Od startu systemu Apple Pay minęło kilka tygodni i wielu obserwatorów rynku gotowych jest uznać rynkowy debiut nowego gracza za udany. Impet widać zarówno w tempie wzrostu kart dodawanych do mobilnych portfeli, jak i liczbie banków dołączających do schematu. Do wczoraj nie było jednak potwierdzonych informacji o tym, jak wyglądają zasady współpracy pomiędzy wydawcami kart a Apple. Okazuje się, że gigant z Cupertino zdołał narzucić instytucjom finansowym znacznie więcej ograniczeń niż wydawało się komentatorom.
Do pełnej wersji umowy łączącej bank i Apple dotarł serwis „Digital Transactions”. Zapisy potwierdzają wcześniejsze doniesienia o, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt symetrycznym rozłożeniu praw poszczególnych stron. Na tę nierównowagę zwracali już uwagę co odważniejsi bankowcy. „To najbardziej jednostronna umowa, jaką w życiu widziałem” powiedział niedawno serwisowi „American Banker” przedstawiciel Citizens Bank. I zaraz potem dodał „Ciekawe, co się stanie, jeśli w przyszłości Apple wróci do banków i zażyczy sobie jeszcze więcej”.
Jak zatem działa negocjacyjna siła Apple w praktyce? Najważniejsze zapisy umowy z bankiem-wydawcą można streścić następująco:
-
Wydawca musi zobowiązać się do udostępnienia w usłudze Apple Pay co najmniej 95 proc. wydanych przez siebie kartnoszących logo danej organizacji (z nielicznymi wyjątkami, jak np. karty podarunkowe). Oznacza to, że faktycznie nie może selekcjonować produktów trafiających do m-portfela ograniczając się np. do najbardziej rentownych kart kredytowych.
-
Od każdej transakcji kartą kredytową pobierana jest przez Apple opłata w wysokości 0,15 proc. wartości operacji. W przypadku kart debetowych (w największych bankach objętych limitem interchange wynikającym z tzw. poprawki Durbina) opłata wynosi 0,5 centa od każdej transakcji. Co ciekawe, opłaty na rzecz Apple pobierają od banków organizacje kartowe.
-
Banki płacą również za usługę tokenizacji – MasterCard życzy sobie 50 centów od każdego tokena, a Visa 7 centów.
-
Dwa razy w roku banki muszą przekazać Apple zestawienia transakcji inicjowanych z portfela Apple Pay. Jeśli wyliczenia wzbudzą wątpliwości firmy, ma ona prawo przeprowadzić szczegółowy audyt. Audyt wykonuje zewnętrzny podmiot, a w przypadku gdy ujawnione rozbieżności (na niekorzyść Apple) wyniosą więcej niż 5 proc., koszty badania pokrywa bank.
-
Banki-wydawcy są zobowiązane do przygotowywania szczegółowych zestawień zawierających ponad 30 elementów. Wśród nich pojawiają się m.in. średnia wartość transakcji, udział transakcji w POS i w m-commerce (płatności in-app), podział na operacje w ciężar kart kredytowych i debetowych, lista 100 akceptantów generujących największy obrót. Zestawienia te trafiają, za pośrednictwem organizacji płatniczych, do Apple.
Można powiedzieć, że Apple zdołał zająć pozycję niemal tak silną jak organizacje kartowe. Firmie udało się narzucić własne „rules”, a w dodatku przychody uzyskiwane z transakcji są bliskie temu, co wypracowują od obu stron rynku (wydawców i akceptantów) Visa i MasterCard.
Jednocześnie banki nie mają znaczącego wpływu na to, jakie miejsce zajmą w portfelu – pozycję „top of the wallet” zajmuje ten produkt, który klient dodał w pierwszej kolejności. W dodatku marka banku zostaje przyćmiona przez logo z nadgryzionym jabłkiem. Jak obliczył jeden z amerykańskich analityków rynku, w procesie instalacji Apple Pay marka technologicznego giganta prezentowana jest 26 razy, a banku dostarczającego kartę tylko trzykrotnie.
Wygląda na to, że firma z Cupertino w ocenie banków wnosi do systemu tak wiele, że zasługuje na liczne przywileje. Znacznie bardziej prawdopodobne jest jednak, że Apple zdołało po mistrzowsku rozegrać etap negocjacji. Grając na strachu przed wykluczeniem z rewolucji w płatnościach i wykorzystując presję czasu firma zdołała przekonać do siebie największe banki. Reszta dołączy podążając ich śladem. Apple chyba znowu udała się sztuka wejścia na nowy rynek i podporządkowania sobie dotychczasowych graczy. Czas pokaże, czy tym razem napotka na poważniejszy opór.