Druga dekada XXI wieku przeszła do historii jako okres poważnych kryzysów energetycznych. Z gospodarczego chaosu wyłonił się świat, w którym ropa naftowa i gaz ziemny nie odgrywają takiej roli jak w poprzednim stuleciu. Wyjątkiem na niebieskim globie jak zwykle okazała się Polska.
Początek stulecia przyniósł kres epoki taniej ropy – cena „czarnego złota” w ciągu ośmiu lat wzrosła 15-krotnie, sięgając 147 dolarów za baryłkę. Końcowa faza tych wzrostów przeistoczyła się w bańkę spekulacyjną, którą przekłuł dopiero upadek banku Lehman Brothers. Po tym wydarzeniu cena ropy spadła o 75%, do 35 dolarów za baryłkę.
Jak ropa przestała rządzić światem
To było tylko preludium hossy na rynkach surowcowych. Po globalnej recesji z lat 2008-12 rozwinięte gospodarki bardzo długo wracały do formy. Boom w sektorze wydobywczym został jeszcze przerwany przez kryzys chiński 2011-12, a wznowiła go wojna irańska rozpoczęta pod koniec kadencji przez prezydenta Baracka Obamę – laureata pokojowej nagrody Nobla. Kilkumiesięczna blokada Cieśniny Ormuz podbiła notowania ropy do 150 USD za baryłkę.
Jednakże cena ta nie zahamowała szybko rosnącego chińskiego i hinduskiego apetytu na paliwa. Kolejne trzy lata przyniosły potrojenie cen ropy, między innymi za sprawą dodruku dolarów przez Rezerwę Federalną. W ramach „stymulowania gospodarki” Fed zwielokrotnił bazę monetarną Stanów Zjednoczonych, co poskutkowało deprecjacją amerykańskiej waluty i ostatecznym upadkiem dolara jako światowej jednostki rozrachunkowej. Ostatnia podana w dolarach cena ropy w roku 2015 wyniosła 503,67 USD. Później producenci jako zapłatę przyjmowali jedynie złoto lub wymienne na żółty metal kwity Ludowego Banku Chin.
Nagły wzrost cen paliw miał dramatyczne skutki dla polskiej i globalnej gospodarki. Mimo recesji ropa nie chciała potanieć. Sytuację zmieniło dopiero rozpoczęcie wydobycia z brazylijskich złóż Tupi. Przełomem były też nowe technologie w dziedzinie tworzyw sztucznych, które wcześniej były wytwarzane głównie z pochodnych ropy. Niemniej jednak do roku 2016 świat musiał sobie radzić z drogimi paliwami, co zupełnie zmieniło charakter gospodarki.
Wzrost gospodarczy w energochłonnych gospodarkach Chin oraz Indii wyhamował prawie do zera, a za sprawą rosnących kosztów transportu obroty w światowym handlu skurczyły się o 20%. Ucierpiały także turystyka oraz branża lotnicza, ponieważ podróże międzykontynentalne stały się dobrem luksusowym. W krajach bogatego Zachodu wyludniały się przedmieścia wielkich miast. Klasa średnia ze swych wygodnych domów emigrowała do zatłoczonych centrów metropolii, ponieważ koszt dojazdu do pracy czasem przekraczał połowę dziennych zarobków. Kryzys naftowy przyniósł za to renesans kolei, która nagle stała się najtańszym środkiem masowego transportu. Sytuację na drogach ratowały pojazdy o napędzie elektrycznym poruszające się z „zawrotną” prędkością maksymalną 80 km/h. Zbudowane za unijne pieniądze polskie autostrady okazały się zbędne.
Błękitny zmienia obraz gry
Skutki naftowego kryzysu złagodził rynek taniego gazu ziemnego. Opracowana na początku wieku przez Amerykanów technologia wydobycia tzw. gazu łupkowego pozwoliła w ciągu dekady podwoić światowe wydobycie błękitnego paliwa. Dzięki postępowi technologicznemu surowiec pochodzący ze złóż alternatywnych stał się niemal równie tani, jak gaz pochodzący z tradycyjnych odwiertów. Nagle okazało się, że jednymi z większych na świecie złóż gazu dysponuje Polska, która była zupełnie nieprzygotowana do roli energetycznego mocarstwa.
Rozpoczęte w szczycie energetycznej gorączki głębokie odwierty przyniosły jednak gigantyczne straty ich twórcom. Globalna recesja wywołana kryzysem naftowym w połączeniu z nowymi, energooszczędnymi technologiami produkcji i transportu doprowadziły do spadku cen ropy i gazu. Banki, które przejęły majątek upadłych gazowych potentatów, panicznie szukały zbytu na niepotrzebny nikomu surowiec. Rozwiązaniem okazały się tanie elektrownie gazowe, w których produkcji wyspecjalizowali się Czesi. Te modułowe konstrukcje stawiano w kilka miesięcy i po podłączeniu do sieci mogły one od razu produkować energię. Tani i ekologiczny prąd przeobraził polską energetykę i doprowadził do upadku wielkich państwowych koncernów bazujących na węglu. Przyczyniła się do tego także polityka Unii Europejskiej, która narzuciła drakońskie limity emisji dwutlenku węgla, doprowadzając do ruiny elektrownie węglowe oraz ich akcjonariuszy.
Redakcja poleca: Puściliśmy wodze wyobraźni! W cyklu tekstów o Polsce w 2020 roku opisujemy przyszłość naszego kraju. Zachęcamy do lektury. |
Ostatnim przegranym w starciu z gazem łupkowym okazał się PGNiG. Państwowy monopolista, który w 2010 roku cieszył się z nowego, wieloletniego kontraktu z Gazpromem, wyszedł na nim jak Zabłocki na mydle. Nie dość, że rosyjski gaz okazał się kilkakrotnie droższy od polskiego, to powstała nadwyżka surowca dodatkowo zaniżała ceny. PGNiG musiał więc sprzedawać gaz ze sporą stratą, a i tak tracił udział w rynku na rzecz konkurentów. Spółki nie uratowały nawet szczodre subwencje, jakimi kolejne rządy obdarowywały ją na koszt podatników. Ostatecznie w październiku 2018 roku niegdysiejszy potentat w aurze księgowego skandalu podzielił los słynnego Enronu.
Mimo upadku węglowej energetyki oraz górnictwa cały kraj odczuł pozytywne skutki płynące ze stosunkowo taniej i łatwo dostępnej energii. Podczas gdy fabryki w Chinach i Indii borykały się z przerwami w dostawach prądu, Polska przyciągała zagraniczne inwestycje produkcyjne, oferując już nie tylko ulgi podatkowe i tanią siłę roboczą, ale także niezawodne i względnie tanie źródło energii. Dzięki temu znów udało się uniknąć głębokiej recesji, jaka w połowie drugiej dekady dotknęła wiele krajów globu.
Chłop potęgą jest i basta
Lecz chyba największym beneficjantem gazowego boomu i naftowych kryzysów byli polscy producenci rolni. Na początku XXI wieku światowe rolnictwo opierało się na ropie naftowej. Maszyny rolnicze potrzebowały ogromnych ilości paliwa, a metody intensywnej produkcji rolnej wymagały przemysłowego stosowania nawozów azotowych. Produkt ten wytwarza się przy użyciu gazu ziemnego. Dzięki uzyskaniu dostępu do taniego surowca polskie zakłady azotowe mogły produkować taniej niż ich konkurenci i dzięki serii międzynarodowych fuzji uzyskały dominującą pozycję na globalnym rynku. A polscy rolnicy uzyskali materiały umożliwiające obniżenie kosztów produkcji.
Przewaga konkurencyjna polskiej wsi unaoczniła się z pełną siłą po roku 2017, gdy w ramach oszczędności w unijnym budżecie aż o 80% ograniczono wydatki na Wspólną Politykę Rolną. Wówczas okazało się, że prawdziwe koszty uprawy pszenicy czy hodowli trzody chlewnej są w Polsce znacznie niższe niż na zachodzie kontynentu.
Skutkiem wzrosty opłacalności produkcji rolniczej była hossa na rynku gruntów rolnych. Kto jeszcze pamięta, że na początku wieku hektar przeciętnego gruntu można było kupić za 3-4 tysiące złotych? Gdy kilka lat po akcesji do UE ceny skoczyły do 15 tysięcy złotych, wielu uważało je za zbyt wygórowane. Ale z tego pułapu w ciągu następnej dekady wartość hektara ziemi rolnej wzrosła czterokrotnie. Teraz za hektar urodzajnego gruntu trzeba zapłacić nawet sto tysięcy złotych.
Poprawa konkurencyjności to jednak tylko część sukcesu polskich rolników. Najmocniej sprzyjała im bowiem zwyżka cen płodów rolnych na rynkach zagranicznych. Wzrost cen pszenicy latem 2010 roku dał początek trwającej całą dekadę hossie na rynku zbóż. Przy stale rosnącej i wciąż bogacącej się populacji planety zasoby dostępnej ziemi rolnej przestały wystarczać. Na początku dekady na poziom produkcji rolnej negatywnie wpływały też rosnące ceny paliw i nawozów. Równocześnie rósł areał zajmowany przez rośliny energetyczne wykorzystywane na potrzeby produkcji biopaliw, które przy ropie po 200 USD dość nieoczekiwanie stały się atrakcyjną alternatywą.
W wyniku wzrostu cen takie zboża, jak pszenica czy kukurydza, stały się nieosiągalne dla wielu mieszkańców biedniejszych regionów planety. Dramat Azji i Afryki częściowo łagodził zmodyfikowany genetycznie ryż, który dało się uprawiać nawet na najmniej żyznych glebach. Mimo tego nie obyło się bez „wojen głodowych” w Afryce Równikowej i południowo-wschodniej Azji. W XIX wieku ludzie zabijali się o złoto, w XX o ropę, a na początku XXI często chodziło o żywność i dostęp do wody pitnej.
Woda ostatecznym surowcem
Wody zaczęło brakować także w Polsce, która już pod koniec ubiegłego stulecia była pod tym względem jednym z najuboższych krajów Europy. Rosnące potrzeby szybko rozwijającego się rolnictwa sprawiły, że w takich miastach, jak Katowice czy Łódź, zaczęło brakować bieżącej wody. Sytuację uratował dopiero syndykat kilku biznesmenów, którzy, korzystając z taniej energii produkowanej w elektrowniach gazowych, zbudowali kilkanaście stacji odsalania wody z Bałtyku i tak pozyskany surowiec transportowali do reszty kraju.
W ten oto sposób okazało się, że Polak potrafi zarobić nawet na wodzie, europejski biurokrata – skutecznie opodatkować powietrze, a pożądane i deficytowe surowce potrafią w ciągu kilku lat zamienić się w przynoszący straty problem. Inwestorzy, którzy w 2010 roku stawiali na miedź lub ropę, dziesięć lat później ze zdumieniem odkryli, że najlepszą inwestycją okazały się cukier i kukurydza. Jeszcze większy zawód spotkał tych, którzy ulokowali oszczędności życia w domku pod miastem, zamiast za połowę jego ówczesnej ceny kupić kilkunastosektorowe gospodarstwo rolne.
Krzysztof Kolany
Źródło: Bankier.pl