W piątek indeks S&P 500 stał przed fortecą niedźwiedzi, czyli poziomem 1.010 pkt. Jego przełamanie powinno było sprowokować potężny atak byków kierujących się analizą techniczną. Odbicie w dół kazałoby myśleć o przedłużeniu korekty. Byki potrzebowały jakichś sensownych impulsów do ataku, który miałby się zakończyć sukcesem. Teoretycznie dostały to, co chciały, ale jakość tych bodźców była mizerna.
Owszem, dane makro były lepsze od oczekiwań. Sprzedaż domów na rynku wtórnym wzrosła o 7,2 procent – największy wzrost od 1999 roku, czyli w historii tej statystyki. Poziom sprzedaży był najwyższy od 2 lat. Jednak mediana cenowa spadła o 15 procent (w stosunku do zeszłego roku), a 31 procent sprzedanych domów było własnością banków, które przejęły je za długi. Nie zmienia to postaci rzeczy, że sytuacja na tym rynku stabilizuje się. Tyle tylko, że o tym gracze wiedzą od dawna.
Mówiło się w niektórych komentarzach, że rynek pchnęły do góry wypowiedzi szefa Fed. Rzeczywiście Ben Bernanke, szef Fed w czasie sympozjum w Jackson Hole poświęconemu kryzysowi finansowemu (Reflections on a Year of Crisis) miał wystąpienie, ale nie powiedział w nim dosłownie nic nowego. Same truizmy. Recesja się kończy, proces powrotu na ścieżkę wzrostu będzie trudny, rynek kredytowy nie pracuje jeszcze normalnie, potrzebna jest reforma systemu. Co w tym jest nowego, o czym gracze od dawna by nie wiedzieli? Usiłowano tłumaczyć, że zapowiedź końca recesji i powolnego ożywienia jest jednocześnie zapowiedzią utrzymanie stóp na niskim poziomie, ale o tym też przecież każde dziecko wie. Podsumowując: to był tylko i wyłącznie pretekst, a nie poważny powód wzrostu indeksów.
Indeksy od początku sesji rosły, a szybkie pokonanie przez S&P 500 oporu technicznego zwiększało siłę byków. Po wzroście nastąpił wielogodzinny marazm na wysokim poziomie. Gorzej zachowywał się NASDAQ (szkodziły wyniki spółek). Całemu rynkowi bardzo pomagał wzrost cen akcji w sektorze surowcowym. Stabilizacja skończyła się tuż przed rozpoczęciem ostatniej godziny handlu. Byki nacisnęły pedał gazu, indeksy skoczyły do góry i sesja zakończyła się przekonującym przełamaniem oporu. Droga na północ jest otwarta.
GPW rozpoczęła piątkową sesję neutralnie, ale praktycznie natychmiast byki kontynuowały czwartkowe zakupy, co już po godzinie doprowadziło do bezproblemowego pokonania oporu (2.167 pkt.), który bronił się od ponad 3 tygodni. Może trochę dziwić, że zdecydowano się na ten atak, mimo że indeksy w USA ugrzęzły pod swoim oporem (S&P 500 pod 1.010 pkt.), ale takie zachowanie pokazywało, że nasz rynek jest bardzo silny.
Już przed południem WIG20 zaatakował poziom 2.200 pkt. To był tylko opór psychologiczny – techniczny znajdziemy dużo wyżej (2.369 pkt.), więc podaż niespecjalnie się opierała przy jego przekroczeniu. Euforia po przełamaniu oporu była olbrzymia. Można powiedzieć, że stanowczo zbyt duża, ale jeśli ponad 3 tygodnie stało się w miejscu to taki wybuch popytu nie jest czymś, czego nie można wytłumaczyć. WIG20 rósł już blisko 4 procent, kiedy rozpoczęła się nieśmiała i nietrwała korekta, która zamieniła się w trend boczny tuż pod szczytami. Przed rozpoczęciem sesji w USA indeksy znowu ruszyły wyżej, dzięki czemu zakończyliśmy dzień czteroprocentowym wzrostem.
Wybicie z flagi potwierdził wzrost obrotów. Takie wybicie jest kolejnym sygnałem kupna znacznie zwiększającym prawdopodobieństwo wzrostu indeksu w okolice 2.550 – 2.600 pkt. Po wybiciu z czerwcowo/lipcowej fali można było założyć, że jeśli nawet mamy do czynienia z korekta bessy, a nie nową hossą, to przy założeniu równości fal A z C wzrost powinien sięgnąć 2550 – 2600 pkt. Teraz wybicie z flagi, czyli z podfali „b” w C potwierdza to założenie. Po drodze mamy jeszcze poziom w okolicach 2.369 pkt., który może być chwilowym oporem.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi