Wtorkowe zachowanie rynków amerykańskich potwierdza tezę mówiącą o majstersztyku Bena Bernanke, którym było jego piątkowe wystąpienie w Jackson Hole.
Dane makro były fatalne (również te europejskie – indeksy nastrojów), dolar się umacniał, a jednak indeksy spadać nie chciały. Kończący miesiąc proces „window dressing” i hasło „Fed pomoże” nadal pomagały bykom. Spójrzmy wpierw na dane makro.
Indeks zaufania konsumentów Conference Board dramatycznie w sierpniu zanurkował. Spadł z poziomu 59,2 do 44,5 pkt., czyli do poziomu najniższego od kwietnia 2009 roku (tuż po dołku na rynku akcji po pierwszej fali kryzysu). Pamiętać trzeba, że dopiero przekroczenie poziomu 90 pkt. daje pewność trwałej poprawy nastrojów. Przezabawne były tłumaczenia takiego dużego spadku. Mówiono, że panika na rynku akcji, problemy z limitem długu USA, słabe dane z rynku pracy, obawy o powrót recesji oraz obniżenie przez agencję Standard&Poor’s ratingu USA tak mocno pogorszyły nastroje. To prawda, takie były powody tego spadku. Tyle tylko, że analitycy przecież doskonale je znali i mimo to oczekiwali spadku indeksu jedynie do 52 pkt. Jak widać załamanie jest dużo większe od oczekiwanego. Jedynym powodem zlekceważenia tego indeksu było hasło „Fed pomoże”.
Zresztą Fed o sobie we wtorek przypomniał. Na dwie godziny przed końcem sesji opublikowany został protokół z ostatniego posiedzenia FOMC. Oprócz ogólnych rozważań na temat słabych perspektyw gospodarki mówiono też o tym, co w końcu postanowiono, czyli o przedłużeniu okresu ultra niskich stóp przynajmniej do 2013 roku. Dużo miejsca zajęło omawianie środków, którymi można by było pobudzać gospodarkę (skup obligacji, wydłużenie średniego okresu zapadalności obligacji w portfelu Fed, zmniejszenie stopy rezerw obowiązkowych). Żaden z proponowanych środków nie wystarczy, żeby pomóc gospodarce, ale na tym etapie wystarczyło przypomnienie, że Fed jest gotów działać, żeby nastroje się poprawiły.
Na rynku akcji indeksy po publikacji danych makro zanurkowały, ale natychmiast byki zabrały się do pracy i wyprowadziły je nad kreskę. Potem indeksy krążyły wokół poziomu czwartkowego zamknięcia. W ostatniej godzinie sesji byki poprowadziły indeksy na północ. Wydawało się, że zakończymy sesję sporymi wzrostami, ale ostatnie minuty przyniosły realizację zysków, dzięki czemu sesja zakończyła się jedynie niewielkimi wzrostami. Trzeba jednak przyjąć, że doszło do potwierdzenia sygnałów kupna. To nie brak rozsądku każe kupować akcje. Wszyscy wiedzą, w co grają. Wiedzą, że pomoc Fed może się okazać iluzoryczna. Wiedzą jednak też, że mogą zagrać na dwa tygodnie a na tydzień przed posiedzeniem Fed akcje sprzedać…
GPW rozpoczęła wtorkową sesję od wzrostu WIG20. Był on dosyć pokaźny, bo przekraczał jeden procent. Dość szybko osuwające się indeksy w Europie powstrzymały zapał naszych byków. WIG20 zaczął się też osuwać, ale był zdecydowania silniejszy od indeksów we Francji czy Niemczech. Tam indeksy barwiły się na czerwono, a u nas rynek nadal zyskiwał między pół a jeden procent. Nasi gracze rozsądnie czekali na Amerykanów. Najdrobniejsza nawet oznaka poprawy na innych giełdach skutkowała u nas podniesieniem indeksów. Widać to było szczególnie mocno przed pobudką w USA. Po publikacji indeksu nastroju w USA WIG20 zanurkował, ale jak tylko gracze zobaczyli, że Amerykanie spokojnie przyjęli te fatalne dane to indeksy błyskawicznie ruszył na północ i WIG20 zakończył dzień wzrostem o 1,65 proc.
Układ techniczny jest dwuznaczny. Jeśli WIG20 przełamie poziom 2.410 pkt. to będzie można mówić o podwójnym dnie, czyli sygnale kupna, który zresztą od 2 dni widoczny jest na oscylatorach. Problem jednak, że to podwójne dno może być pułapką, czyli tworzeniem prospadkowej flagi. Jeśli widzi się to, co robią ostatnio Włochy i Grecja to nie można spokojnie zakładać, że rynek daje średnioterminowy sygnał kupna.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi