Wokół pożyczki, którą Polska ma udzielić Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu narosło sporo nieporozumień. Wiązane z nią zagrożenia są mocno przesadzone, nie należy się jednak spodziewać, że w ten sposób rozwiązane zostaną problemy strefy euro.
Pożyczenie przez Polskę nieco ponad 6 mld. euro nie będzie miało wpływu na zadłużenie naszego kraju, gdyż przeznaczone na ten cel środki nie będą pochodzić z budżetu. Kredyt dla MFW zostanie sfinansowany z opiewającego na prawie 100 mld dolarów funduszu rezerw dewizowych, będącego w dyspozycji NBP. Można więc rozpatrywać pożyczkę dla MFW jako jeden z konkurencyjnych pomysłów na zainwestowanie tych środków. NBP zarządzając rezerwami tak czy inaczej ponosi ryzyko kredytowe inwestując w papiery rządów USA, Niemiec i innych krajów.
Nie widzę przy tym powodu, by uważać pożyczenie MFW za jakoś szczególnie ryzykowne. Wręcz przeciwnie – historia wskazuje, że pożyczki, których udziela z przyznanych mu środków Fundusz, prawie zawsze są spłacane nawet gdy ich beneficjent bankrutuje. Dzieje się tak dlatego, że zobowiązania wobec MFW mają status priorytetowy – podlegają restrukturyzacji dopiero wtedy gdy inni kredytodawcy stracą już wszystko. Póki więc jeszcze ktoś inny pożycza danemu krajowi, środki MFW są bezpieczne.
Ryzyko kredytowe naszego sześciomiliardowego wkładu jest więc znikome (co dodatkowo potwierdza też najwyższy rating, jakim cieszy się MFW). Jest to jednak inwestycja mało płynna – trudno jest z dnia na dzień wycofać pożyczone Funduszowi pieniądze. NBP jednak lokuje cześć rezerw w instrumenty o ograniczonej płynności. Przykładowo posiada ponad 100 ton złota, którego natychmiastowa sprzedaż oznaczałaby konieczność zaakceptowania wyraźnie niższych cen od tych, które panują na rynku.
Sprzeciw wobec pożyczania MFW uzasadniany jest często wskazywaniem na elastyczną linię kredytową o wartości 30 mld dolarów, którą za cenę około 200 mln złotych rocznie Polska wykupiła w Funduszu. Mówi się, że nie ma sensu jednoczesne pożyczanie Funduszowi i stwarzanie sobie możliwości pożyczania od niego. Abstrahując od tego, czy w ogóle linia kredytowa jest Polsce potrzebna, strategia przyjęta przez rząd nie jest jakoś z gruntu nieracjonalna. Tak by było, gdyby linia opiewała na 6 mld euro, jej wartość jest jednak czterokrotnie większa. W razie jakiegoś ekstremalnego szoku, którego nie można w obecnych warunkach wykluczyć, pieniądze z funduszu mogłyby pomóc w utrzymaniu stabilności polskich finansów publicznych. W normalnej sytuacji zaś dla zagwarantowania spokoju wystarczą rezerwy dewizowe, które zgodnie z powszechną na świecie praktyką, inwestowane są w bezpieczne instrumenty.
Zupełnie inną sprawą jest to, czy pożyczka z MFW może poprawić sytuację Hiszpanii czy Włoch. Zwykle wprawdzie Fundusz witany jest przez inwestorów z radością, a to dlatego, że wkracza do krajów będących na skraju bankructwa, a wprowadzane przezeń reformy są dla wierzycieli jedyną nadzieją na odzyskanie choć części pożyczonych pieniędzy. Sytuacja wymienionych dwóch krajów jest jednak inna. Nikt jeszcze nie spisał ich na straty, dlatego punktem odniesienia wcale nie jest sytuacja beznadziejna (czyli taka w jakiej są posiadacze długu Grecji). Pojawienie się zaś MFW wśród wierzycieli drastycznie zwiększa straty pozostałych inwestorów w przypadku bankructwa, gdyż, jak wspomniałem, roszczenia wobec Funduszu zaspokajane są w pierwszej kolejności. Jeżeli dojdzie więc do tego, że MFW pożyczy Hiszpanom lub Włochom, bez gwarancji odpowiednich reform, sytuacja europejskich banków może się od tego pogorszyć.
Źródło: Wealth Solutions