Te doniesienia sprawiły, że na naszym parkiecie po raz kolejny powiało paniką, a WIG20 w ciągu godziny stracił prawie 3 proc. W końcówce sesji trochę się odbił, ale i tak skończył dzień 0,9 proc. na minusie. I brakuje mu już tylko 2 proc. do psychologicznej bariery 3150 pkt., której przełamanie byłoby bardzo złym prognostykiem dla giełdy. WIG stracił nieco mniej – 0,8 proc., ale za to MIDWIG więcej – 1,1 proc. Cóż z tego, że 85 firm zdołało oprzeć się trendowi i zyskało na wartości, skoro obroty na całym rynku – generalnie wciąż pozostającym pod presją sprzedających – znów przekroczyły 2,5 mld zł.
Po czterech z rzędu spadkowych sesjach na rynku panuje beznadzieja. W lutym WIG20 stracił aż 9 proc. i zniweczył wszystkie zdobycze styczniowej hossy. Na plusie są tylko ci gracze, którzy na początku roku zainwestowali w akcje giełdowych średniaków – ich indeks MIDWIG od początku stycznia do końca lutego zyskał 12,6 proc. Gdyby odrzucić emocje, można byłoby mówić, że mamy właśnie świetny moment do zakupów akcji. Zwłaszcza, że polska gospodarka rozwija się w imponującym tempie, wyniki finansowe większości spółek są coraz lepsze, a świeże pieniądze inwestorów wciąż płyną na parkiet (fundusze inwestycyjne ING poinformowały właśnie, że w lutym napłynęło do nich 700 mln zł, więcej niż w rekordowym styczniu). Zaś bank inwestycyjny JP Morgan potrzymał w ostatniej analizie, by przeważać polskie akcje w portfelach inwestycyjnych.
To wszystko jest jednak bez znaczenia, póki na całym świecie inwestorzy będą w panice pozbywali się akcji. Cała nadzieja w tym, że całe światowe zamieszanie na rynkach kapitałowych niebawem skończy się i inwestorzy znów zaczną brać pod uwagę w swoich rachubach fundamenty poszczególnych giełd i krajów. W dłuższym terminie wciąż warto mieć polskie akcje w portfelach, nawet jeśli jesteśmy dopiero w połowie korekty (przecież poprzednia, z maja ubiegłego roku, sprowadziła indeksy o 15 proc. w dół, a potem rynek powrócił do bicia rekordów).