Wydaje się, że w drugiej części dnia złoty odrobił trochę strat po informacji o uzgodnieniu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska konieczności rozpisania w październiku wyborów. Co prawda od takiego uzgodnienia do podniesienia rąk przez posłów odcinających wielu z nich od diety jeszcze daleka droga, ale jakaś nadzieja jednak jest. Z punktu widzenia rynków finansowych te akurat wybory nie niosą niepokoju (co zwykle towarzyszy wyborom), a jedynie nadzieję na rychłe uspokojenie sytuacji. To zaś może tylko i wyłącznie pomagać walutom i akcjom. Nie łudźmy się jednak, że może zniwelować wpływ zmiany kursów EUR/USD czy USD/JPY.
GPW wydawała się być w czwartek zaskoczona tym, co stało się na giełdach europejskich tuż po rozpoczęciu handlu. Nasze indeksy ruszyły na północ, a szczególnie mocny był MWIG40. Z kolei indeksowi WIG20 pomagał bardzo duży wzrost ceny akcji Agory (opublikowała doskonały raport kwartalny). Nastroje na początku sesji pogorszyły się, ale widać było, że gracze nie są pewni, czy zmieszanie wywołane oświadczeniem BNP Paribas rzeczywiście doprowadzi do poważnych spadków na giełdach światowych. Traktowano spadki europejskich indeksów jako niegroźną korektę, a nasze indeksy rosły, mimo dużych spadków na giełdach europejskich. To było typowe zachowanie naszego rynku – byki atakują wtedy, kiedy na świecie trwa korekta po dużych wzrostach. Jednak Warszawa nie jest oazą – byki nie wytrzymały napięcia i już przed południem WIG20 wylądował na minusach. Najbardziej szkodził indeksowi spadek kursu KGHM.
Przez długi czas podaż nie była zdecydowana. Wręcz odwrotnie, każda niewielka nawet poprawa sytuacji na rynkach Eurolandu doprowadzała do znacznego zredukowania zniżki indeksów na GPW. Gracze najwyraźniej liczyli na to, że giełdom amerykańskim nie udzielą się europejskie nastroje, co szybko zmieni trend w Europie. Jednak po informacji o pożyczce, jakiej ECB udzielił bankom wszystko się posypało i indeksy zakończyły sesję sporymi spadkami. WIG20 ma do linii trendu jeszcze około 130 punktów, a do poziomu prognozowanego przez wyłamanie z klina zwyżkującego niecałe 100 punktów, więc na razie średnioterminowi inwestorzy mogą się czuć jedynie zaniepokojeni, ale MWIG40 pokonał roczną linię trendu wzrostowego, co generuje mocny sygnał sprzedaży. Dla całego rynku sygnały sprzedaży nadal obowiązują, ale uważam, że przed linią trendu dla WIG20 na rynku zagości większa korekta. Dzisiaj czeka nas jednak mocno minusowe otwarcie (o ile gracze w Eurolandzie nie opanują nerwów), a potem trudna sesja podczas której wyczekiwać będziemy na nowe informacje z rynku długu.
Banki zwiększają płynność sektora finansowego
Przed czwartkową sesją BNP Paribas (największy bank Francji) poinformował, że zawiesza działalność 3 fundusze, których portfele bazują na rynku obligacji, ponieważ nie jest w stanie wycenić ich wartość. To wywołało spadek indeksów w Eurolandzie. Pogorszyła nastrojów informacja o bezprecedensowym posunięciu ECB. Obawiając się, że zmniejszona płynność doprowadzi do kryzysu pożyczył on bankom 100 mld euro. W tym momencie każdy musiał zadać sobie pytanie: jeśli bank centralny tak się boi, to jak zła jest sytuacja? Indeksy tuż przed otwarciem sesji w USA spadały już blisko 3 procent, ale sesja zakończyła się „tylko” dwuprocentowymi spadkami.
Inwestorzy przed sesją w USA i w czasie jej trwania zadawali sobie pytanie: czy rynek amerykański będzie, jak to się często zdarzało w przeszłości, rycerzem na białym koniu, który uratuje, choćby na jeden dzień, świat od dalszej przeceny? Logika mówiła, że nie będzie, ale właśnie dlatego można było próbować się zakładać, że jednak byki rynek ocalą. Rynek był w czwartek atakowany przez same złe informacje. Przedpołudniowa decyzja BNP Paribas i decyzja ECB już wystarczyły do zrobienia bardzo złej atmosfery. Można było jednak zakładać, że Amerykanie dojdą do wniosku, iż problemy Europejczyków ich nie interesują. Po południu okazało się jednak, że również Bank Kanady przyznał, że zwiększy podaż pieniądza po to, żeby zapewnić stabilność kanadyjskiego systemu finansowego. Na domiar złego Wall Street Journal poinformował, że już drugi z funduszy hedżingowych z grupy Goldman Sachs (nie mylić z funduszami Bear Stearns, które od dawna mają problemy) wyprzedaje swoje aktywa, żeby uniknąć bankructwa.
Poza tym Home Depot poinformował, że zapewne będzie musiał obniżyć cenę już uzgodnionej transakcji sprzedaży jednego ze swoich oddziałów, a firma Retail Metrics stwierdziła, że 61 procent sieci sprzedaży detalicznej nie wykonało lipcowych (już wcześniej obniżonych) prognoz sprzedaży. Na domiar złego pojawił się prezydent George Bush z zapewnieniami o doskonałym stanie gospodarki i systemie finansowym, który da sobie radę z obecnymi problemami. Piszę „na domiar złego”, bo po pierwsze rynki reagują alergicznie na słowa tego prezydenta, a po drugie inwestorzy często dochodzą do wniosku, że jeśli już prezydent musi ich pocieszać, to sytuacja jest naprawdę trudna.
Tego typu zawirowania doprowadziły do dużych ruchów na rynkach walutowych i surowcowych. Nie miały żadnego wpływu na zachowanie kursów opublikowane w czwartek dane makro. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu w USA wzrosła do 316 tys. (prognozowano 310 tys.), ale nawet przez chwilę nie osłabiło to dolara. Gracze wracali do amerykańskiej waluty bardzo obniżając kurs EUR/USD. Zamykanie pozycji wynikających z carry trade wzmacniało japońskiego jena. W tej sytuacji rynek surowców był w roli boksera, który dostał dwa mocne ciosy. Nic dziwnego, że ceny złota i miedzi spadły o około dwa procent, a ropy o niecały jeden procent.
Zagadką było cały czas zamknięcie sesji na rynku akcji. Początek był fatalny, bo indeks DJIA już po kilku minutach spadał 200 pkt. Potem jednak byki zaatakowały, a NASDAQ po nieco więcej niż godzinie handlu wyszedł nawet na małe plusy. Po następnej godzinie wahań indeks ten utworzył formację podwójnego szczytu i wszystkie rynki ruszyły na południe. Byki zaatakowały jeszcze na 3 godziny przed końcem sesji, ale był to atak zbyt słaby. Oczywiste było jednak, że w obecnym stanie rynku do zmiany indeksów o jeden punkt procentowy potrzebne jest maksimum 20 minut, więc do końca sesji nie wiadomo było, czy nie uda się bykom przynajmniej znacznie zredukować porażki. W sytuacji, kiedy na rynek napływały same złe informacje taka wygrana miałaby olbrzymi wpływ na kolejną sesję.
Tym razem, bykom nie udało się jednak doprowadzić do ostrego i krótkiego odbicia i sesja zakończyła się bardzo dużymi spadkami indeksów. Różnie je jednak można interpretować może to być fala B w korekcie ABC (wzrosty –spadek – wzrost), z czego wynikałoby, że niedługo czeka nas jeszcze wzrostowa fala C. Może też być początek ruchu ku minimum sprzed 5 sesji, czyli dążenie do testu, który da odpowiedź, czy powstaje podwójne dno, czy korekta zamienia się w bessę. Za wcześnie na wyrokowanie, szczególnie w sytuacji, kiedy to każda godzina może przynieść nieoczekiwaną informację z sektora długu i finansów.
Po sesji Countrywide Financial, największa firma udzielająca kredytów w USA, poinformowała, że na rynku wtórnym kredytów hipotecznych panują „bezprecedensowo” złe warunki i dlatego też ma trudności ze znalezieniem nabywców, co w znaczny sposób ograniczy jej zyski. Akcje spółki w handlu posesyjnym spadły o prawie 20 procent. Rano w Azji indeksy na wszystkich giełdach spadały ponad dwa procent. Właściwie wszystkie azjatyckie banki poszły drogą ECB zwiększając podaż pieniądza lub obiecując, że je zwiększą, ale to na razie nie działa. Mamy do czynienia z małą paniką, wiec nic dziwnego, że kontrakty na amerykańskie indeksy też mocno rano spadały. Inwestorów czeka bardzo ciężki dzień z niemożliwym do przewidzenia zakończeniem. Jeśli kierować się doświadczeniem (to może być jednak mylące) to w USA indeksy powinny rozpocząć sesję dużym spadkiem, a zakończyć małym wzrostem – tak zazwyczaj to wyglądało po bardzo dużych spadkach i w końcu tygodnia. Alternatywa jest ponura, więc nawet o niej nie piszę.
Piątek jest kolejnym dniem bez większych wydarzeń (przynajmniej jak patrzy się przez pryzmat kalendarium). Przed południem IEA (Międzynarodowa Agencja Energii) publikuje raport o globalnej sytuacji na rynku ropy. Wydawałoby się, że na rynek ropy taki raport może mieć duży wpływ, ale zazwyczaj tak jednak się nie dzieje. Dla giełd akcji nie ma on większego znaczenia. Bardziej interesujące są dane o cenach płaconych w eksporcie i imporcie amerykańskim. Najważniejsze są ceny importu bez ropy. Import z Chin drożał już dwa miesiące z rzędu. Gdyby ta tendencja się nadal utrzymała to źle by to wróżyło inflacji bazowej. Jednak wpływ tych danych będzie ograniczony do rynku walutowego.