momencie, gdy miałem zatwierdzić operację na ekranie pojawił się następujący komunikat.
Warto dodać, że oferty takiej nie znajdziemy wśród listy lokat dostępnych w serwisie transakcyjnym. Promocyjne warunki oferowane były, według mojej wiedzy, na tzw. nowe środki. Widocznie jednak, gdy bank dostrzeże szansę na zatrzymanie depozytów u siebie, sięga po lokatę „spod lady”. Alior Bankowi wypada pogratulować wyczucia chwili. Jako klient zdecydowanie wolałbym tego rodzaju propozycje niż odbierane średnio raz w tygodniu telefony (zazwyczaj w niezbyt sprzyjających podejmowaniu decyzji okolicznościach), w których na ślepo próbuje się mi sprzedać promowane akurat przez bank produkty. Mniej inwazyjnie, bardziej kontekstowo – i okazuje się, że internet też potrafi sprzedawać.