Graczy w USA zalała lawina danych makroekonomicznych. Okazały się być, jak to często ostatnio się zdarza, niejednoznaczne. Raport o rynku pracy pokazał, że przybyło 157 tys. miejsc pracy, czyli więcej niż oczekiwano, ale dane z poprzedniego miesiąca skorygowano w dół. Warto przypomnieć sobie, że w latach 1994 – 2000 przybywało miesięcznie około 300 tys. miejsc pracy. Dziwnie wygląda to obecne ożywienie gospodarcze. Nieciekawy był raport o kwietniowych przychodach i wydatkach Amerykanów. Okazało się, że przychody nieoczekiwanie spadły (0,1 proc.), a wydatki wzrosły mniej niż oczekiwano (0,3 proc.). Mniejsze przychody i wydatki to lepiej dla inflacji, ale gorzej dla gospodarki. Spadł również (do 2 procent) bazowy wskaźnik wydatków osobistych (PCE), czym gracze się szczególnie ucieszyli, ale nie znalazło to najmniejszego odbicia na rynku obligacji (o tym niżej).
Po publikacji tych danych zarówno rynek walutowy jak i obligacji całkiem oszalały. Trudno się temu dziwić, bo z jednej strony dane sygnalizowały, że sytuacja gospodarcza się pogarsza, a z drugiej, że poprawia. Kurs EUR/USD tuż po publikacji danych lekko spadł (sygnalizując, że dane są dobre), potem gwałtownie wzrósł (dane złe), a w końcu ruszył jednak na południe. Podobnie zmieniała się rentowność obligacji. Czekano na to, że sytuacja wyjaśni się po drugiej partii danych. W niczym się nie wyjaśniła. Pozytywem było to, że w maju indeks instytutu ISM dla sektora produkcyjnego gospodarki wzrósł do 55 pkt. (najwyżej od 13 miesięcy), bo fabryki zapełniały opróżniane w pierwszym kwartale magazyny. Jednak po pierwsze sektor produkcyjny to mniej niż 20 procent gospodarki, a po drugie indeks jest oddalony tylko o 5 pkt. od granicy oddzielającą recesję od rozwoju. Gorzej wyglądał indeks nastroju Uniwersytetu Michigan – odczyt z połowy miesiąca został zweryfikowany w dół. Najgorsze były dane NAR (stowarzyszenie pośredników handlu nieruchomościami). Jego indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym spadł o 3,2 procenta (oczekiwano, że się nie zmieni).
Jak widać dla każdego, coś miłego. Optymista cieszył się ze wzrostu zatrudnienia, mniejszego PCE i poprawy sytuacji w sektorze przemysłowym, a pesymista martwił spadkiem przychodów Amerykanów i pogorszeniem sytuacji na rynku nieruchomości oraz wzrostem rynkowych stóp procentowych. Te ostatnie coraz szybciej rosną, bo rynek obligacji odczytał dane jako dobre, a z pewnością takie, które nie zmuszą FOMC do obniżki stóp. Rentowność obligacji 10 – letnich znacznie zbliżyła się do 5 procent. Ciekawie zachował się rynek walutowy. Po szybkich i dużych zmianach kurs EUR/USD ustabilizował się na poziomie tylko nieznacznie niższym od czwartkowego zamknięcia. Gracze najwyraźniej j nie potrafili się zdecydować, czy szklanka jest do połowy pusta czy do połowy pełna.
W tej sytuacji rynek surowców poszedł drogą niezwiązaną z walutami. Miedź nieznacznie zdrożała (skoro gospodarka przyspiesza to nic dziwnego). Złoto zdrożało aż o 1,6 procenta, bo ECB zapowiedział, że do września nie będzie sprzedawał tego metalu ze swoich zapasów. Również ropa zdrożała całkiem sporo, bo o 1,7 procenta do 65 USD. Na tym rynku gracze po prostu nie mogą się ciągle zdecydować. Obowiązuje trend boczny 62 – 66 USD, ale uważam, że w końcu sygnał kupna zostanie wygenerowany.
Na rynku akcji nadal panował optymizm. Obóz byków wykorzystuje wszystkie możliwe sygnały na swoją korzyść. Dane makro są złe? To bardzo dobrze, bo Fed obniży stopy. Są dobre? To bardzo dobrze, bo gospodarka się rozwija. Tak można się bawić w nieskończoność. No, może nie w nieskończoność, ale do momentu, kiedy (tak jak w maju zeszłego roku) gracze przestraszą się wzrostu rynkowych stóp procentowych. W piątek rynek rozpoczął sesję bardzo optymistycznie, ale już po godzinie indeksy zaczęły się osuwać. Wszyscy czekali na rozgrywkę w ostatniej godzinie sesji. Okazało się, że po prostu jej nie było, a indeksy bez entuzjazmu nieznacznie wzrosły. Takie zakończenie nie ma żadnego znaczenia prognostycznego.
W czasie weekendu nic istotnego się nie wydarzyło, a rano indeksy w Azji rosły. Wyjątkiem były indeksy chińskie, gdzie indeksy akcji typu B (wyceniane w walutach) i wycenianych w juanach spadły o 8 procent. Wykresy tych indeksów wyglądają już bardzo niedobrze, ale świat chińską przecenę całkowicie lekceważy. To zresztą było do przewidzenia – sam o tym wiele razy pisałem. Nie widać na razie nic (oprócz rentowności amerykańskich obligacji), co mogłoby rynki akcji zmusić do rozpoczęcia korekty.
Dzisiaj trochę odpoczniemy od danych makroekonomicznych. Co prawda zostaną opublikowane dwa raporty, ale pierwszy z nich (inflacja PPI w strefie euro) jak zwykle zostanie zlekceważony przez rynek akcji (dla euro im wyższa inflacja tym lepiej). Dano o kwietniowych zamówieniach fabrycznych w USA mogą mieć też bardzo umiarkowany wpływ na zachowanie rynków. Im będą lepsze (w marcu wzrosły aż o 3,5 procenta, więc w kwietniu powinny być dużo słabsze) tym lepiej dla dolara. Dla akcji na razie chyba każde dane są dobre. Wzrost zamówień pokazałby, że gospodarka ma się dobrze, a spadek, że Fed może obniżyć stopy.
Nowe rekordy na początek miesiąca
W piątek nie widać był specjalnej chęci do zwyczajowej, przedweekendowej, korekty na rynku walutowym. Złoty nieznacznie, ale jednak tracił idąc za spadającym kursem EUR/USD. Dopiero zmiana kursu dolara na rynkach światowych po publikacji danych makro w USA pozwoliła na niewielkie zresztą umocnienie naszej waluty. Potem nastąpił (podobnie jak na rynkach światowych) okres nerwowych zmian kierunków, ale po 16.00 nasza waluta zaczęła się wzmacniać i zakończyła dzień całkiem solidnym umocnieniem do dolara i euro. Ciekawe było to, że umocnienie nastąpiło mimo tego, że spadł kurs EUR/USD.
Gdyby nie to, że złoty się wzmocnił w piątek i do tego po 16.00, kiedy znacznie spadła płynność rynku, to powiedziałbym, że wzrost popytu na akcje umacnia naszą walutę. Jednak w tej sytuacji należy przed stawianiem prognozy na dłuższy okres zachować ostrożność. Zobaczymy jak kursy będą się dzisiaj zmieniały, a szczególnie jaka będzie korelacja z kursem EUR/USD. Być może jednak przed środowym posiedzeniem ECB euro i złoty po prostu będą się wzmacniały w oczekiwaniu na podwyżkę stóp w strefie euro.
Popatrzmy na rynek akcji. W piątek GPW poszła tropem innych rynków europejskich nie zwracając uwagi na kolejne, duże spadki indeksów w Chinach. Gracze nie przejęli się stosunkowo słabym zamknięciem czwartkowej sesji w USA. Indeksy rosły, a ton nadawał sektor bankowy (pod wodzą Pekao) i surowcowy. Rósł nawet kurs KGHM, mimo że media informowały o problemach z dywidendą (ktoś pomylił się w dzieleniu zysku na akcje i być może WZA będzie powtórzone), a związki zawodowe zapowiedziały akcje protestacyjne. Nic dziwnego, że ją zapowiedziały, bo kolejny raz spółkę pozbawia się zysków skazując na zaciąganie kredytów i hamując wzrost płac. Rósł również, mocniej niż w reszcie Europy, węgierski indeks BUX (od strony technicznej wygląda doskonale), co potwierdza, że od czwartku rynkami regionu zainteresował się większy kapitał.
Na godzinę przed publikacją danych makro z USA popyt pociągnął indeksy na północ podprowadzając WIG20 do poziomu ustalonego na początku maja rekordu. Przy tak dobrych nastrojach to było typowe zachowanie funduszy. Jeśli dane są dobre to doprowadzają do bardzo dużego wzrostu, a jeśli złe to sprzedają z wyższych poziomów. Dane były mieszane, ale uznane za dobre dla akcji co zwiększyło wzrosty indeksów w Eurolandzie i umocniło nasz rynek. Padły kolejne rekordy WIG i MWIG40, a WIG20 po raz pierwszy od miesiąca ustanowił nowy rekord wszech czasów.
Dzisiaj jedynym zagrożeniem dla posiadaczy akcji jest to, że WIG i MWIG40 są bardzo technicznie wykupione, co powinno niedługo doprowadzić do realizacji zysków. Jednak WIG20 wykupiony jeszcze nie jest, więc może nadal rosnąć. Nie zanosi się, żeby dzisiaj przed sesją na rynkach amerykańskich coś zmusiło podaż do zwiększenia aktywności.