„Inflacyjna Drozilla” zżera nasze pieniądze w tempie ponad 4% rocznie. Niby niewiele, ale jednak jest to odczuwalne. Co ciekawe, w najnowszym raporcie CBOS 10% ankietowanych stwierdziło, że siła nabywcza pieniądza wzrosła. Innymi słowy, wg tej grupy ludzi za zarobione pieniądze mogli kupić więcej towarów niż rok temu. Czyżby ktoś uratował ich przed Drozillą?
Wynik jest zaskakujący, ale nie zmienia to faktu, że aż 80% badanych przyznało, że rok temu za tę samą sumę mogli kupić więcej. Kolejne 9% nie miała zdania w tej sprawie, a 1% stanowili niezdecydowani. Najczęściej na spadek siły nabywczej pieniądza narzekały osoby, których sytuacja ekonomiczna określana jest mianem „gorszej”, czyli renciści (88%), bezrobotni (87%) i rolnicy (87%). Osoby pracujące na własny rachunek, czyli przedsiębiorcy narzekali najmniej – 72% z nich odczuło wzrost cen.
Co podrożało?
Niestety nie trzeba długo szukać towarów droższych niż przed rokiem. Ankietowani wskazywali zdecydowanie na takie produkty jak cukier (76%) i produkty zbożowe (61%). Respondenci odczuli również zdecydowany wzrost cen mięsa, wędlin, warzyw i owoców (54%), a także nabiału (52%). Dla większości badanych, zdecydowanie najbardziej zauważalny wzrost cen nastąpił w przypadku paliw (85%).
Najmniej odczuwalne podwyżki cen dotyczyły grupy takich towarów jak sprzęt elektroniczny (10%), gazety i czasopisma (14%), alkohole (19%). Co interesujące, na siódmej pozycji pod względem odczuwalności wzrostu ceny znalazły się papierosy – produkt, który od 2010 roku podrożał o ok. 2 zł. W tym wypadku wg CBOS grupą najbardziej narzekającą byli uczniowie i studenci. Z kolei na coraz droższe leki zdecydowanie wskazała mniej niż połowa badanych (47%).
Kto narzeka?
Na wzrost cen żywności narzekają głównie osoby będące w gorszej sytuacji materialnej, pochodzące z mniejszych miejscowości. Drożejąca benzyna, zdaniem CBOS, zdecydowanie najbardziej doskwierała ludziom lepiej wykształconym oraz lepiej sytuowanym. Co nie jest zaskoczeniem, na ceny lekarstw narzekały głównie osoby starsze.
Autorzy raportu zaznaczają, że percepcji inflacji nie można łączyć z czerwcową oceną sytuacji gospodarczej kraju. „Sceptycyzmu w chwili obecnej nie można łączyć z postrzeganym wzrostem cen z ubiegłego roku” – czytamy w raporcie. Niestety trudno się z tym zgodzić. Obecna opinia ludności w dużej mierze jest pochodną właśnie tego, że odczuli spadek siły nabywczej pieniądza, udało im się mniej odłożyć, musieli zrezygnować z pewnych inwestycji na poczet bieżącej konsumpcji lub się zadłużyć. Jak można tego nie łączyć w „chwili obecnej”?
Renciści i bezrobotni, czyli osoby, które mają stosunkowo niski dochód „odczuwają” inflację w większym stopniu. Naturalnie jest ona równa dla wszystkich. Jednak jeżeli ktoś ma dochód 1000 zł, i w roku Drozilla „zżarła” mu prawie 38 zł, czyli np. równowartość jednego rachunku za prąd, którego nie będzie już w stanie zapłacić, bo nie będzie miał z czego. Osoba, która zarabia 10 tys. zł, straciła więcej pieniędzy w ciągu roku – dokładnie 384 zł. Jednak dla niej ta strata nie będzie czynnikiem stanowiącym o tym, że np. w czwartek nie zje ciepłego posiłku.
Źródło: Bankier.pl