Mija rok od obcięcia przez amerykańskie władze monetarne głównej stopy funduszy federalnych praktycznie do zera. Gremium konstytuujące FED w przekonaniu wzorowo wypełnianej misji ocalania świata przed finansowym kataklizmem pozostanie przy tej polityce jeszcze przez kolejne co najmniej pół roku.
Na środowym posiedzeniu padły po raz kolejny deklaracje o utrzymywaniu wyjątkowo niskich stóp przez wydłużony okres. W wypowiedzi o stanie gospodarki nieco mocniej uwypuklono optymistyczne zapatrywania na przyszłość, wskazując nadal na słaby rynek pracy. Odbywa się to w atmosferze wielce prawdopodobnej reelekcji Bena Bernanke na drugą kadencję, choć równocześnie narastają głosy krytyczne. Podnosi się m. in. brak wyciągnięcia wniosków z błędów popełnianych podczas epoki Greenspana.
Sygnalizuje się powolne wycofywanie z programów stymulacyjnych, m. in. do marca 2010 zakończone zostanie skupowanie papierów zabezpieczonych hipotecznie (mortgage-backed securities). Operacja ta pochłonęła jak dotąd 1,25 biliona dolarów (to mniej więcej równowartość polskiego PKB za 3 lata) i sprowadziła koszty kredytów hipotecznych do najniższego poziomu od wielu dekad. Roczna stopa 30-letniego kredytu hipotecznego o stałym oprocentowaniu spadła do 4,71 proc., czyli poziomu nie notowanego od 1971 r. (odkąd dane te zbiera firma Freddie Mac). W takich okolicznościach nie dziwią nieco lepsze statystyki z sektora nieruchomości: wolumeny rozpoczętych budów przekraczają prognozy, gdyż kto może chce się załapać na ten hipoteczny „pociąg szczęścia”. To taki trochę odpowiednik naszego programu „Rodzina na swoim” (społeczeństwo coraz powszechniej używa terminu: „Deweloperzy na swoim” i po analizie bilansu korzyści dla zwykłych ludzi jest w tym wiele racji). Każda kroplówka kiedyś się kończy, a po jej ustaniu powrócą rynkowe warunki z dominacją podaży na czele.
Jak na grudzień przystało, giełdy nie uginają się pod ciężarem wcześniejszych słabych danych, a wolą dostrzegać wątłe promyki nadziei. Sprawdza się teza o chęci dowiezienia 9-miesięcznych zwyżek do końca roku celem wykazania się geniuszem zarządzania kapitałem. Co ciekawe, w grudniu zanikła korelacja między notowaniami eurodolara a cenami akcji i surowców. Do niecodziennych zjawisk należy umocnienie się dolara względem euro aż o 7 figur w ciągu 2 tygodni, jednak mimo to nie doszło do gwałtownych przecen na giełdach. Ba, na rynku mniej płynnych surowców rolnych (soft commodities) szaleje dzika spekulacja, a notowania cukru czy kakao ustanawiają nowe ponad 20-letnie rekordy. Dla konsumentów ta słodka hossa będzie mieć bardzo gorzki smak.
Mocne zachowanie giełd w obliczu spadków eurodolara może świadczyć o mniejszym niż się powszechnie sądzi zakresie operacji carry trade, chyba że pozycje te są na siłę utrzymywane do końca roku pomimo topniejącej zyskowności. Najmocniej widocznym dla nas efektem ubocznym spadków na eurodolarze jest osłabienie złotego już o niemal 20 groszy względem dolara i euro. Tutaj nie przysłużył się nam również niespodziewanie duży deficyt obrotów bieżących. Słabość złotego może przyhamuje dzisiejsza publikacja dynamiki produkcji przemysłowej za listopad (typuje się optymistycznie jej ponad 6-proc. wzrost).
Dziś po południu czekać jeszcze będą dane z USA o liczbie nowych podań o zasiłek oraz odczyt indeksu FED z rejonu Filadelfii. Jutro natomiast poznamy wartość niemieckiego indeksu Ifo. Jednak najważniejsze jest to, że w trzeci piątek miesiąca przypada kolejny sądny dzień z kwartalnego cyklu wygasania instrumentów pochodnych. Duzi gracze będą podejmować próby szarpnięcia rynkiem celem ugrania profitów rzutem na taśmę na kończących się seriach grudniowych opcji i kontraktów futures. Dlatego dla bardziej nerwowych krótkoterminowych inwestorów zaangażowanie po którejkolwiek stronie rynku nie jest wskazane.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions