Inflacja – wszyscy o niej słyszeli i nikt jej nie lubi. Ekonomiści straszą inflacją tłumacząc obrazowo jak zżera ona oszczędności lub ogranicza możliwości dokonywania zakupów w sklepach.
Nie należy się bać na zapas jednak historia pokazuje, że inflacja rzeczywiście potrafi być groźna. Kiedy Aleksander Wielki podbił Persję w jego ręce wpadły ogromne ilości złota leżące w skarbu króla Dariusza. Zdobywca kazał z nich wybić monety, którymi zapłacił żołd swoim wojskom. W ten sposób złoto jako pieniądz trafiło na rynek a ceny w Azji wzrosły dwukrotnie.
Imperium Rzymskie także nie oparło się inflacji. Nawet w okresie pokoju wydatki Rzymian były większe niż dochody (skąd my to znamy?). Aby sfinansować rozrzutność budżetu władze biły coraz to mniej wartościowe monety (z domieszką miedzi), wskutek czego w okresie między Klaudiuszem (ok. 50 r. n.e.) a Konstantynem Wielkim (ok. 350 r. n.e.) ceny liczone w denarach rzymskich wzrosły aż … milion razy.
Jednak dopiero pojawienie się papierowego pieniądza dało władzom wolną rękę do finansowania wydatków państwowych za pomocą prasy drukarskiej. W Chinach taki pieniądz pojawił się w 1024 r. a przez 400 lat władza na przemian psuła i reformowała finanse państwowe. W efekcie ludzie przestali wierzyć w pieniądz papierowy. W 1428 r. Cesarz wydał nawet edykt, gdzie groziła kara śmierci za unikanie w handlu banknotów emitowanych przez Skarb Cesarski.
Nasza XX-wieczna historia też nie jest wolna od hiperinflacji. W Niemczech w 1914 roku za półkilogramowy bochenek chleba płacono 19 fenigów a w listopadzie 1923 już…. 80 miliardów marek! Pieniądz tracił na wartości tak szybko, że robotnicy dostawali wypłatę dwa razy dziennie, po to by natychmiast kupić za nią cokolwiek zanim podrożeje. Na Węgrzech w latach 1945-46 ceny rosły w tempie 20 tys. procent miesięcznie! Hiperinflacja nie oszczędza nikogo, kto drwi sobie z zasad ekonomii nawet w obecnych czasach. W grudniu 2008 w Zimbabwe ceny podwajały się co niespełna dwa dni stawiając to państwo na szczycie światowej listy krajów o wysokiej inflacji.
Rosnąca inflacja to oczywiście okazja do inwestycji. Rosną rynkowe stopy procentowe w skutek czego obligacje o stałym oprocentowaniu tanieją zachęcając inwestorów do ich nabycia. Można też wybrać innego typu obligacje, a mianowicie takie, których kupony będą uzależnione od wysokości inflacji. Czym wyższa inflacja, tym wyższe odsetki i zarobek. W praktyce jednak zadaniem takiej obligacji jest ochrona realnej wartości zainwestowanych pieniędzy.
W Polsce dostępne są 4- i 10-letnie obligacje Skarbu Państwa, których kupony zależą od inflacji. W każdym z rocznych okresów odsetkowych oprocentowanie obligacji jest ustalane jako suma dwóch czynników – rocznej inflacji oraz marży odsetkowej. Dzięki temu inwestor ma pewność, że zarobi więcej niż wzrost cen. Różnica między 4- a 10-letnimi papierami jest taka, że w tych ostatnich odsetki są kapitalizowane a w pierwszych wypłacane co roku inwestorowi.
Według ostatnich danych opublikowanych przez GUS inflacja roczna w sierpniu wyniosła 2%. Jest to mniej niż cel jaki wyznaczył sobie NBP, który stoi na straży wartości pieniądza w naszym kraju. Nie ma więc powodów do obaw na przyszłość, nawet gdyby ten cel został przekroczony. Warto jednak pamiętać lekcje z historii, które uczą, że wydatki państwa powinny być finansowane jego dochodami. Jeśli tak nie będzie to skłonność władz do łatania dziury budżetowej za pomocą prasy drukarskiej prędzej czy później weźmie górę, a jako efekt uboczny pojawi się silny wzrost cen, a nawet hiperinflacja.
Jeśli chcemy uniknąć dużego wzrostu cen są dwa sposoby zmniejszania dziury budżetowej: wzrost dochodów, czyli m.in. podatków lub obniżenie wydatków, czyli mniej pieniędzy z szeroko pojętej sfery budżetowej.
Źródło: Wealth Solutions