W 2013 r. na światowym rynku obligacji stał pod znakiem wyjątkowo dynamicznych zmian. Generalnie inwestorzy pozbywali się papierów uznawanych za najbardziej bezpieczne. Ale wśród tych najbardziej niechcianych znalazły się też obligacje Turcji i Singapuru. Największym zaskoczeniem było jednak powodzenie, jakim cieszyły się papiery Grecji i innych państw grupy PIIGS.
W analizach tendencji panujących w ostatnim czasie na rynkach finansowych wiele mówi się o tak zwanej wielkiej migracji, czyli przepływie kapitałów z obligacji skarbowych w kierunku aktywów bardziej ryzykownych, a w szczególności akcji. Teza ta w pewnym stopniu znajduje potwierdzenie w obserwacji szacowanej wartości wycofywania środków z funduszy obligacji i napływu do funduszy akcyjnych. Rzadko jednak zwraca się uwagę na migrację kapitału w ramach rynku obligacji. A w tym kontekście w 2013 r. działo się wiele interesujących rzeczy.
Patrząc na rynek obligacji, najczęściej koncentrujemy się na tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę wielkość i wpływ zachodzących tam tendencji na pozostałe segmenty finansowego świata, także w związku z polityką pieniężną Fed. I rzeczywiście, 2013 r. to okres bardzo dynamicznego spadku cen amerykańskich papierów dłużnych. Ich rentowność zwiększyła się z 1,7 do około 3 proc., czyli o ponad 75 proc. Ze zmianą o podobnej skali mieliśmy do czynienia poprzednio w latach 2008-2009, czyli w okresie największych perturbacji na rynkach, wskutek wybuchu kryzysu finansowego i w momencie podjęcia przez Fed nadzwyczajnych działań, mających zapobiec jego skutkom. Podobieństwo sytuacji z ubiegłego roku, do tej sprzed pięciu lat polega na tym, że największy wzrost rentowności obligacji rozpoczął się w maju 2013 r., czyli tuż przed zapowiedzią Bena Bernanke, że Fed rozpocznie ograniczanie skupu obligacji. Znów więc rynki reagowały na działania rezerwy federalnej.
Sytuacja na rynkach obligacji wielu innych państw była w znacznej mierze konsekwencją deklaracji i działań Fed. Odczuły to szczególnie mocno papiery krajów należących do emerging markets. Inwestorzy w pośpiechu wycofywali kapitał między innymi z Brazylii, Indii, Rosji, Turcji, czy wielu innych. Co ciekawe, przecena papierów dłużnych tych krajów wcale nie była rekordowo mocna, za wyjątkiem Singapuru, gdzie rentowność obligacji wzrosła o ponad 110 proc. oraz Turcji i Indonezji, gdzie zwyżka sięgała 72-78 proc. W przypadku Rosji i Indii wzrost ten sięgał 25-28 proc., w Chinach, Australii, Korei i Malezji od 35 do 43 proc. To oczywiście spore zmiany, tym bardziej, że towarzyszyła im wyprzedaż również na giełdzie i rynkach walutowych. Jednak rekordzistą okazały się papiery Szwajcarii. Ich rentowność skoczyła z 0,375 proc. na początku 2013 r. do 1,08 proc., a więc o prawie 190 proc. W tym przypadku taką dynamikę łatwo wyjaśnić tym, że wzrost rozpoczął się z nienaturalnie niskiego poziomu, oznaczającego w praktyce ujemną rentowność na poziomie realnym. Aż o 85 proc. zwiększyła się rentowość obligacji Wielkiej Brytanii. W przypadku niemieckich papierów wzrost sięgał 75 proc. (był więc identyczny, jak w USA).
Największe zmiany rentowności skarbowych obligacji 10-letnich w ciągu 2013 r. (w proc.)
Źródło: Stooq.pl.
Najbardziej interesującym zjawiskiem był jednak silny spadek rentowności papierów dłużnych wszystkich krajów grupy PIIGS, a więc najmocniej dotkniętych kryzysem i w większości korzystających z międzynarodowej pomocy. Rentowność obligacji greckich obniżyła się o 30 proc., hiszpańskich i portugalskich o 25-26 proc., a włoskich o 11 proc. W tym gronie znalazły się też papiery Węgier (spadek rentowności o 19 proc.) oraz Rumunii (zniżka aż o 30 proc.). Z jednej strony świadczy to o tym, że inwestorzy uznali, iż choć kłopoty tych krajów z finansowaniem budżetowym nie zostały zażegnane, to jednocześnie mamy do czynienia z odreagowaniem potężnego wzrostu rentowności z czasów największego zagrożenia upadłością. Najlepszym przykładem wychodzenia z kłopotów okazała się Irlandia, która pod koniec 2013 r. ogłosiła zakończenie korzystania z międzynarodowej pomocy i wróciła na normalny rynek długu, sprzedając obligacje przy rentowności około 3,5 proc., a więc niższej niż polskie papiery dłużne.
Największą zmiennością nastrojów charakteryzował się ubiegły rok w przypadku obligacji polskich, węgierskich i japońskich. Nasze dziesięciolatki do pierwszych dni maja kontynuowały tendencję wzrostu cen. W tym czasie ich rentowność zmniejszyła się z około 3,7 proc. do nieco ponad 3 proc., czyli o 17 proc. Po majowym zwrocie na światowych rynkach i zapowiedzi w sprawie ograniczenia QE3, nastąpiła radykalna zmian kierunku ruchu. Na początku września rentowność polskich papierów sięgała już 4,9 proc. a więc była o 60 proc. wyższa niż wiosną. Kolejne miesiące przyniosły korektę tego skoku i w skali całego roku rentowność zwiększyła się o niecałe 18 proc. Niemal identyczny scenariusz można było obserwować na papierach węgierskich, a jedyna różnica to zdecydowanie mniejsza dynamika ruchów. Bardzo podobna była również sekwencja zmian na rynku japońskim, gdzie miały miejsce bardzo duże wahania. Wynikały one po części z tendencji globalnych, będących konsekwencją działań Fed, ale w sporej mierze także były spowodowane bardzo aktywną polityką Bank of Japan.
W zachowaniu rynku obligacji można dostrzec niekonsekwencję, polegającą na tym, że w wielu przypadkach z podobną determinacją inwestorzy pozbywali się zarówno papierów najbardziej bezpiecznych, jak i tych obarczonych dużym ryzykiem. Stąd też tak dynamiczne zwyżki rentowności obligacji szwajcarskich czy amerykańskich, jak i tureckich czy indonezyjskich, choć oczywiście różnice w bezwzględnym poziomie ich rentowności pozostają bardzo duże, na korzyść tych bezpiecznych. Warto też zwrócić uwagę, że poza punktem widzenia inwestorów, którzy na zmianach cen obligacji zyskują lub tracą, zachodzą również istotne zmiany w kontekście kosztów pozyskiwania finansowania przez poszczególne państwa. Zwiększają się one zarówno dla krajów wysoko rozwiniętych, gdzie były one nienaturalnie niskie z uwagi na poszukiwanie bezpiecznych przystani w kryzysowych czasach, a jednocześnie rosną w przypadku sporej części emerging markets.
O ile tej pierwszej grupie nie grozi z tego tytułu zapaść, to jednak tendencja ta może w sposób istotny hamować tempo wzrostu gospodarczego, które szczególnie w strefie euro i tak jest niskie. W przypadku emerging markets spadek cen obligacji może być źródłem poważniejszych kłopotów, z wybuchem kolejnego ogniska kryzysu włącznie.
Roman Przasnyski