Negocjacyjny horror w odcinkach pod tytułem jak uratować Grecję i stracić przy tym jak najmniej pieniędzy wreszcie się zakończył. Jednak problemy pozostały, bo pieniądze trzeba będzie wyłożyć, a efekt wcale nie jest gwarantowany.
Choć w pierwszych godzinach czwartkowego handlu nerwów nie brakowało, europejscy inwestorzy już od południa, a więc zanim jeszcze szczyt przywódców państw strefy euro się na dobre nie rozpoczął, świętowali jego pomyślne zakończenie. Indeksy we Frankfurcie i Paryżu od ponad 1 proc. spadków przeszły do pokaźnych wzrostów. DAX co prawda zyskał jedynie niecałe 1,2 proc., ale CAC40 poszedł w górę o prawie 1,7 proc., a chwilami zyskiwał ponad 2 proc. W Atenach, Madrycie i Mediolanie wskaźniki skoczyły po 3 proc., zaś w Lizbonie zwyżka sięgnęła 2 proc. Pod koniec dnia euforia nieco opadła i nie ma pewności, czy dziś będzie miała swój ciąg dalszy.
Sądząc po przyjętych rozwiązaniach, agencje ratingowe szybko przystąpią do działania i obniżą oceny Grecji, jeśli jeszcze da się je obniżyć. A dostanie się pewnie i tym, którzy się w pomoc zaangażują. Program wart prawie 160 mld euro zakłada bowiem udział w nim inwestorów prywatnych, którzy będą w nim partycypować niemal w jednej trzeciej. Wydłużenie okresu spłaty zadłużenia z 7,5 do minimum 15 lat i obniżenie oprocentowania udzielonych Grecji pożyczek wynoszące 3,5 proc. niemal na pewno skończy się uznaniem Grecji przez większość agencji za bankruta. A taka decyzja będzie mieć znaczenie nie tylko symboliczne, ale i rynkowe, czyli bardzo praktyczne.
O ile ponad 1 proc. wzrosty w Europie można uznać jak znaczne, mając na względzie, że radość z uratowania Grecji było mocno temperowana przez kiepskie informacje dotyczące hamowania europejskiej gospodarki, to podobnej skali zwyżki w Nowym Jorku wyglądają blado, bowiem ulga, że poradzono sobie z greckimi problemami wzmacniana była z kolei dobrymi danymi makroekonomicznymi, dotyczącymi Stanów Zjednoczonych. Wyższy od oczekiwań był wzrost cen domów, poprawił się zdecydowanie wskaźnik aktywności gospodarczej w rejonie Filadelfii i pozytywnie zaskoczył indeks wskaźników wyprzedzających sygnalizując poprawę sytuacji. Trzeba też jednak wziąć poprawkę na to, że Ameryka decyzje o swoim zadłużeniu i ocenie wypłacalności wciąż ma przed sobą. W każdym razie Dow Jones wzrósł o 1,2 proc., a S&P500 o 1,35 proc. Sytuacja techniczna znacznie się poprawiła, ale do żadnego przełomu nie doszło. Poprzedni szczyt przypadku tego ostatniego jest położony 10 punktów wyżej i dopiero jego pokonanie mogłoby otworzyć drogę do ataku na rekord całej ponad dwuletniej hossy.
Spore zwyżki zanotowały dziś także giełdy azjatyckie. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei rósł o 1,2 proc., w Hongk Kongu indeks szedł w górę o 1,7 proc., a Shanghai B-Share zyskiwał 0,8 proc. Kontrakty na amerykańskie indeksy zwyżkowały rano po 0,1 proc. Dziś można liczyć na kontynuację wzrostów na europejskich parkietach, choć trudno przewidzieć ich skalę. Zagadką jest zachowanie się naszego parkietu, którego kondycja pozostawia wiele do życzenia. Należałaby się bykom choćby kilkudniowa korekta po trwającej od początku czerwca spadkowej fali.
Źródło: Open Finance