Nieoczekiwana poprawa nastrojów amerykańskich konsumentów przyćmiła bankructwo American Airlines, kolejną obniżkę perspektyw ratingu Stanów Zjednoczonych i krytyczną sytuację Włoch. NYSE obroniła poniedziałkowy wzrost, a Nasdaq stracił pół procent.
Indeks Conference Board wzrósł w listopadzie do 56 pkt. po tym, jak w październiku zaliczył spadek do najniższego poziomu od 2,5 roku. Listopadowa poprawa nastrojów amerykańskich gospodarstw domowych zaskoczyła ekonomistów, którzy spodziewali się wzrostu tego indeksu do najwyżej 47 pkt. przy medianie prognoz rzędu 44 pkt. Mimo najsilniejszego wzrostu od ośmiu lat indeks Conference Board nie osiągnął nawet poziomu z lipca i wciąż jest to wynik odległy od historycznej normy dla okresów dobrej koniunktury.
A jednak ten kolejny przejaw względnej poprawy nastrojów konsumenckich został na Wall Street przyjęty wręcz z entuzjazmem. Po tej publikacji indeks S&P500 dotarł do poziomu 1.200 punktów, odrabiając straty z ubiegłego tygodnia. Później byki nieco osłabły, ale brak istotnej korekty po 3-procentowej zwyżce z poniedziałku można odczytywać jako przejaw siły kupujących.
Zwłaszcza że na rynek nadchodziły informacje jednoznacznie skłaniające do pozbywania się akcji. Notowania AMR Corp. – czyli właściciela American Airlines – zanurkowały o 80% po tym, jak spółka wystąpiła o ochronę przed wierzycielami ogłaszając bankructwo z możliwością układu.
Drugim symbolem upadku Ameryki była obniżka perspektyw ratingu USA w Fitch Ratings. Obecnie już żadna z trzech głównych agencji ratingowych nie przyznaje Stanom Zjednoczonym najwyższej oceny wiarygodności kredytowej w postaci stabilnego AAA.
Tradycyjnie już złe wieści dotarły z Europy, gdzie znaczący wzrost kosztów obsługi długu odnotowały Włochy i Belgia. Aukcja włoskich obligacji była pyrrusowym zwycięstwem Rzymu, któremu ku wielkiej uldze inwestorów udało się sprzedać papiery dłużne za 7,6 mld euro z puli 5-8 mld EUR. Tyle że rentowność obligacji trzyletnich była najwyższa od 15 lat i wyniosła aż 7,9%.To niemal trzy punkty procentowe więcej niż miesiąc temu. Jeszcze kilka takich aukcji i największy dłużnik Starego Kontynentu będzie zmuszony poprosić o awaryjną pożyczkę z MFW i UE, które zwyczajnie nie dysponują taką ilością pieniędzy.
Zamieszanie wywołała też agencja Moody’s, która zagroziła obniżeniem ratingów obligacji podporządkowanych aż 87 banków z 15 krajów UE. Analitycy Moody’s zwrócili uwagę na fakt, że pogrążone w długach państwa nie będą w stanie ratować banków, gdyby zaszła taka potrzeba. Niepewny pozostaje też rating Francji (stabilny AAA). Według gazety „La Tribune” agencja Standard & Poor’s już raz chciała obniżyć jego perspektywę, ale z niewyjaśnionych przyczyn decyzję przełożyła na koniec tego tygodnia.
Dodatkowych powodów do zmartwień dostarczała też drożejąca ropa, której cena w Nowym Jorku ponownie zbliżyła się do stu dolarów za baryłkę. Wiosną to właśnie drogie paliwa najczęściej obwiniano o wyhamowanie wzrostu gospodarczego zarówno w Europie jak i USA.
Ale na amerykańskich giełdach pojawiło się coś, czego brakowało przez ostatnie dwa tygodnie. Tym brakującym czynnikiem jest nadzieja, którą dają politycy. Ci z Europy obiecują głębszą integrację fiskalną i zapewne prędzej czy później zgodzą się na uruchomienie drukarek przez EBC. Amerykanie tradycyjnie swój los zawierzają Rezerwie Federalnej, której przedstawiciele nie wykluczają wznowienia skupu obligacji hipotecznych, czyli trzeciej rundy dodruku pieniądza.
Źródło: Bankier.pl