Przeszło 6-proc. zniżka notowań na japońskiej giełdzie w następstwie kataklizmu związanego z trzęsieniem ziemi i przejściem tsunami może działać na wyobraźnię.
Pytanie, czy silna reakcja japońskiej giełdy będzie miała przełożenie w skali świata. Trafia ona na niespokojny moment na rynkach finansowych, na których od kilku tygodni widać nerwowość wynikającą z drożejącej ropy naftowej i ryzyka bardziej zdecydowanego zacieśniania polityki pieniężnej na świecie.
Reakcje na azjatyckich parkietach nie były nadmierne, więc można zakładać, że japońska tragedia nie zdeterminuje notowań także na Starym Kontynencie i w Ameryce.
Najczęściej takie niespodziewane wydarzenia o charakterze pozagospodarczym są testem siły rynków. Zazwyczaj można znaleźć w nich zarówno negatywne, jak pozytywne aspekty. W tym wypadku można ten dylemat uprościć do tego, czy większe wrażenie na inwestorach zrobią straty ubezpieczycieli, wynikające z wypłat odszkodowań po kataklizmie, czy zyski firm budowlanych będące następstwem odbudowy Kraju Kwitnącej Wiśni. Na razie można odnieść wrażenie, że optymistyczne spojrzenie przeważa wśród inwestorów.
Warunkowane jest one wiarą w podtrzymanie dobrej koniunktury gospodarczej. W tym tygodniu ta wiara będzie wszechstronnie weryfikowana licznymi publikacjami danych. W USA poznamy pierwsze odczyty wskaźników za marzec (indeksy aktywności przygotowywane przez regionalne oddziały Fed), u nas informacje o stanie gospodarki w lutym.
Rynki nieruchomości
Aż o ponad 6% poszły w górę notowania akcji japońskich firm budowlanych. Wszystko przez nadzieje na nowe duże zlecenia związane z odbudową kraju po kataklizmie, jakim były trzęsienie ziemi oraz tsunami. Była to jedyna branża, która poszła w górę na dzisiejszej sesji podczas której cały japoński rynek akcji stracił ponad 6%. Równocześnie mocno, bo aż o prawie 9%, taniały walory deweloperów. Tu przyczyn upatrywano w obawach przed wzrostem kosztów budowy, co negatywnie wpływałoby na marże tego rodzaju firm.
W Wielkiej Brytanii do 2025 r. może na rynku brakować nawet 750 tys mieszkań. Najgorsza pod tym względem sytuacja może mieć miejsce w Londynie, gdzie dysproporcja pomiędzy popytem i podażą może sięgnąć 325 tys. mieszkań. Takie prognozy przedstawił Institute for Public Policy Research. Przestrzega, że jeśli na Wyspach nie zacznie budować się więcej, będziemy tam świadkami kryzysu mieszkaniowego, bez względu, czy gospodarka rozwijać się będzie dobrze, czy źle.
Źródło: Home Broker