Wczoraj Jerzy Pietrewicz, prezes BOŚ, przedstawił na konferencji prasowej plany rozwoju „odbitego” z rąk Szwedów banku. Pietrewicz chce, by BOŚ specjalizował się w kredytowaniu projektów ekologicznych, wspierał Narodowy Plan Rozwoju i politykę ekologiczną państwa. Wśród nowych zadań banku jest też wspieranie samorządu terytorialnego, rolników, agroturystyki oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Bank ma też doradzać w przygotowywaniu projektów dofinansowywanych pieniędzmi z UE.
Do tej pory BOŚ ewoluował raczej w stronę banku uniwersalnego z gęstą siecią oddziałów, nastawionego na obsługę klientów detalicznych. Teraz oddziały BOŚ mają być wykorzystane do sprzedaży różnych produktów finansowych. Dzięki temu bank będzie zarabiał na prowizjach.
Nowy zarząd zmniejszył też apetyt banku na nowe pieniądze. Poprzedni prezes BOŚ Sergiusz Najar chciał, by akcjonariusze dokapitalizowali bank kwotą 350 mln zł. Przekonywał, że bez takich pieniędzy BOŚ nie będzie w stanie zwiększyć udziału w rynku (teraz wynosi on 1,5 proc.), podwoić rentowności (BOŚ ma jedną z niższych w branży – wskaźnik ROE nie przekracza 7 proc.), wdrożyć centralnego systemu informatycznego i zwiększyć sieci do 150 placówek (teraz ma ich 100).
Pietrewicz potwierdza, że bank potrzebuje pieniędzy, ale zaraz dodaje, że emisja akcji „nie będzie wielka” oraz że odbędzie się dopiero za kilka miesięcy. Zmniejszenie apetytu na pieniądze to najpewniej jeszcze jeden owoc nowego układu sił w akcjonariacie BOŚ. Wiodący udziałowcy – głównie NFOŚ – muszą teraz skupić się na szukaniu pieniędzy, za które wykupiliby Szwedów. Inwestowanie w rozwój samego banku jest na dalszym planie.
Poszukiwanie 580 mln zł na wykupienie BOŚ już odczuwają w swoich kieszeniach klienci NFOŚ. Fundusz ograniczył im dostęp do atrakcyjnych pożyczek.
Jeszcze do 19 grudnia gminy zaciągające pożyczkę mogły liczyć na umorzenie nawet połowy kwoty, a minimalny limit pożyczki wynosił 300 tys. zł. Obecnie gminy mogą pożyczyć najmniej milion złotych. W ten sposób z oferty nie skorzystają małe gminy dysponujące ubogimi budżetami. Ograniczono też wartość umorzenia – Fundusz podaruje nie więcej niż milion złotych – resztę trzeba zwrócić – czytamy w „Gazecie”.