Podczas kampanii wyborczej łatwo jest obiecywać złote góry możliwie największym grupom obywateli, a w te najmniejsze uderzać. Jeszcze łatwiej jednoczyć elektorat, zabierając komuś, kogo głosujący lud po prostu nie lubi. W tegorocznych wyborach parlamentarnych rola chłopca do bicia przypadła bankom.
Dwa dni, dwie partie i dwa pomysły. Wspólne mianowniki? Kampania wyborcza i… banki. PiS proponuje wprowadzenie podatku bankowego, który ma sięgnąć 0,39% aktywów. Koszt dla sektora wyniesie ok. 5 mld zł rocznie. Z kolei PO proponuje restrukturyzację kredytów frankowych. Na rządowej propozycji sektor może stracić w przeciągu 4 lat nawet 9,5 mld zł.
– Banki „na celowniku” są jednak nie od dzisiaj. Przełomowej daty dla „antybankowej ofensywy” szukać należy w maju, tegoroczne maksimum sektorowego indeksu WIG-Banki przypada bowiem na 8 maja. Wówczas był on notowany na poziomie 8349,9 punktu. Obecnie – a więc równo dwa miesiące później – jego wartość wynosi ledwie 6834,5 punktu, czyli jest aż o 18% niższa. W tym samym czasie WIG20 spadł „jedynie” o niecałe 10%. Nastawienie do samych banków jest więc dużo bardziej negatywne niż do topniejącego szerokiego rynku – komentuje Adam Torchała, analityk Bankier.pl.
Warto się zastanowić, dlaczego to akurat na bankach skupiła się uwaga zarówno PiS-u, jak i Platformy. W końcu we wcześniejszych kampaniach nie było aż tak jednoznacznego wroga. Narasta coraz większa nienawiść do banków. Sprawy polisolokat, kredytów we frankach, umów z kruczkiem i wciskania produktów finansowych połączone z rekordowymi zyskami w branży kumulowały się i coraz mocniej raziły obywateli po oczach. A na społecznym wrogu kapitał polityczny ubić jest najłatwiej. Chcący odzyskać władzę PiS i widząca palące się stołki Platforma postanowiły z tego skorzystać.
Więcej na ten temat: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Banki-wrog-publiczny-numer-jeden-7269361.html