Teoria, która głosi, że mniejsza ilość rozwodów w ostatnich latach jest spowodowana rosnącym zadłużeniem polskich rodzin i koniecznością zażegnania kryzysu w małżeństwie by przeżyć kryzys finansowy da się obronić. Biorąc jednak pod uwagę sposób traktowania singli i rodzin przez bankowców, można wysnuć inną, nową teorię – na kocią łapę wychodzi korzystniej.
Socjologiczno-psychologiczne rozważania dotyczące podstaw trwałości związków małżeńskich zostały wzbogacone o kolejny element – stabilność finansową rodziny wobec kryzysu finansowego na świecie. Brzmi bardzo poważnie i tak właśnie jest. Bo nawet największe animozje małżeńskie pryskają błyskawicznie, jeśli w perspektywie najbliższych trzydziestu lat oboje małżonkowie czuć będą oddech banku na karku.
Z danych GUS-u wynika, że od dwóch lat spada liczba rozwodów i separacji, a powodem wzrastającej trwałości małżeństw może być (często jest główną przyczyną) wspólny kredyt hipoteczny na mieszkanie. Z tymi danymi należy jednak zestawić inne. Bankowcy w sposób priorytetowy traktują singli, a nie małżeństwa. Osoba samotna, zarabiająca średnio ok. 5 tys. złotych może dostać kredyt w takiej samej lub nawet większej kwocie niż rodzina o podobnych dochodach. Dlaczego?
Koszty utrzymania singla są nieporównywalnie niższe niż koszty utrzymania rodziny z dzieckiem, jednym czy więcej nie ma to znaczenia. Ponadto to właśnie single są w stanie zacisnąć pasa i ciąć swoje wydatki na każdej niemalże płaszczyźnie, czego już o rodzinie z dzieckiem powiedzieć nie można. Taka argumentacja wydaje się dostateczna. Jest jednak druga strona medalu.
Małżeństwo powinno być przez bankowców postrzegane jako bardziej stabilne finansowo (nawet jeśli wysokość dochodów dwojga ludzi jest na poziomie dochodów singla) z uwagi na dwa źródła dochodów. Stabilność finansową i olbrzymie zaangażowanie w terminową realizację zobowiązań przejawiają przede wszystkim małżeństwa z dziećmi. Te nie chcą nawet brać pod uwagę sytuacji, w której nie stać ich na płacenie raty za mieszkanie.
Czym zatem kierują się bankowcy gloryfikujący singli i spychający na dalszy plan małżeństwa? Szybkim zyskiem – powinna brzmieć odpowiedź. Singiel zaciągnie wyższy kredyt i będzie go regularnie spłacał przez lata. Małżeństwa zaś wolą nie szarżować, zaciągnąć kredyt w takiej wysokości, jaka jest absolutnie wystarczająca by zamieszkać w ciasnym ale własnym M. Małżonkowie zrobią również wszystko by ten kredyt spłacić możliwie najszybciej jak się da. Nie będą czekać trzydzieści lat. Będą brać nadgodziny, fuchy, prace zlecone, a nawet drugi etat byle tylko pozbyć się zadłużenia.
W rzeczywistości licytowanie się banków wysokością możliwego do udzielenia kredytu to zagrywka marketingowa. Bank, który w rankingach firm doradczych czy czasopism uzyskuje najwyższe noty za super doskonały, tani i wysoki kredyt mieszkaniowy może liczyć na kolejkę zarówno singli jak i rodzin. Przejście całej procedury kredytowej, gromadzenie dokumentów, ekspertyz, wycen itp., podpisanie umowy przedwstępnej i wniesienie pierwszej raty za mieszkanie skutecznie wiąże ręce przyszłemu kredytobiorcy i nawet, jeśli obiecany w reklamie kredyt wygląda w rzeczywistości zupełnie inaczej to nie ma już czasu ani sposobu na walkę z bankiem drobnym drukiem w umowach.
I tu dopiero widać dlaczego warto dopieszczać singli. Ci poradzą sobie nawet jeśli bank zapędzi ich w kozi róg. Nie mają na utrzymaniu dzieci, są odpowiedzialni sami za siebie. Mogą ryzykować wszystkim. Bankowcy zdając sobie z tego sprawę zazwyczaj realizują swoje obietnice dane singlom by ich nie stracić. W przypadku rodzin jest inaczej. Ubieganie się o kredyt na mieszkanie w jednym banku jest dla rodziny decyzją ostateczną – zmiana banku na tym etapie nie wchodzi w grę ze względu na zbyt wysokie ryzyko straty wpłaconej wcześniej zaliczki.
Źródło: Gazeta Bankowa