Wczoraj opisaliśmy, jak niektóre banki próbują wykorzystać popularność programu „Rodzina na swoim” i narzucają wysokie marże. Czy ustawodawca nie mógł tego przewidzieć i wprowadzić ograniczenia w wysokości pobieranych opłat?
W tym wypadku rolą ustawodawcy była chęć pomocy młodym ludziom w kupnie pierwszego mieszkania oraz rozwój budownictwa mieszkaniowego. Wszelkie inne ingerencje w rynek byłyby nadużyciem. Ponieważ w programie jest już dziewięć banków, to klienci mogą wybrać ofertę najbardziej dla siebie korzystną. W konsekwencji placówki, które proponują najgorsze warunki, albo będą musiały je zmienić, albo nie sprzedadzą kredytu.
Program nie stwarza równych szans młodym ludziom. Taki kredyt mogą otrzymać tylko małżeństwa i osoby samotnie wychowujące dzieci. Single już nie.
Związek Banków Polskich od samego początku opowiadał się za dopuszczeniem do programu także osób samotnych. Ważne jest to szczególnie teraz, po zaostrzeniu przez banki polityki kredytowej, kiedy wiele młodych ludzi straciło szansę na zaciągnięcie normalnego kredytu.
W budżecie na dopłaty w ubiegłym roku przeznaczono na ten cel 850 mln zł. W tym 2,5 mld zł, ale wykorzystano już ponad 1 mld zł. Czy to nie za mało pieniędzy na ten cel?
Pieniądze to jest podstawowa bariera, która może ograniczyć zasięg „Rodziny na swoim”. Mam nadzieję, że ta pula się zwiększy. To jest ważne nie tylko dla młodych ludzi, lecz także dla gospodarki, bo pomoże znów rozruszać budownictwo.
Z BGK, który pilotuje program, negocjuje kolejnych kilkanaście banków, które chcą uczestniczyć w „Rodzinie na swoim”. Jedynym kryterium ich dopuszczenia jest dostosowanie systemu elektronicznego…
I nie potrzeba większych obostrzeń. Dzięki wejściu do programu nowych graczy zaostrzy się konkurencja i pojawi się więcej atrakcyjnych ofert. Klienci będą mieli większy wybór. Rynek sam wyeliminuje banki, które udzielają kredytów na nietrakcyjnych warunkach.