W czwartek w USA mniej przejmowano się problemami europejskimi – bardziej własnymi. Owszem, pogłoski o problemach banków hiszpańskich (częściowo zdementowane) mogły jakoś szkodzić, ale skoro nie reagował na nie europejski rynek długu i kurs EUR/USD, a europejskie indeks straciły nieco ponad jeden procent to Amerykanie nie mieli wielkich powodów do strachu. Problemem były ich własne dane makro.
Tygodniowy raport o ilości złożonych nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych był gorszy od oczekiwań. Oczekiwano 365 tys. wniosków – było 370 tys. Złagodził nieco wymowę raportu spadek średniej 4. tygodniowej. Potem było już jednak gorzej. Majowy indeks Fed z Filadelfii spadł z 8,5 pkt. na minus 5,8 pkt. (oczekiwano wzrostu). Indeks wskaźników wyprzedających (LEI) spadł w kwietniu o 0,1 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,1 proc.).
Na rynku akcji rozpoczęła się walka między tymi inwestorami, którzy wierzą, że słabe dane makro zmuszą Fed do kolejnego luzowania polityki monetarnej (QE3), a tymi, którzy boją się, że zanim Fed podejmie taką decyzję to sytuacja to sytuacja (pogorszona dodatkowo przez europejskie problemy) jeszcze znacznie się pogorszy. Zdecydowanie wygrywali ci, którzy mają obawy.
Indeks S&P 500 po 2,5 godzinach przetestował okolice wsparcia ze stycznia tego roku, byki zaatakowały, ale były za słabe. Na godzinę przed końcem sesji sesyjne dno było znowu testowane – byki pokazały totalną słabość – indeksy zwiększyły skalę spadków. Jak widać nie pomagają ani dobre dane makro (środa), ani słabe i nadzieje na QE3. Rynek jest w fazie histerii, czyli blisko odbicia albo krachu. Przed szczytem G-8 stawiam na odbicie.
GPW, podobnie jak i inne giełdy europejskie, rozpoczęła czwartkową sesję negatywną reakcją na zakończenie środowej sesji w USA. WIG20 tracił nieznacznie, ale dość szybko straty zaczęły się zwiększać. Trwało to krótko, bo informacja o wideokonferencji na szczycie zaczęła ograniczać chęć ataku podaży również u nas. Potem średnio udana aukcja obligacji hiszpańskich doprowadziła do chwilowej redukcji skali spadku.
Po godzinie trzynastej obserwowaliśmy znowu mały horror, czyli testowanie wsparć. Pogłoski (zdementowane) o ucieczce kapitałów z banków hiszpańskich były elementem, który pogłębił spadki. Na domiar złego prezes NBP prof. Marek Belka obawia się, że europejskie spółki mogą sprzedawać kolejne polskie spółki zależne (banki). To musiało znaczne pogorszyć sytuację.
Po hiszpańskim dementi i po pobudce w USA, kiedy kontrakty amerykańskie pokazywały neutralne otwarcie, doprowadzając do redukcji spadków w Europie, WIG20 zaczął (leniwie) redukować skalę spadków. Po rozpoczęciu amerykańskiej sesji było już jednak tylko gorzej, a fixing dobił obóz byków. WIG20 stracił blisko trzy procent. W cenach zamknięcia wrócił do lata 2009 roku przełamując zeszłoroczne minima, co dodatkowo musiało zwiększyć podaż od techników. Szukając plusów można wspomnieć, że po raz drugi obrót był bardzo duży – fundusze broniły wsparcia. Poza tym w cenach intra-day bronią się jeszcze wsparcia z września 2011 roku. Tylko one bronią rynek przed runięciem w przepaść.
Źródło: Dom Inwestycyjny Xelion