Analiza wniosków kredytowych – do niedawna temat zarezerwowany wyłącznie dla specjalistów zatrudnianych przez banki i inne instytucje finansowe i doradcze – zyskuje na znaczeniu w oczach przeciętnego zjadacza chleba. Czyżby obudził się w społeczeństwie pęd do wiedzy? Bynajmniej. Budzące najwięcej emocji kredyty hipoteczne, a w zasadzie wnioski o te kredyty, wymuszają na kandydatach na kredytobiorców przejście szybkiego kursu oceny zdolności kredytowej.
Pańskie oko
Analitykiem kredytowym może zostać każdy kto skończył jakieś studia – wszystko jedno jakie. Na tych stanowiskach trafić można na magistra WF-u, filozofa, polonistę, mikrobiologa, archeologa, oceanografa… „Zatrudnimy analityka kredytowego, wymagania: studia wyższe, znajomość języków obcych (…)” itd. – tyle zwykle można przeczytać w ogłoszeniach o pracę. Najcenniejsi są oczywiście magistrzy z wykształceniem ekonomicznym lub choć matematycznym, ale oni się cenią. Za ich pracę trzeba więcej zapłacić.
Z dyplomem wyższej uczelni w kieszeni, oczarowując po drodze przyszłego pracodawcę, młody magister przechodzi szybkie szkolenie w zakresie oceny zdolności kredytowej klienta, oceny ryzyka i czasem jeszcze kilka innych, już w mniejszym stopniu związanych z istotą pracy na tym stanowisku. Po czym uzbrojony w dyplom, wiedzę, komputer i ołówek zasiada do wniosków. Teraz zaczyna się problem, bo na szkoleniu nie powiedzieli, że ludzie mogą mieć pogmatwane życie. Mogą się pobierać i rozwodzić, rozdzielać majątek, współdzielić majątek, procesować o spadek lub gruszę rosnącą przy płocie. Jak policzyć zdolność kredytową, kiedy para żyje bez ślubu, albo kiedy małżeństwo z rozdzielnością majątkową ma wspólne konto? Młody analityk w panice popełnia błąd za błędem licząc, że nikt nie zapyta w jaki sposób doszedł do wniosku, że ten klient nie ma zdolności kredytowej, a tamten ma.
Na pomoc analitykom przychodzą bynajmniej nie starsi koledzy i przełożeni, lecz kandydaci na klientów. Oni również uczą się metod oceny wniosków kredytowych, ale ci przynajmniej mają motywację. Robią to nie dla co miesiąc wypłacanej pensji, ale dla bezproblemowego przejścia przez procedurę zdobywania kredytu hipotecznego na własne mieszkanie. To oni wiedzą jak policzyć wysokość swoich dochodów, często uzyskiwanych z wielu źródeł, jak policzyć koszty. To oni podpowiadają analitykom jakie dokumenty są niezbędne, a które można pominąć, bo nie wnoszą nic wartościowego, wprowadzają natomiast zamęt w dokumentacji. To oni w końcu pamiętają o terminach. Dzwonią do analityków i przypominają, że mija czas przewidziany na wydanie oceny. Są nieocenioną deską ratunku dla analityków, czego bankowcy – szefowie młodych magistrów analityków – zdają się nie dostrzegać. Skutkiem tej krótkowzroczności są przypadki takie jak…
Rafał i Małgorzata
Wniosek o kredyt hipoteczny na zakup domu złożyli u pośrednika kredytowego 5 maja tego roku. Zdecydowali się na ofertę banku DnB Nord – wydawała się im najrozsądniejsza. Ze wstępnych szacunków byli bardzo zadowoleni, kredyt był w zasięgu ręki, kwota kredytu nie budziła zastrzeżeń, a bank zapewniał, że na decyzję i uruchomienie kredytu nie będą długo czekać.
Rafał – zajmuje się finansami od dawna. Nie jest mu obca branża ubezpieczeniowa, doradztwo kredytowe, podatkowe. Ma kierunkowe wykształcenie i zanim złożył wniosek kredytowy wspólnie z Małgorzatą – policzył wszystko, zgromadził dokumenty. Małgorzata – księgowa z dużym doświadczeniem. Zawodowo zajmuje się oceną finansową przedsiębiorstw.
– 17 czerwca otrzymaliśmy informację z banku o zmniejszeniu wnioskowanej kwoty kredytu o 50 tys. zł z uwagi na brak dokumentów – mówi Rafał. – Wszystkie wcześniej wysłaliśmy mejlem, żeby przyspieszyć procedurę, na prośbę pośrednika zresztą. Dostarczyliśmy oryginały dokumentów do banku 23 czerwca i już 6 dni później dostaliśmy pozytywną decyzję wstępną, która jednak zawierała błędy.
Z dokumentów jakie przedstawiają Rafał i Małgorzata wynika, że analityk pomylił kwotę transakcji i ich wkładu własnego o 191 tys. zł. Pomylił również kredyt obrotowy na kwotę 39 tys. zł z firmowym kredytem inwestycyjnym na kwotę 300 tys. zł. Zażądał również zamknięcia kredytu inwestycyjnego. Na domiar złego, w dokumentach z banku widniała inna niż początkowo proponowana wysokość oprocentowania, a wymienione we wniosku rachunki prowadzone przez wnioskodawców w różnych bankach były kompletnie pomieszane. Analityk żądał dodatkowych dokumentów, bez których, jak twierdził, nie był w stanie dokonać rzetelnej oceny wniosku. Chodziło o kilkanaście dokumentów, m.in. o orzeczenie o rozwodzie sprzed 11 lat, mimo że wcześniej dostarczono odpis aktu zawarcia małżeństwa z adnotacją o rozwodzie, 3 kolejne opinie bankowe (z czego jedna o zamkniętym przed trzema miesiącami limicie w rachunku osobistym), ksero umowy pracującego kredytu hipotecznego oraz historię rachunku z ostatnich 12 miesięcy. – W maju razem z wnioskiem dostarczyliśmy historię ROR wydrukowaną z internetu oraz opinię banku o kredycie hipotecznym – wyjaśnia Rafał. – Dostarczyliśmy wtedy także pismo o zamknięciu debetu w rachunku ROR. Te dokumenty jak widać nie wystarczyły.
Bank jednak przyznał w końcu, że analityk popełnił błąd. Poprawiono kwotę wkładu własnego i odstąpiono od żądania zamknięcia kredytu inwestycyjnego. W mejlu, jaki otrzymała Małgorzata, pracownik banku napisał: „To jest pomyłka. Źle został przyporządkowany dokument”. Wnioskodawcy uzupełnili dokumentację i pojechali na wakacje, spokojni – bo teraz już wszystko będzie dobrze. Nie było. Mejla z odmową udzielenia kredytu przeczytali podczas urlopu. Powodem odmowy miał być znowu błąd analityka, który samodzielnie oszacował wysokość raty na kredyt inwestycyjny, zamiast posiłkować się dostarczonymi dokumentami. Ten błąd spuentował kolejnymi, a na koniec zażądał kolejnej paczki dokumentów.
Rafał i Małgorzata dostarczyli analitykowi łącznie 214 stron dokumentów. Błędy w obliczeniach wciąż jednak były, a analityk, chyba już zmęczony tym wnioskiem, wcale ich nie zauważał. W konsekwencji wydał decyzję odmowną. – Chyba tylko po to, żeby się nas pozbyć – komentuje Małgorzata. – Poprosiliśmy o przesłanie decyzji na piśmie i wyjaśnienie dlaczego, zdaniem banku, nie jesteśmy godni kredytu.
Wisienki na torcie to kalkulator kredytowy banku DnB Nord, według którego Rafał i Małgorzata mają o niebo wyższą zdolność kredytową niż wnioskowana kwota kredytu. I pozytywna decyzja kredytowa, a w ślad za nią – uruchomiony już kredyt hipoteczny prowadzony przez bank Millennium.
I już tylko dla uzupełnienia: błędy analityka wpędziły wnioskodawców w niemałe koszty, groziły również stratą dziesiątek tysięcy złotych wpłaconego zadatku i tylko dzięki negocjacjom z deweloperem udało się przesunąć termin zapłaty za dom.
Droga krzyżowa Patryka
Szczęśliwa przystań, jaką dla Rafała i Małgorzaty stał się bank Millennium nie była – jak na ironię – przyjazna Patrykowi. Starał się on w tym banku o kredyt hipoteczny i czekał na decyzję 15 tygodni, choć zapewniano go, że cała procedura trwa nie dłużej niż 4 tygodnie.
– Zostałem zrobiony w konia, na każdym etapie kontaktów wprowadzano mnie w błąd, zmarnowałem blisko cztery miesiące, a w tym czasie mogłem podpisać umowę z innym bankiem – skarży się Patryk.
Na liście błędów popełnionych przez bank Millennium Patryk wymienia: przekazywanie nieprawdziwych informacji o terminie wydania decyzji kredytowej, brak umiejętności oszacowania wielkości kredytu możliwego do uzyskania, ignorowanie ważnych w procesie oceny wniosku kredytowego danych finansowych, mylne zaliczanie kosztów transakcji niemających wpływu na zdolność kredytową klienta czy w końcu brak listy wymaganych dokumentów. I dodaje: “kredytu potrzebowałem na zakup mieszkania, a bank miał w nosie to, że termin płatności za mieszkanie już dawno minął. A w umowie kupna-sprzedaży mieszkania są przewidziane odsetki za nieterminową wpłatę – więc dostałem po kieszeni. Z winy pracowników banku”.
Historia Patryka nie zakończyła się optymistyczną pointą. Być może, gdyby udał się do banku… DnB Nord, to miałby dzisiaj klucze do mieszkania. Tak się z różnych powodów nie stało, ale też Patryk wyniósł z tej przygody nie do końca prawdziwe przekonanie, że ubieganie się o kredyt hipoteczny to tylko ścieżka ciernista. Przykład Małgorzaty i Rafała świadczy, że to również… ruletka.
Klient nie taki słaby
Rafał i Małgorzata mieli w sobie tyle determinacji, że postanowili nie odpuścić. I zażądali od banku DnB Nord przeprosin. Bez skutku. Nie mogąc doczekać się reakcji banku na błędy analityka, postanowili założyć bloga i sprawę opisać. Krótko później otrzymali od prawnika banku list z żądaniem zaprzestania szerzenia nieprawdziwych informacji i groźbą wyciągania prawnych konsekwencji. Postanowili nie pękać – pisali dalej, nie tylko na blogu. Poskarżyli się na bank DnB Nord m.in. urzędnikom z Komisji Nadzoru Finansowego, a ci zajęli się sprawą.
Niezależnie od tego, czym sprawa się skończy, optymistyczne jest to, że najczęstszymi czytelnikami ich bloga są pracownicy banku DnB Nord. l