Długi Polaków przekroczyły 25 miliardów złotych. To 14 proc. wzrost w ciągu ostatnich trzech miesięcy – donosi najnowszy bank InfoMonitora. Uważna lektura pokazuje, że wzrost wynika z powiększającej się grupy dłużników zalegających na kwoty przekraczające 10 tys. złotych.
Raport InfoMonitora wyjaśnia również, że w ostatnim kwartale przybyło 180 tysięcy takich osób, co zmienia statystykę ogólnego zadłużenia Polaków w taki sposób, że w ogólnym zbiorze maleje procentowy udział drobnych dłużników, którzy zalegają różnym instytucjom kwoty nie większe niż dwa tysiące złotych.
Jeśli pojawiają się długi przekraczające 10 tys. złotych, siłą rzecz stoją za nimi banki, które wciąż jeszcze z rozkoszą kredytują klientów indywidualnych, pomagając im kupować samochody i mieszkania, nawet wówczas, kiedy wiadomo, że klient może mieć kłopoty ze spłatą. Owszem – bankowcy tłumaczą klientom, czym grozi zaciąganie tak dużego kredytu. I wyjaśniają, w czym tkwi niebezpieczeństwo decyzji o kredycie walutowym – ale to nakazują im rekomendacje KNF-u. Kiedy tylko uda im się złowić klienta i zaangażować go w kredyt, stają wobec niego na pozycji mocno dominującej. I nie jest to wprost wina samych instytucji bankowych.
Tak naprawdę dużą rolę w tym kredytowym rozpasaniu i sposobie podejścia do klienta, który z różnych powodów może znaleźć się w kłopotach, odgrywa bankowy management średniego szczebla, który jest nastawiony na realizację narzuconych mu targetów. Im więcej bankowa placówka sprzeda produktów – tym wyżej premiowany jest jej szef. A warto pamiętać, że udzielenie dużego kredytu to nie tylko umowa kredytowa, ale sprzedaż wiązana całego szeregu innych produktów bankowych – od zwykłego rachunku, do kredytu odnawialnego i karty kredytowej włącznie.
Kiedy jednak klient zaczyna mieć kłopoty ze spłatą kredytów, sukces szefa bankowej placówki istotnie blednie – przełożeni domagają się wyjaśnień, dlaczego nie radzi sobie z niepłacącymi klientami. Wówczas bankowiec i jego podwładni zamieniają się w XIX wiecznych lichwiarzy i groźbą wyrzucenia mieszkańców – wspólnego do czasu spłaty kredytu – lokalu, na śnieg i mróz, wysyłając sms-y, listy i dzwoniąc niemal codziennie nękają swoich klientów.
Banki – na poziomie managerów średniego szczebla – nie są zainteresowane negocjowaniem z klientami warunków dogodnej spłaty zadłużenia. Są bezwzględne – bez względu na powody kłopotów swoich klientów nie dopuszczają do siebie możliwości negocjacji.
Jeżeli jednak przyjrzymy się klientom szukającym finansowania swojego wymarzonego M, zauważymy, że nie są niewiarygodni. To najczęściej rodziny z dziećmi, którym wyjątkowo zależy na stabilizacji i nie są zainteresowane popadaniem w kłopoty. Jeżeli chwilowo – wskutek choroby, czy utraty pracy – znalazły się na życiowym zakręcie, to wcale nie musi znaczyć, że nie są zainteresowane spłaceniem kredytu.
Wzrost globalnego zadłużenia, o którym mówi raport InfoMonitora jest tak naprawdę sygnałem o rosnącej bezduszności banków, które coraz bardziej bezwzględnie traktują swoich klientów – tych samych, których namawiały na wieloletnie zadłużenie się. Świadczy również o braku empatii. A pozbawione jej instytucje finansowe przestaną być instytucjami zaufania publicznego, stając się symbolem tej najgorszej strony bogactwa. Podobnie jak jej symbolem byli lichwiarze, równie bezwzględnie zabierające dobra swoich klientów.
Źródło: Gazeta Bankowa