Polbank EFG odtrąbił jakiś czas temu, że czas strachu minął i znowu zaczyna mocniej rozpychać się na rynku. W praktyce oznacza to przede wszystkim większą dostępność kredytów. Statystyki podawane przez Dyrektora Generalnego i tak jednak dają wiele do myślenia na temat tego, jak banki reagują na nadchodzący kryzys.
Okazuje się bowiem,że w przypadku kredytów hipotecznych z jednej strony jest znacznie mniej samych wniosków od klientów, z drugiej znacząco mniejsza ich akceptowalność. Teoretycznie można powiedzieć, że z tym ostatnim, wszystko wróciło do normy. W ostatnich miesiącach i latach banki chyba przesadziły w liberalizowaniu wymogów. Oczywiście klienci zrozumieją to jako niechęć banków do udzielania kredytów.
Strategia Polbanku w tym momencie jest prosta. W okresie swoistego credit crunchu’u na rynku, bank chce dać mocny sygnał, że inaczej niż konkurencja, jest dalej otwarty na kredytowanie. Z rosnącej w takim przypadku masy chętnych, łatwiej będzie mu wyłuskać tych klientów, którzy będą gwarantowali spłatę kredytu, nawet podczas nadchodzącej burzy. Sama bowiem oferta nie wygląda jakoś szczególnie konkurencyjnie. Ale jak się okazuje – na bezrybiu i rak ryba. Trzymając się tego wodnego porównania, strategia Polbanku może doprowadzić do tego, że na swoim poletku, będzie swego rodzaju szczupakiem, żywiącym się grubymi karpiami – innymi bankami, zajętymi kryzysem swoich matek. Bank może taką sytuację doskonale wykorzystać nawet z tym potencjałem, który ma już teraz – przydało się to, że w czasie największego boomu, bank wybudował sieć placówek, ma dobre produkty, ma doświadczoną kadrę i przede wszystkim pierwsze zyski. Problemy w Grecji paradoksalnie doprowadziły do tego, że bank jest zabezpieczony i być może nakaz kredytowania greckich przedsiębiorstw dał impuls do agresywniejszego niż średnia rynkowa zachowania również w Polsce. Dlaczego? Bank rozwija się w naszym kraju nie bezpośrednio za środki greckiego rządu (chociaż kto tam ich wie), ale już zyski i wolumeny będą się liczyć globalnie. Bank działa w sposób w praktyce najlepszy. Swoją szansę widzi właśnie w spowolnieniu, kiedy konkurencja jest z definicji znacznie mniejsza i zajęta swoimi problemami. Wykorzystuje również fakt, że jest na tyle mody, że nie grożą mu straty z euroobligacji, z opcji i innych dziwnych produktów, które teraz są kamieniem u szyi innych bankowców. Jak widać – wygrywa prostota w bankowości – co w tym przypadku jest komplementem.
Problemem dla Polbanku jest jednak baza depozytowa. Widząc, że na polski system międzybankowy nie ma szans, bank postawił na pieniądze z rynku detalicznego. Co prawda nie przebił 10-ki, jak niektórzy konkurenci, ale swoimi 9 procentami, przez długi czas był punktem odniesienia dla wielu instytucji, zwłaszcza że taką lokatę utrzymywał relatywnie najdłużej. Okazuje się, że swojska nazwa i placówki na prowincji się przydają. W materacach i w różnych dziwnych miejscach, ludzie w Polsce wciąż trzymają miliardy złotych. I to na te pieniądze, klientów nieubankowionych, Polbank się zaczaił. Ponoć z dobrym skutkiem – jak zawsze w takich przypadkach pojawiają się opowieści o setkach tysięcy złotych w plastikowych reklamówkach i plecakach przynoszonych do banku.
Chociaż na niedawnym spotkaniu z dziennikarzami K. Stańczak mówił niejednoznaczne na ten temat, to jednak bank nie wytrzymał zbyt długo ciśnienia z dopłacaniem do depozytów. Po cichu zmniejszył oprocentowanie swojej sztandarowej lokaty 3-miesięcznej z 9 do 7,1%, czyli znacznie bardziej niż ostatnie cięcie stóp procentowych. Można zatem powiedzieć, że nowa oferta to nic specjalnego, skoro podobne oprocentowanie ma wciąż PKO BP (jak tak dalej pójdzie, to zbierze 20 miliardów), czy ING BSK. Ciekawostką jest to, że utrzymano oprocentowanie konta oszczędnościowego –gdzie nadal można otrzymać 7%, a przy kwocie powyżej 1 mln., nawet 7,5%. Co oznacza ta zmiana? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że przy tej okazji bank zaczął inwestować w internet – bo do tej pory nie można było założyć lokaty przez ten kanał dostępu. Niestety mimo wcześniejszych zapowiedzi dalej nie można, a prace z oddaniem nowej funkcjonalności się przedłużają. Przykład Meritum Banku pokazuje, że jednak internet jest ciekawym kanałem do zdobywania depozytów, zwłaszcza dla banków z małą liczbą placówek. Co przy trwającym obecnie kryzysie to argument bardzo istotny.
A i z ciekawostek – mamy nadzieję, że wszyscy czytali już tekst M. Samcika z GW na temat liczby placówek w Polsce? Mit bankowy obalony. Należy mieć nadzieję, że wszyscy konsultanci wezmą to pod uwagę, sprzedając za grubą kasę swoje strategiczne pomysły? Niedługo opublikujemy wszystkie dane, które były użyte w tekście. Zresztą podobnych mitów niestety na poletku bankowym jest więcej. Na całe szczęście prędzej czy później i one pewnie zostaną obalone. Na antenie TVN CNBC przedstawicielka Lukas Banku oficjalnie już przyznała, że około połowa wydanych kart przez ten bank jest NIEAKTYWNA. Potwierdza się zatem to, o czym nie jeden już raz pisaliśmy. Może warto byłoby zweryfikować statystyki kiedyś dla całego rynku? To taki apel…
Mówiąc o Polbanku należy wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która może zahamować bardzo ambitne plany ekspansji. Okazuje się bowiem, że bank jako pierwszy zaczyna robić rzeczy, o których inne instytucje tylko myślą. Z jednej strony jest to żądanie dodatkowych zabezpieczeń od klientów, którym ze względu na spadek wartości złotego i ich nieruchomości LTV poszybowało na przykład do 140-150%, z drugiej ciekawe żądania skierowane do przedsiębiorców, którzy wzięli tam kredyt.
Podczas podpisywania umowy o kredyt, przedsiębiorcy byli zmuszani do założenia rachunku, skąd są pobierane raty. Umowa kredytowa jest nienaruszalna. Ale zawsze można zmusić przedsiębiorcę do zapewnienia odpowiedniego obrotu na rachunku. W innym przypadku… bank dowala karę uzależnioną od kwoty wykorzystanego kredytu. Cymes. Nie będziemy przytaczać słownictwa używanego przez zdenerwowanych klientów, bo za ostatnie stwierdzenia dostaliśmy reprymendę. Lepiej więc użyć #$%@#$!!!%$@# @$%$#%@#$.
Polbank zachowuje się w tym przypadku bardzo nieprofesjonalnie. Zmusza firmę do niezłego kombinowania. Wymagany kwartalny obrót w wysokości nawet 50% przyznanego kredytu, bo jak nie to bank przywala karę lub wymaga cały kredyt (mimo, że kredyt jest prawidłowo spłacany), to już %$%@#$ wysokich lotów. No cóż. Miejmy nadzieję, że dużo firm nie skorzystało z tego kredytu. Z całą jednak pewnością osobiście zastanowilibyśmy się głęboko, żeby się wiązać z taką instytucją na dłuższy czas i na jakieś wysokie kwoty. Wiele osób od razu doda do tej listy MultiBank i mBank… Ten pierwszy wciąż nie przedstawił klientom alternatywy i nowej oferty.
Jak widać, banki się wyżywią, tyle że niestety kosztem klientów. Należy mieć nadzieję, że te wszystkie niezbyt czyste i etyczne ruchy banków zostaną zapamiętane i wykorzystane w sytuacji, kiedy rynek się już ustabilizuje. Oczywiście nie ma co rezygnować z usług, ale na ręce trzeba (niestety) patrzeć.
Dlaczego? Dochodzą nas słuchy, że takie dziwne posunięcia są coraz częstsze. Mamy obniżki stóp procentowych, a Millennium podwyższa oprocentowanie kart kredytowych do maksymalnego poziomu. Było 21,9 a jest 23%. Podobna w skutkach strategia dotyczy BGŻ, MultiBanku czy GE Money Banku. Ciekawe, prawda? O tym ostatnim banku usłyszeliśmy jeszcze jedną ciekawostkę – ale próbujemy ją zweryfikować. Okazuje się bowiem, że oprocentowanie kredytu złotowego nagle klientom rośnie, podobnie jak w Millennium (o GE Money Banku dochodzą nas też informacje, że szykuje w Gdańsku zwolnienia grupowe – jeśli to prawda, to są to zapewne efekty kryzysu i nadchodzącej fuzji z BPH). Brak obniżki oprocentowania kredytów walutowych, mimo spadku LIBORu, to również przypadek (znowu ponoć – tyle przynajmniej można wyczytać na różnego rodzaju forach internetowych) Santandera. Jednym słowem banki zaczynają robi wszystko, żeby przyciąć klienta na każdym kroku.
Warto przy tej okazji przypomnieć, że taki klient jest często deponentem, a także i akcjonariuszem – jeśli nie samodzielnie, to chociażby za pośrednictwem TFI lub OFE… Można oczywiście dyskutować nad efektami takiej strategii sektora bankowego. W praktyce niestety klient będzie kierował się swoim (krótkoterminowym) interesem, więc kiedy za jakiś czas będzie szukał kredytu i atrakcyjne warunki zaproponuje mu bank, który właśnie teraz pokazuje swoje „prawdziwe oblicze”, to pewnie taki uradowany klient nie będzie zważał na wcześniejsze doświadczenia czy doniesienia mediów. A szkoda. Poprawiłoby to nieco standardy. Bardzo ciekawie wyszłoby porównanie, czy w podobny sposób na swoich rodzimych rynkach zachowują się banki matki. Być może dałoby to dużo do myślenia…
Źródło: PR News