Nowoczesne państwo-miasto i miasto-ogród zarazem. Tutaj zamiast zabytków, podziwia się zdobycze technologii. I toalety. Rozmawiamy z Grzegorzem, polskim pilotem linii Singapore Airlines, od 7 lat mieszkającym w Singapurze.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Kiedy Pan leci do Singapuru, to na co cieszy się najbardziej?
Grzegorz: Singapur jest miejscem, do którego chętnie się wraca. Szczególnie przy mojej pracy, w ramach której podróżuję po najprzeróżniejszych zakątkach świata, nie zawsze wysoko uprzemysłowionych czy bogatych. Ale nawet po kilkudniowej wizycie w Europie czy Stanach, powrót do miasta-ogrodu, ciepłego i czystego jest przyjemnością.
Co cieszy najbardziej? Bezpieczeństwo i stabilizacja, poczucie, że jestem u kresu podróży, w „domu”, z rodziną, jadę szpalerem pięknych, podświetlonych nocą parków, taksówkarz mnie nie naciąga i nie oszukuje, nie myślę o napiwku, mijani ludzie się uśmiechają… oj, długo by wyliczać.
Czy ruch lotniczy skierowany do Singapuru w ostatnich latach przybrał na sile? Czemu należałoby to zawdzięczać?
Tak, Singapur odnotowuje przyrost w okolicach powyżej 10% rocznie, co jest w skali światowej bardzo dobrym wynikiem. Lotnisko obsługuje powyżej 40 mln pasażerów w roku, co jest prawie ośmiokrotnością populacji Singapuru! Duża część to pasażerowie tranzytowi do Australii i Nowej Zelandii, jak i na inne azjatyckie lotniska. Jako azjatycki hub lotniczy, lotnisko pracuje na wolnych obrotach, tu wszystko liczy i buduje się z wyprzedzeniem, i może obsłużyć nawet do 73 mln pasażerów rocznie! Linie lotnicze chętnie więc lokują tu swoje przesiadkowe połączenia, ze względu na wygodę i jakość obsługi. Dużo też jest ruchu docelowego, który rozwija się równie dynamicznie. Miasto zawdzięcza to wieloletniej polityce, mającej na celu zdobycie miana azjatyckiego i światowego centrum biznesu i turystyki.
Singapur nazywa się „Miastem Lwa”, ale to w gruncie rzeczy tygrys – gospodarczy azjatycki tygrys. Rozwój których branż najbardziej przysłużył się krajowi w ostatnich latach?
Tygrys jest określeniem gospodarczym, symbolem Singapuru jest Merlion, czyli skrzyżowanie lwa i syreny (mermaid and lion). Kraj jest tym tygrysem w pełnym tego słowa znaczeniu. W okresie ostatniego kryzysu ogólnoświatowego PKB w Singapurze spadło poniżej zera w 2009, żeby natychmiast odbić się do wartości dwucyfrowych już w 2010 roku. Główne branże to ropa (centrum handlowo-przetwórczo-tranzytowe), IT w całym zakresie, sektor bankowy, przemysł i produkcja medyczna, budownictwo, nauka, edukacja i oczywiście handel. Która z tych dziedzin przoduje – trudno mi powiedzieć, nie jestem analitykiem ekonomicznym, nie śledzę tego na bieżąco.
Ma Pan za to pewnie znajomych, którzy prowadzą własny, mały biznes. Jak wygląda przedsiębiorczość w wydaniu singapurskim?
Ten temat jest mi prawie obcy. Wiem jedynie, że bardzo łatwo i szybko można założyć swoją własną firmę, bo faktycznie robiło tak kilku moich znajomych. Podatki są bardzo niskie w porównaniu z Europą czy Polską, co też sprzyja rozwojowi. Odpowiednik naszego VAT-u sięga 7%, a został podwyższony z 5% w czasie ostatniego kryzysu. Odpowiednik naszego CIT-u to chyba 9%, ale tej liczby nie jestem pewien. PIT jest progresywny, ale kwota wolna od podatku – jak na ten kraj – dość wysoka, obowiązuje dużo zniżek, stawki wynoszą od 2 do 20%, co przy bardzo wysokim ostatnim progu, 320 tys. SGD (ok. 750 tys. PLN) dochodu rocznego, pokazuje podejście do bogatych.
Sprzyjanie przedsiębiorczości, przyjazne podejście do osób bogacących się i dążenie do bycia bogatszym zamiast obcinania bogatym, przekłada się na ogólną zasobność społeczeństwa. Jak to mówią, przy bogatym i biedny się naje, a zanim bogaty zgłodnieje, to biedny umrze. Biznes rodzi się tu szybko, ale jeśli nie jest trafiony, to i szybko umiera. Widać to po szybkich zmianach, czy to nowo otwieranych sklepów, restauracji, czy firm.
Na tym materiale video, opartym o strategiczne plany rozwoju miasta widać, że Singapur zamierza intensywnie walczyć o miano kraju najnowszych technologii. Czy na co dzień widać, że to naprawdę nowoczesny region świata?
Filmik naprawdę fascynujący. Singapur jest takim państwem, gdzie wszystkie nowinki się spotyka, jednak to, co na filmie, pozostaje ciągle w sferze projektów. Poza tym, świat jest dziś jedną wielką wioską, gdzie nowinki techniczne czy kulturalne rozprzestrzeniają się po świecie z prędkością… internetu. Te same zabawki są dostępne prawie w tym samym czasie na całym świecie.
To, co wyróżnia Singapur pod tym względem to fakt, że większość tych nowinek jest szybko wprowadzana w życie. Projekty takie jak e-obywatel są tu od lat. W zasadzie nie trzeba chodzić do urzędów, bo wszystko jest w sieci i tędy można rozwiązać większość spraw. Bez wprowadzania skomplikowanych prawnie i technicznie elektronicznych podpisów każdy obywatel, jak w e-banku, ma swój dostęp i załatwia wszystko w internecie – od podatków (na jednej stronie wszystko: PIT-y, nieruchomości, spadki, podatki firmowe, od sprzedaży itp.) po opłaty, mandaty, wnioski urzędowe i wszystko inne.
Służba zdrowia również jest w sieci – każdy szpital ma dostęp do danych i historii choroby. SMS-em można nawet sprawdzić, kiedy na dany przystanek przyjedzie nasz autobus. System opłat za jazdę samochodem w mieście, opłaty parkingowe – wszystko robi się samo, ba, każdy pojazd ma swój transponder z kartą płatniczą i automatycznie pobierane są wymagane opłaty, bez żadnych bramek i drobnych pieniążków. Rozwiązuje to też problem kradzieży samochodów, bo ów transponder może być namierzony niemal w każdym miejscu. W Europie obrońcy prywatności nie zostawiliby suchej nitki na tym systemie, który tutaj działa i to bez zarzutu. Nikt nie wykorzystuje go do śledzenia niewiernych małżonków czy niesolidnych pracowników.
Darmowy, bezprzewodowy internet na całym obszarze to w Singapurze już fakt, a ilość elektroniki w rękach przechodniów – tak, to widać…
Czy to po tej technologii, czy może po czyś zupełnie innym najłatwiej poznać, że nie jesteśmy w żadnej z europejskich czy amerykańskich metropolii, ale w Singapurze właśnie? Bo chyba nie tylko po języku czy urodzie tubylców.
Chyba jednak po ich urodzie (śmiech). Miasto jest metropolią w pełnym tego słowa znaczeniu, a od innych różni się, poza tubylcami, ilością zieleni; to miasto-ogród. Nowoczesność jest wkomponowana w krajobraz i zieleń. Każdy nowy obiekt tworzy swój własny, zielony krajobraz.
Miejsca typowo staromiejskie są oazami spokoju i atrakcją turystyczną. Są odnowione, kolorowe i kontrastują wyglądem z nowoczesną architekturą. Najczęściej są miejscem z knajpkami, restauracjami, sklepikami czy galeriami. Dokoła stoją niskie jedno-, dwupiętrowe kolorowe ciągi, jak by to u nas nazwano, szeregówek. Są tez normalne, mieszkaniowe obszary, jak nasze blokowiska, jednak one też mają swój urok – dookoła zieleń, są zadbane i czyste. Przewodniki turystyczne ich nie uwzględniają, ale dlatego, że jest wiele innych ciekawszych miejsc do obejrzenia.
Należy też wspomnieć, że poznamy, że to Singapur po życzliwości i uśmiechu mijanych osób, czystości i porządku.
I z tym kraj chciałby być kojarzony tak… najbardziej?
Przede wszystkim z tym miastem-ogrodem, oazą zieleni. Krajem bez napiwków (jak Japonia). Miejscem na zakupy, biznes, wypoczynek, rozrywkę. Miastem bezpiecznym.
Chadza Pan czasami w Singapurze do kina? Trzecim najbardziej kasowym filmem w tym kraju był „I not stupid” (dosłownie: „Ja nie głupi”) – krytyka tamtejszego systemu edukacji, który czasami stawia się za wzór, a innym razem dyskredytuje ze względu na nadmierną specjalizację czy tzw. tracking – dzielenie uczniów na grupy według stanu wiedzy, zamiast tworzenia grup integracyjnych, jak to się robi np. w USA. Czy temat edukacji wzbudza kontrowersje w samym Singapurze i dyskutuje się o niej głośno, czy po prostu przyjmuje status quo?
Raczej to drugie. System nauki jest bardzo mechaniczny – dużo pracy i „pamięciówki”, dwa języki jako własne – chiński i angielski oraz jakiś obcy, nieobowiązkowy. Podziały na lepszych i gorszych są już zaakceptowane, co nie znaczy, że wszyscy się z tym zgadzają. Ma to na celu wyselekcjonowanie najlepszych, a przecież i do prostych prac kogoś potrzeba. System więc działa. Problemem jest presja społeczeństwa i rodziny na najlepsze wyniki w nauce, co skutkuje obniżeniem sprawności fizycznej, problemami z kręgosłupem u młodych ludzi, wadami wzroku. Tutaj ten wyścig szczurów zaczyna się wcześnie i nie widać symptomów zmiany.
Młodych ludzi wychowuje się na dwujęzycznych, prym wiedzie angielski, za to wbrew rządowi na ulicach pewnie słyszy się też charakterystyczny Singlish?
Tak, to jest problem. Nawet jeśli zna się język, to trzeba się osłuchać z lokalną wymową, żeby wiedzieć, o co chodzi. Oczywiście im wyższy status społeczny, wykształcenie, tym z tym lepiej. Ogólnie kraj jest anglojęzyczny i nie ma kłopotu z porozumieniem się. Rząd wprowadza program poprawnej angielszczyzny, ale potrzeba jeszcze lat, żeby zobaczyć wyniki.
Cały Singapur ma prawie 700 km2 powierzchni, ale podobno nie potrzeba samochodu, żeby się po nim poruszać – tak dobra jest komunikacja miejska. Co ją wyróżnia? I czy ‘dobra’ znaczy też ‘droga’?
Tak, to jest duży plus Singapuru. System komunikacji autobusowej jest sprawny i relatywnie tani. Pojazdy nowe, nowoczesne, czyste i klimatyzowane. Cena przejazdu zależy od dystansu, ale opłata jest pobierana automatycznie w elektronicznych czytnikach i tej samej karty używamy w każdym środku transportu, a nawet do płacenia za drobne zakupy. Cena to średnio 2,5 zł, co przy ogólnie dużo wyższych cenach w Singapurze, jest kwotą rozsądną.
System metra również jest przyjazny i w podobnej cenie. Kiedy tu przyjechałem 7 lat temu, były trzy linie. Dziś są cztery, każda o długości ok. 20 km. W szczycie pociągi kursują co 3 minuty, to chyba standard światowy, więc nie ma co się nad tym rozwodzić.
A taksówki?
Są wszędzie i również, jak na Singapur, w rozsądnych cenach. Nie ma taksówek niezrzeszonych, jest kilka korporacji, które ze sobą konkurują. Ceny jednak ustala państwo, konkurują więc jakością i dostępnością usług. Jest to ciężka praca i często można spotkać podsypiającego kierowcę, bo jeździ już od 12 godzin…
Jedną z niewielu wad jest w zasadzie brak map tras autobusowych. System pokazuje na mapie przystanki, plan miasta jest więc usłany kropkami, każda ma swój numer i na odwrocie możemy zobaczyć, jaki autobus się tu zatrzymuje. Konia z rzędem temu, który znajdzie jak z jednego miejsca dojechać w drugie – kilka godzin szukania.
Wiemy już sporo o transporcie, porozmawiajmy o mieszkaniach. Ponad 80% nieruchomości należy do państwa. Ale nie sądzę, żeby publiczny system mieszkalnictwa w takim kraju oznaczał system ubogi czy niskiej jakości. Jakie są podstawowe zasady mieszkaniowe? Jak się mieszkanie zdobywa, komu przysługuje, ile czasu i środków to pochłania?
To jest temat rzeka, bo system jest zupełnie inny, niż u nas. Mówimy tu o tych dotowanych mieszkaniach, mieszkania prywatne działają na zasadach rynkowych.
Subsydiowanie polega tylko na tym, że te same prywatne firmy budowlane mają grunt pod budowę sprzedawany po dużo niższych cenach, sprzedawcą jest państwo. Poza tym, inne są zasady finansowania takich mieszkań. Każdy obywatel może je sobie kupić, w systemie jakby licytacji (znowu e-obywatel) przy pierwszym zakupie, później działa już wolny rynek. Można do tego wykorzystać, oprócz własnych środków i kredytów, coś na kształt naszej nowej emerytury. Składki na ową emeryturę mogą być pożyczone od państwa na cele mieszkaniowe czy zdrowotne. Czy ktoś je zwróci czy nie, to jego decyzja, ale jeśli nie, to o tyle mniej środków dostanie na starość. Państwo daje też przy pierwszym mieszkaniu zapomogę, ale odpowiadającą powierzchni ok. 4 metrów…
W związku z tym wszystkim, są pewne ograniczenia w dysponowaniu mieszkaniami, ich wynajmem, sprzedażą, ale tylko w początkowym okresie, maksymalnie przez 4 lata.
A jakość tych mieszkań?
Różni się od mieszkań w pełni prywatnych. Są niższe, miejsca parkingowe są ‘pod chmurką’, nie ma ogrodzenia i ochrony, nie ma basenów, kortów tenisowych, siłowni, sauny, co jest standardem w lokalach prywatnych. Ich wygląd jednak jest całkiem miły. Z pewnością nasze blokowiska są pod tym względem daleko w tyle.
O cenach lepiej nie wspominać, owo dotowanie to rząd wielkości 9 tys. zł/mkw, prywatne od 18 tys. zł/mkw – bez górnego limitu. Stąd bardzo prężny rynek wynajmu, a i forma biznesu dla rentierów.
Wjeżdżając na terytorium Singapuru, trzeba mieć ze sobą bilet powrotny lub bilet na dalszą podróż. Na zwiedzanie bez wizy mamy 90 dni. Nie zdziwiłabym się, gdyby kazał mi Pan w tym czasie odwiedzić…. tamtejsze toalety. Te singapurskie są przecież owiane sławą, razem z powołaną tam w 2001 roku Światową Organizacją Toaletową.
Przyznam, że to dla mnie coś nowego. Choć faktycznie – toalety w Singapurze mogłyby być wzorem do naśladowania. Są bezpłatne i czyste. Wszędzie jest papier toaletowy! Zdarza się oczywiście, że gdzieś w zapomnianym zaułku niemile się rozczarujemy, jednak to rzadki przypadek.
A poważnie – co warto zobaczyć w Singapurze? Zobaczyć, żeby chcieć wrócić.
Szczerze mówiąc, to trudne pytanie. Jest dużo rzeczy do zobaczenia, ale to nie historia czy zabytki są czymś niezapomnianym. To raczej nowoczesność i technologia, zakupy, kultura i rozrywka (nowo otwarte Universal Studio jest jak rodem z Los Angeles). I muszę dodać, że od roku działa w Singapurze pierwsze kasyno!
To dobre miejsce na centrum wypadów turystycznych do Azji, Wietnamu, Kambodży, Laosu, Indonezji, Malezji. Jako turysta, po jednej wizycie jeślibym tu wrócił, to żeby wybrać się w azjatyckie okolice i tam zobaczyć inny, ciekawy i nieodkryty świat.
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl