W piątek, jak to bardzo często zdarza się w końcu tygodnia, możliwa jest dalsza korekta osłabiająca złotego. Byłaby ona szczególnie mocna, gdyby amerykańskie dane makro doprowadziły do spadku kursu EUR/USD (gdyby dane były korzystna dla dolara). Umocnienie euro do dolara (słabe dane) powinny złotemu pomagać.
W czwartek, po jednym dniu odpoczynku, od początku dnia na WGPW utrzymywały się korekcyjne nastroje wywołane reakcją Eurolandu na spadki indeksów w USA. Jednak zarówno Euroland jak i WGPW reagował bardzo powściągliwie na amerykańską korektę. Gracze zakładali, że nic istotnego się nie dzieje, a korekta w Stanach jest dla rynków korzystna, bo zmniejsza rosnące w oczekiwaniu na nią napięcie. Traciły spółki surowcowe pod wodzą KGHM, ale szeroki rynek zachowywał się neutralnie, a MidWig rósł. Dopiero publikacja danych makro z USA zwiększyła skalę spadku indeksów na wszystkich giełdach europejskich, ale fixing doprowadził WIG do poziomu wtorkowego zamknięcia, a WIG20 stracił tylko 0,5 proc. Obroty były znowu bardzo duże i nie wszystko da się wytłumaczyć ożywionym handlem na PKO BP (czeka na poniedziałkowe wejście akcji pracowniczych). Duzi gracze mają krańcowo różne poglądy na rozwój sytuacji.
Wyraźnie widać, że rynek czeka na pretekst do wzrostu. Jest już zresztą na niektórych oscylatorach trochę wyprzedany, więc taka korekta spadków bardzo by się już przydała. Wczorajsze, dobre, chociaż nielogiczne, zachowanie rynków USA powinny dzisiaj wywołać korektę wzrostową w Eurolandzie, a to pomoże WGPW. Niepokoi tylko bardzo zachowanie ropy, ale jest duża szansa, że cena znowu odbije się od poziomu 57,50 USD. W tej sytuacji należy zakładać, że indeksy dzisiaj wzrosną o ile o 14.30, po publikacji danych z amerykańskiego rynku pracy sytuacja na giełdach zagranicznych się znacznie nie pogorszy.
Amerykańskie dane makro są coraz słabsze
W czwartek rynki Eurolandu zareagowały na środowy spadek indeksów w USA umiarkowanym zniżkami. Można być pełnym podziwu dla inwestorów, którzy tak spokojnie przyjmują ostatnio opublikowane, amerykańskie dane makro. Przypomnijmy, że indeks zaufanie konsumentów do gospodarki publikowany przez Conference Board we wtorek nieoczekiwanie spadł. Zaskakująca była też wartość indeksu Chicago PMI pokazującego jak rozwija się gospodarka w regionie. Oczekiwano spadku z 69,8 do 62,5 pkt., ale okazało się, że spadł aż do 53,5 pkt. (najniżej od sierpnia 2005). W środę niemiłą niespodziankę optymistom sprawiła publikacja instytutu ISM. Okazało się, że wskaźnik aktywności amerykańskiego przemysłu spadł w październiku do 51,2 pkt z 52,9 pkt w poprzednim miesiącu (oczekiwano niewielkiego wzrostu). Był to spadek do poziomu najniższego od 3 lat, czyli od momentu, kiedy to indeksy rozpoczęły hossę. Jest już bardzo blisko do poziomu 50 pkt., który oddziela rozwój od recesji. Takie dane musiały doprowadzić do kolejnego wzrostu cen obligacji (spadku rentowności). Można tylko dziwić się, że nie przeceniły dolara, ale i na to jest wytłumaczenie: rosnące ceny obligacji nadal pomagają amerykańskiej walucie. Zaszkodziły za to w środę ropie i miedzi i indeksom giełdowym. Do niektórych inwestorów amerykańskich zaczęło docierać, że kupowanie akcji tuż przed wejściem gospodarki w stagnację, a może i recesję jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem.
W czwartek rynki zlekceważyły europejskie dane makro. Warto jednak odnotować, że indeksy PMI pokazujące, jak w październiku rozwijał się sektor produkcyjny w poszczególnych krajach Eurolandu i całej strefy euro zachowały się lepiej niż oczekiwano. Sytuacja w Eurolandzie jest bardziej stabilna niż w USA. Nie było tez reakcji na decyzję ECB, który pozostawił stopy bez zmian. Konferencja prasowa Jean-Claude Trichet, szefa ECB, nie wywołała emocji. Dopiero kolejne rozczarowujące dane makro z USA doprowadziły do większego spadku indeksów.
Raport Challengera nie miał żadnego wpływu na zachowanie rynku, ale warto odnotować, że ilość planowanych zwolnień z pracy w USA spadła od poprzedniego miesiąca o 30 procent i to były jedyne pozytywne dane tego dnia. Inwestorzy zostali zaskoczeni niezwykle słabą wydajnością pracy w trzecim kwartale (pozostała bez zmian) i większym od prognoz wzrostem kosztów pracy. Słaba wydajność pracy i wyższe koszty rodzą zagrożenie dla inflacji. Bardzo słaby jest też rynek pracy – w minionym tygodniu ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła aż o 18 tysięcy. Nikogo nie mogły ucieszyć dane o wrześniowych zamówieniach fabrycznych. Wzrosły mniej niż oczekiwano, ale bez środków transportu spadły o 2,4 proc.
Na domiar złego Wal-Mart potwierdził, że sprzedaż w październiku wzrosła jedynie o 0,5 proc. i zapowiedział, że w listopadzie wzrostu nie będzie. Doszlusowały do niego kolejne sieci sprzedaży detalicznej (Target i Costco) informujące, że w październiku ich sprzedaż była poniżej oczekiwań. Generalnie, jak podała firma Retail Metrics, aż 61 procent sieci sprzedaży nie wypełniło w październiku swoich prognoz.
Takie informacje kolejny raz potwierdzają, że gospodarka zwalnia dużo szybciej niż oczekiwano, a inflacja głowę trzyma wysoko. Reakcja rynków na te nieciekawe informacje była bardzo niejednolita. Rentowność obligacji wzrosła tak jakby ten rynek bał się inflacji, a nie spowolnienia gospodarczego. Można to jednak wyjaśnić, bo raport o wydajności pracy dawał niezbędny pretekst, a rynkowi należała się już korekta. Nie pomogło to jednak dolarowi, który tracił w obawie przed spowolnieniem gospodarki. Słabnący dolar pomógł podnieść ceny złota (zachowuje się ostatnio znakomicie) i miedzi (odrobiła połowę środowych strat). Cena ropy też usiłowała zwyżkować, ale ostatnia godzina handlu doprowadziła do ostrej przeceny i baryłka staniała o 1,3 proc.
Rynek akcji zachowywał się nadal niespodziewanie dobrze. Obóz byków dostaje cios za ciosem ze strony danych makro, ale nie doprowadza to nawet do liczenia, nie mówiąc już nawet o nokaucie. Ze spółek wielu informacji (oprócz sektora sprzedaży detalicznej) gracze w czwartek nie dostali, a te, które dostali równoważyły się. Akcje Intela traciły, bo Merrill Lynch obniżył mu rekomendację, a akcje Della drożały, bo pomogła mu rekomendacja Goldman Sachs. Indeksy nie rosły, ale też przez całą sesję trzymały się blisko środowego zamknięcia i widać było, że niedźwiedzie nie mają siły, żeby przeprowadzić udany atak.
Po sesji inwestorów uspakajali członkowie Fed Susan Bies i Richard Fisher twierdząc, że co prawda wydajność pracy jest słaba, a inflacja za wysoka, ale dynamika jej wzrostu powinna spadać. Przed publikacją danych z rynku pracy te wypowiedzi nie miały jednak wpływu na rynek walutowy, a tym bardziej na handel posesyjny. Jeśli zaś chodzi o spółki to Whole Food Market spadał blisko 15 procent po obniżeniu prognozy na przyszły rok. Tracił też Qualcomm, który opublikował lepszy od prognoz raport kwartalny, ale nie zadowolił prognozami. To też miało zresztą niewielki wpływ na zachowanie rynków. Czekamy na dane makro.
Dzisiejsze raporty o rynku pracy i sprzedaży detalicznej w Eurolandzie nie miałyby specjalnego wpływu na zachowanie graczy nawet, gdyby były publikowane w bardziej sprzyjającym okresie – dzisiaj wpływ będzie jeszcze mniejszy, bo czekamy na dane a amerykańskiego rynku pracy oraz na publikację indeksu ISM.
Ostatnie miesięczne raporty z rynku pracy były bardzo słabe, ale indeksy giełdowe to zupełnie lekceważyły. Wręcz odwrotnie, im słabsze były te dane tym lepsze były nastroje graczy, bo zakładano, że FOMC będzie niedługo obniżał stopy. Dla realnej gospodarki spadek dynamiki przyrostu miejsc pracy to bardzo zły sygnał, bo wolniejszy wzrost zatrudnienia wynika ze spowolnienia gospodarki. Jeśli dane będą znowu słabe to dolar powinien stracić, ale posiadacze akcji mogą zareagować pozytywnie. Nie widać na razie zdecydowanej zmiany optyki rynku, bo dwie sesje spadków po złych danych to za mało, żeby mówić o powrocie do normalnej logiki, gdzie dane zwiastujące spowolnienie są niekorzystne dla koniunktury giełdowej. Pewne jest jednak, że im wyższy będzie wzrost płacy za godzinę pracy tym lepiej dla dolara i gorzej dla akcji.
Półtorej godziny po publikacji tego raportu dowiemy się jeszcze jak zachował się w październiku sektor usług w USA (ponad 80 procent gospodarki tego kraju). Powie to nam raport publikowany przez instytut ISM. Ważne w nim będzie nie tylko to, co pokaże indeks główny, ale i subindeks cenowy. Wpływ na rynek walutowy wydaje się być znowu prosty – im niższe indeksy tym gorzej dla dolara. Jeśli chodzi o rynek akcji to najlepsze byłyby dane neutralne na poziomie indeksu głównego (małe zmiany) i spadek indeksu cenowego. Reakcja na indeks ISM dla sektora przemysłowego (blisko recesji) sygnalizuje, że duży spadek ISM zaszkodziłby posiadaczom akcji. Mówię o dużym spadku, bo spadek i to nawet całkiem spory jest już zawarty w cenach akcji.