W wojennym szumie utonęły wszystkie inne informacje, ale gdyby nawet tak nie było to też nie można powiedzieć, że były znakomite. Ucieszyła jedynie Pepsico – opublikowała raport kwartalny, z którego wynikało, że spółka zarobiła więcej niż prognozowano. Poza tym podniesiona został prognoza na dalszą część roku. Złą informacją było to, że Merrill Lynch obniżył rekomendację dla Wal-Mart. Słabe były też dane makroekonomiczne. Tygodniowe dane z amerykańskiego rynku pracy pokazały zdecydowanie większy niż prognozowano wzrost bezrobocia.
Na giełdach akcji indeksy mocno spadały, co nie mogło dziwić. Z pozoru nielogicznie zachowywały się inne rynki, ale tym razem można spróbować to zachowanie wytłumaczyć. Duży wzrost ceny ropy (pokonała szczyt wszech czasów) wynikał z zaostrzenia sytuacji geopolitycznej. Tak droga ropa budzi obawy o wzrost inflacji, a to z kolei rodziło podejrzenia, że w sierpniu FOMC podniesie stopy. Z tego też powodu dolar, który teoretycznie w czasie wzrostu geopolitycznego powinien tracić, jednak się lekko wzmacniał. Alternatywnym wytłumaczeniem jest to, o czym pisałem wczoraj – wracamy do nastawienia sprzed ataku na WTC, kiedy to dolar stanowił na równie ze złotem bezpieczną przystań dla kapitału. Złoto oczywiście też drożało. Wzrost obaw inflacyjnych nie wywołał wzrostu rentowności obligacji, bo gracze uciekali z rynku akcji właśnie w obligacje. Jak widać wszystko da się ułożyć, ale z całą pewnością znajdą się elementy, których pod uwagę nie wziąłem.
Powiedzenie z Wall Street mówi, że trzeba kupować akcje, kiedy krew się leje, ale nie widziałem zbyt dużej ilości chętnych do zrealizowania jego treści. Jest to tym bardziej niebezpieczne, że indeks S&P 500 już dotyka linii ponad dwuletniego trendu. Jeszcze jeden spadek i wybicie z klina stałoby się faktem, a to generowałoby średnioterminowy sygnał sprzedaży. Po ostatnich bardziej spadkach sensowne byłoby jednak, żeby nastąpiło odbicie i to rzeczywiście jest bardziej prawdopodobne, ale jeśli nastąpi może być „odbiciem zdechłego kota”. Rano kontrakty na amerykańskie indeksy mocno spadały – powodem była ciągle rosnąca cena ropy (rano przekraczała już 78 USD za baryłkę). To, wbrew pozorom wcale nie znaczy, że indeksy muszą spaść. Wystarczy korekta na rynku ropy, a rynki odetchną z ulgą i nastąpi odbicie.
Uważam, że poranna decyzja Banku Japonii, który podniósł stopy procentowe o 25 pb. jest już w pełni zdyskontowana i nie będzie miała wpływu na rynki. Potem jednak w USA dojdzie do publikacji kilku ważnych raportów makroekonomicznych. Najmniej istotne będą dane o majowych zapasach w firmach – nigdy nie wywołują reakcji, ale zawsze przypominam, że warto spojrzeć na stosunek zapasów do sprzedaży. W hurtowniach był on historycznie mały, co sygnalizowało, że dynamika sprzedaży hurtowej jest wysoka. Zdecydowanie większe znaczenie mają dane o sprzedaży detalicznej. Rynek zazwyczaj zwraca szczególną uwagę na sprzedaż bez samochodów. Jeśli sprzedaż wzrośnie szybciej niż oczekiwano to inwestorzy dojdą do wniosku, że konsumenci nadal będą pomagali w utrzymaniu ożywienia gospodarczego. Pomogłoby to w umocnieniu dolara, ale rynek akcji nie bardzo wiedziałby, co zrobić. Im lepsza koniunktura tym lepiej dla sektora sprzedaży detalicznej, ale rośnie prawdopodobieństwo kolejnych podwyżek stóp, a to graczom nie będzie się podobało. Wydaje się jednak, że lepsze dla rynku są dane optymistyczne, bo kładłyby fundamenty pod wzrost zysków spółek, a to, szczególnie w okresie publikacji wyników kwartalnych, ma duże znaczenie dla inwestorów.
Małe znaczenie będzie miała publikacja cen płaconych w imporcie (bez ropy), ale jednak, gdyby mocno wzrosły to zwiększyłoby się zagrożenie inflacją, a to pomogłoby dolarowi i zaszkodziło akcjom. Niewielki wzrost cen zostanie przyjęty obojętnie. Wydawałoby się, że duże znaczenie może mieć publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan, ale po pierwsze są to dane z połowy miesiąca, a po drugie wcześniejsza publikacja raportu o sprzedaży detalicznej znacznie zmniejsza wagę tego indeksu. Nie jest bowiem ważne to, co konsumenci mówią, a jedynie to co robią. Dla akcji duże znaczenie może mieć raport kwartalny General Electric. Co prawda to 3M nazywana jest teraz „amerykańską gospodarką w pigułce”, ale GE jest zdecydowanie na drugim miejscu, więc reakcje mogą być silne, a może nawet silniejsze niż w przypadku 3 M, bo siła przyzwyczajenia jest olbrzymia.
Jakie wzrosty taka i korekta
Początek dnia na naszym rynku walutowym był dosyć nerwowy. Złoty od rana wyraźnie tracił, chociaż mniej niż inne waluty regionu. Najwyraźniej część zagranicznych inwestorów obawiając się zaostrzenia w geopolityce postanowiła zredukować pozycje. Wydaje się to dziwne, że coś, co wydarzyła się na Bliskim Wschodzi może wpływać na nasz rynek, ale zagranica traktuje po prostu kraje rozwijające się jak jeden koszyk. Umocnienie euro do dolara jednak ruch na osłabienie złotego zatrzymało, a późniejsze wzmocnienie amerykańskie waluty już nie miało wpływu na nasz rynek. Można powiedzieć, że rynek stabilizował się. Niewiele zmieniła publikacja majowego rachunku obrotów bieżących (lepszego od prognoz), ale złoty lekko się jeszcze wzmocnił. Jednak wieczorem, na płytkim rynku nasza waluta nadal traciła i dzień skończył się niewielkim osłabieniem do dolara i euro.
Dzisiaj dowiemy się, jaka była w Polsce, w czerwcu inflacja, ale nie oczekuję niespodzianek. Nadal pozostanie w okolicach jednego procenta, ale w ciągu roku będzie rosła, więc RPP z całą pewnością stóp nie obniży. Wszyscy o tym wiedzą, więc reakcja mogłaby nastąpić tylko wtedy, gdyby niespodziewanie inflacja gwałtownie wzrosła. Zaszkodziłby to akcjom i złotemu.
WGPW w czwartek musiała wybierać między znacznie pogorszonymi nastrojami na giełdach całego świata, a rosnącymi cenami surowców. Na początku sesji wybrano rozwiązanie pośrednie – indeksy lekko spadały. Potem było gorzej, ale zwracał uwagę brak presji podażowej – obrót był bardzo mały. Nie pomogło to jednak obozowi byków. Presja mocno tracących indeksów w reszcie Europy zrobiła swoje, a dzieła dopełniły transakcje koszykowe. Po 14.00 nastąpiło załamanie, a WIG20 na zamknięcie stracił blisko 4,5 procenta.
Spadek był olbrzymi, ale jego skala jest wynikiem poprzedniego wzrostu. Od ponad dwóch tygodni bezkarnie podciągano kursy akcji do góry. W absurdalnie szybkim tempie rosły wszystkie akcje z WIG20 i to bez względu na to, czy dana spółka miała czy nie miała podstawy fundamentalne do wzrostu. Nasz rynek zachowywał się najlepiej na świecie, ale w małym obrocie i podganianiu indeksów kontraktami z założenia było coś bardzo podejrzanego. Po tak dziwnej zwyżce można spokojnie powiedzieć, że jaki wzrost taka i korekta. Tym razem też spadały wszystkie kursy, nawet spółek z sektora paliwowego, mimo pokonania przez cenę ropy szczytu wszech czasów. To najlepiej pokazuje, jaka jest natura tych spadków. Teoretycznie pozytywem było to, że obrót był niewielki, ale czasem taki mały obrót też może niepokoić. Nie jest bowiem dobrze, jeśli WIG20 spada o 4,5 procenta nie napotykając poważnego popytu. Przecież gdyby on się pojawił to obrót byłby dużo większy. Można powiedzieć, że indeksy wykonały pusty przebieg do góry, a teraz do dołu. Szkoda tylko, że rozgrywającym tę partię udało się nabrać na ten ruch wielu inwestorów.
Dzisiaj zapewne rozpoczniemy sesję spadkiem, ale potem popyt powinien dojść do głosu, szczególnie, gdyby nadal drożała ropa. Dla byków jest bardzo ważne, żeby WIG20 nie wrócił pod 2.930 pkt. (stanął na tym poziomie). Przełamanie anulowałoby formację odwróconej RGR i byłoby wstępnym sygnałem sprzedaży. O ile w tym kasynie, którym jest od ponad dwóch tygodni nasza giełda można mówić o poważnych sygnałach technicznych.