Nie straszyłbym tym fatalizmem. Zarówno Komisja Europejska, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewidywały, że gospodarki dużych krajów Europy będą w tym roku w stagnacji. Niektóre wpadną w głęboką recesję, inne dotknie ona łagodniej, ale generalnie już dawano mówiło się w międzynarodowych instytucjach o spadku PKB w Europie, w tym w strefie euro.
Ale skala tej recesji musi odbić się na Polsce, która nie jest, wbrew temu co niektórzy twierdzą, samotną wyspą na morzu kryzysu.
Widzę jeden powód do niepokoju – dane z gospodarki niemieckiej. Spadek PKB w pierwszym kwartale o prawie 7 proc. to wynik gorszy, niż przewidywali analitycy. I to wpłynie na nasz eksport, bo jedna czwarta wysyłanych towarów z Polski trafia do Niemiec. Liczby mówią zresztą same za siebie. W pierwszym kwartale tego roku polski eksport, liczony w euro, zmniejszył się o 20 proc. Dlatego nasze firmy też zaczęły zwalniać pracowników i ciąć koszty. A to nie pozostanie bez wpływu na tempo wzrostu gospodarczego.
W dobie kryzysu od firm trafia do budżetu mniej pieniędzy z podatków. Ile może zabraknąć w kasie państwa, jeśli tak jak prognozuje Komisja Europejska, nasza gospodarka skurczy się w tym roku o 1,4 proc.?
Szacuję, że w tegorocznym budżecie może zabraknąć ok. 40 mld zł. Premier na szczęście zaczął w końcu mówić o możliwości zwiększenia deficytu ponad 18,2 mld zł, bo na dłuższą metę takiej różnicy między dochodami a wydatkami państwa nie dało się utrzymać. Jeśli w pierwszym kwartale dochody do budżetu wyniosły tylko 60,5 mld zł, a w ubiegłem roku w tym samym okresie ponad 62 mld zł, to jest to sygnał ostrzegawczy dla rządu: trzeba budżet znowelizować.
I premier zapowiada nowelizację na lipiec. Pytanie tylko – jakie wprowadzi zmiany w finansach?
Myślę, że rząd po prostu zwiększy deficyt i zostanie to wpisane do budżetu. To nie musi być jedyna nowelizacja w tym roku. Może się okazać, że jesienią konieczna będzie kolejna modyfikacja budżetu. Wydaje mi się, że zwiększenie deficytu jest dziś, choć niemiłym, to jednak jedynym rozsądnym rozwiązaniem na czas kryzysu.
Ale rząd zapowiada, że znajdzie kilka miliardów złotych oszczędności. Widać, że nie chce powiększać deficytu.
Nawet kilka miliardów złotych oszczędności nie zasypie ogromnej dziury budżetowej. Rząd ma jednak jeszcze kilka rozwiązań, z których może skorzystać, np. zwiększyć składkę rentową, co da kilka miliardów złotych oszczędności, podnieść akcyzę na alkohol i papierosy. Wreszcie może obciąć dotację do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłacane są emerytury i renty.
Myśli Pan, że rząd zostawi ZUS na pastwę losu i będzie mu kazał się zapożyczać? Nie sądzę, ale jest to pewne rozwiązanie, które w sytuacji przedłużającego się spowolnienia gospodarczego można wprowadzić w życie. Myślę jednak, że rząd wybierze metodę drobnych kroczków.